poniedziałek, 23 listopada 2009

Marcin Świetlicki - Listopad, niemal koniec świata

Listopad, niemal koniec świata, kilka minut przed zmierzchem.
Schroniłem się w kawiarni, siadłem tyłem do światła.
Wolne? Zajęte - odpowiadam, rzucam kurtkę na to drugie krzesło.

Och, gotów jestem już wyjść z tego miasta, ręce wytrzeć o
liście, cały ten kurz, tłuszcz miasta
wytrzeć o liście, wyjdź ze mną, zobaczysz.

Znudzimy się i pozabijamy po tygodniu, ale pomyśl o tych
łunach, które pozostawimy za sobą, o tych wszystkich miejscach
i kobietach, mężczyznach; pomyśl - z jaką ulgą

będziemy krzyczeć w hotelowym pokoju, na najwyższym piętrze,
a nasze krzyki dotrą na pewno aż na
portiernię. Wolne? Już za chwilę będzie wolne - odpowiadam. Zmierzch.


http://www.youtube.com/watch?v=Q50Jnssea6s

czwartek, 19 listopada 2009

Leopold Staff - Deszcz Jesienny

O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...
Jęk szklany... płacz szklany... a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny...
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...

Wieczornych snów mary powiewne, dziewicze
Na próżno czekały na słońca oblicze...
W dal poszły przez chmurną pustynię piaszczystą,
W dal ciemną bezkresną, w dal szarą i mglistą...
Odziane w łachmany szat czarnej żałoby
Szukają ustronia na ciche swe groby,
A smutek cień kładzie na licu ich młodem...
Powolnym i długim wśród dżdżu korowodem
W dal idą na smutek i życie tułacze,
A z oczu im lecą łzy... Rozpacz tak płacze...

To w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...
Jęk szklany... płacz szklany... a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny...
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...

Ktoś dziś mnie opuścił w ten chmurny dzień słotny...
Kto? Nie wiem... Ktoś odszedł i jestem samotny...
Ktoś umarł... Kto? Próżno w pamięci swej grzebię...
Ktoś drogi... wszak byłem na jakimś pogrzebie...
Tak... Szczęście przyjść chciało, lecz mroków się zlękło.
Ktoś chciał mnie ukochać, lecz serce mu pękło,
Gdy poznał, że we mnie skrę roztlić chce próżno...
Zmarł nędzarz, nim ludzie go wsparli jałmużną...
Gdzieś pożar spopielił zagrodę wieśniaczą...
Spaliły się dzieci... Jak ludzie w krąg płaczą...

To w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...
Jęk szklany... płacz szklany... a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny...
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...

Przez ogród mój szatan szedł smutny śmiertelnie
I zmienił go w straszną, okropną pustelnię...
Z ponurym, na piersi zwieszonym szedł czołem
I kwiaty kwitnące przysypał popiołem,
Trawniki zarzucił bryłami kamienia
I posiał szał trwogi i śmierć przerażenia...
Aż strwożon swym dziełem, brzemieniem ołowiu
Położył się na tym kamiennym pustkowiu,
By w piersi łkające przytłumić rozpacze
I smutków potwornych płomienne łzy płacze...

To w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...
Jęk szklany... płacz szklany... a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny...
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...

poniedziałek, 16 listopada 2009

Antoni Słonimski -Smutno mi Boże

Że z podróży dalekiej do ojczyzny płynę
I że się serce z piersi wyrywa bezradnie,
I że mnie czeka niebo ojczyzny mej sine,
że już gwiazd nie zobaczę, co błyszczą jak żadne,
że mnie szelestem tkliwym żegna ciche morze -
Smutno mi, Boże!

Dzikie nade mną płyną na północ łabędzie,
Lecz znów przyfruną nad morze, gdy zechcą.
że tam się urodziłem, gdzie przyjąć mnie nie chcą.
że kraj ojczysty, kiedyś był piękny w legendzie.
że mnie przeklina język, w którym tworze -
Smutno mi, Boże!

że nikt mnie tutaj szyderczo nie pytał
O krew moją i dziadów, którymi się szczycę
I że w dzieciństwa mego wracam okolicę.
I że mnie w Polsce nikt nie będzie wital,
I że na gorycz moją nic już nie pomoże -
Smutno mi, Boże!

że jest tam w kraju ktoś, kto tylko lubi,
że dla najlepszych ledwo jestem obojętny
I że mnie pali ten ogień namiętny,
że nam żarliwą miłość, co mnie gubi
Do ziemi, której serce zapomnieć nie może -
Smutno mi, Boże!

środa, 11 listopada 2009

Wisława Szymborska - Nic dwa razy






Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.

Choćbyśmy uczniami byli
najtępszymi w szkole świata,
nie będziemy repetować
żadnej zimy ani lata.

Żaden dzień się nie powtórzy,
nie ma dwóch podobnych nocy,
dwóch tych samych pocałunków,
dwóch jednakich spojrzeń w oczy.

Wczoraj, kiedy twoje imię
ktoś wymówił przy mnie głośno,
tak mi było, jakby róża
przez otwarte wpadła okno.

Dziś, kiedy jesteśmy razem,
odwróciłam twarz ku ścianie.
Róża? Jak wygląda róża?
Czy to kwiat? A może kamień?

Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
Jesteś - a więc musisz minąć.
Miniesz - a więc to jest piękne.

Uśmiechnięci, współobjęci
spróbujemy szukać zgody,
choć różnimy się od siebie
jak dwie krople czystej wody.

poniedziałek, 9 listopada 2009

Darek Foks - Francuskie oddalenie

dla A.P.

Przedarłem się przez poranną pocztę i nie znalazłem
przekładu mojej prozy na francuski, co miał być
już wczoraj. Jeszcze trzy lata temu „wczoraj”
było wczoraj. Znalazłem prośbę o zdanie na okładkę

zbioru wierszy o szybkim umieraniu. Na wczoraj.
Nie na to czekałem, nie to napiszę. Umieraj wolniej,
a ja poczekam w skupieniu na list od tej,
która dobrze napisała o mojej powieści, co chyba jednak

nie wyjdzie po francusku. Nie jest żadną ważną figurą,
co pozwala jej siadać także koło magistrów
i tych z licencjatem, a przede wszystkim pod parasolem,
bo jakoś tak się złożyło, że kiedy ostatnio ją widziałem,

spadł deszcz, który przegonił profesorów i doktorów
z ogródka do wnętrza kawiarni. Najpierw
pisze dobrze o mojej powieści, co chyba jednak
nie wyjdzie po francusku, a potem pokazuje

białe majtki. Kapało jej na nogi, więc podciągnęła
kolana pod brodę, wciskając się mocniej w krzesło.
Była w kusej sukience i kiedy odwróciłem się,
żeby sprawdzić, czy nie kapie za bardzo na moją torbę

z pirackim reprintem Walk ulicznych Stefana Roweckiego
z legalnej księgarni naukowej o rzut reprintem od ogródka,
ujrzałem jej uda i białe majtki. Walki uliczne zamokły.
Najbardziej ucierpiał rozdział o oczyszczaniu z tłumu

placu, ulicy i ogrodzeniu części miasta.
Ten o zdobywaniu budynku też nie wyglądał najlepiej.
W tamtej chwili cała ta wiedza nie była mi potrzebna.
Deszcz oczyścił z tłumu plac przed kawiarnią

i Krakowskie Przedmieście przy pomniku Mickiewicza,
a ogrodzenie było tu zawsze. Podrozdziały
o sygnalizacji optycznej i akustycznej bardziej
by mi się wtedy przydały. Trudno. Nie było czasu na lekturę.

„Gdy w ten sposób plac zostanie oczyszczony,
a wszystkie prowadzące do niego ulice zagrodzone,
wojsko ma swobodę ruchów”. Dzięki, Stefan,
lecz następnym razem ona na pewno będzie w spodniach.

niedziela, 8 listopada 2009

Marcin Świetlicki - Baczność!

Skończyło się dzieciństwo. Baczność! - mówi Pani.
Skończyło się! - od teraz będziemy chadzali
czwórkami. Lub parami. Już się nie schowamy.
Już będziemy zmuszeni głosować. I tańczyć
wszystkie przedziwne narodowe tańce.
Będziemy jednym ogromnym różańcem.

Skończyło się dzieciństwo. Baczność! - mówi Pani.
Wszyscy wejdziemy przez Europę do
supermarketu-katedry, tam Prezydent czeka
oraz czeka tam na nas przemiła Autorka
naszego podręcznika. Wszyscy zaśpiewamy
piosenkę napisaną przez to cudne Państwo.

Skończyło się dzieciństwo. Baczność! - mówi Pani.
Napiszemy felieton do kolorowego
pisemka. To doprawdy jest
zajęcie dla prawdziwych mężczyzn. I poprowadzimy
telewizyjny program kulturalny.
Mieliśmy tonąć, jednak utrzymamy

się na powierzchni. I skończyło się
dzieciństwo. Baczność! Już skończyło się.
Więc wywalczmy sobie dostęp
do ciepłych zagranicznych mórz i internetu.
Stworzymy jedną supersprawną zgodną
sieć komórkową. Baczność! Lepsze papierosy,

lepszy alkohol. Wciąż lepsze i lepsze
podpaski i pampersy, samochody, proszki.
Na zajęciach rytmiki zapoznamy się
z muzyką techno. Kiedy patrzę w twoje
oczy - to się jak akwizytor czuję, mały,
przegrany, próbujący kupę śmiecia sprzedać

nikomu. Jeśli jesteś - przyślij mejla. To jest
najgorsza rola - akwizytor, który
wciska śmieci nikomu. Jeżeli istniejesz -
to przyślij esemesa. Mogę być ci wierny.
Nic mi nie pozostało. Bo skończyło się.
Kulę i bolę się.

Julian Tuwim - Puste mieszkanie

Nigdy nie zostawiaj mieszkania samego. Nie dlatego,
że mogą okraść. Z całkiem innego, mało znanego powodu.

Nic nie opisze stężałej i sztywnej żałoby mieszkania,
kiedy nas nie ma w domu.
Zegar, dyrygent pustki, waha się sześćdziesiąt razy na
minutę, czy rzucić się ze ściany w otchłań znierucho-
miałego czasu, czy wytrwać.
Meble przemilczają najzajadliwsze plotki o nas. Cza-
sem westchną, trzasną i znowu milczenie.
Sądzę, że w czasie naszej nieobecności nie byle kto ko-
rzysta z mieszkania jako z garsoniery.Wierz mi, że się
tam odbywają najupiorniejsze orgie nieodbitych w lu-
strze wydarzeń, które, żyjąc i będąc w domu, nazy-
wamy: Nie, Nijakie, Żadne, Nie było.
Czechły i pokrowce latają jak na seansie. W najlepszym
razie są na odlocie. Szkła w kredensie przelewają się po
brzegi tryumfującą nicością. Książki, jak zawsze, sztor-
cem; ważne, ściśle feudalne.
Ale i one, tj. linijki żywych niegdyś czcionek, zaczy-
nają chorowicie fermentować szarym liszajem śmiertel-
nego szeptu.
Nie pytaj o zawartość szuflad i szaf. Słyszysz, jak te
dwa słowa zaszumiały?
Zaprawdę, zapradę powiadam ci: gorsi złodzieje
i niszczyciele plądrują mienie twoje i godziny, niż ci,
których się obawiasz, zostawiając puste mieszkanie.