czwartek, 28 października 2010

Włodzimierz Majakowski - Lewą marsz


Mieczysław Szczuka, okładka tomiku Majkowskiego



       
     (marynarzom)



Rozwijajcie się w marszu!
W gadaniach robimy pauzę.
Ciszej tam, mówcy!
Dzisiaj
ma głos
towarzysz Mauzer.

Dosyć już żyliśmy w glorii
praw, które dał Adam i Ewa:
Zajeździmy kobyłę historii! −

Lewa!
Lewa!
Lewa!

Błękitnobluzi,
rwijcie
za oceany!
Zali się pancernikom na redzie
stępiły dzioby ze stali?
Niech się brytyjski lew pręży,
niech ostrą koroną olśniewa −
Komuny nikt nie zwycięży!
Lewa!
Lewa!
Lewa!

Za górą klęsk błyszczą zorze,
słoneczny kraj czeka nowy.
Za głód, za moru morze,
niech zadudni nasz krok milionowy!
Choć najemna otacza nas banda,
choć nas potok stalowy zalewa,
nie zadusi Sowietów Ententa!
Lewa!
Lewa!
Lewa!

Zali wzrok orli zgaśnie?
Czyż ulegniemy w walce?!
Ciaśniej
ściśnijcie światu na gardle
proletariatu palce!
Naprzód pierś podaj nagą,
niech flaga na niebo zawiewa!
Kto tam znów rusza prawą?
Lewa!
Lewa!
Lewa!


1919 r. tłumaczył Antoni Słonimski

poniedziałek, 25 października 2010

Tadeusz Borowski - *** [Kiedy miasto wieczór ogarnie]

Kiedy miasto wieczór ogarnie,
wzdłuż ulicy Książęcej lub Smolnej
pójdziemy spokojnie i wolno,
pod most, pod arkady, pod latarnie

Uśmiechniemy się, będziemy czekać,
będziemy przechodniom wychodzić
                                                                             naprzeciw,
wydziedziczone, nieszczęśliwe kobiety
i nierozumni, samotni poeci.

piątek, 22 października 2010

Stanisław Ignacy Witkiewicz - Do przyjaciół gówniarzy

Przeglądam w myśli wszystkich mych przyjaciół twarze
I myślę sobie, och, psiakrew! czyż wszyscy są gówniarze?
Ach, nie! Jest kilku wiernych, z tymi pojechałbym nawet do Kielc.
A reszta? Ach, reszta, to jest gówno, proszę pani, wprost na szmelc.
Pytacie mnie, czemu do Kielc, a nie do Afryki lub na Borneo?
O, tam łatwiej przyjacielem być wśród tropikalnych puszcz,
Niż gdy za ścianą woła ktoś: puszcz mnie pan, ach, puszcz,
A pluskwy, ach, nietropikalne, mnożą się jak w aparacie tym "Roneo".
O, tak w ohydnej wszawości małego miastka,
Gdy metafizyk głąb wypiera dowolna wprost namiastka,
Gdzie zamiast uczuć wszelkich są tylko jakieś marne substytuty,
A miłość dają tylko, ach, nieszczęsne prostetuty
(Bo krzywych zabrakło już),
A syf i tryper biegną w krok tuż, tuż,
Gdzie zwykła dorożkarska buda zastąpi wszelkie narkotyki świata,
I gdzie jedyne piękno jest: na zgniłych domkach jakaś, proszę pani
wieczorna, ta tak zwana, ach, poświata,
I to wszystko na tle zupełnej nędzy
W smrodzie u jakiejś gospodyni potwornej wprost jędzy,
W ciągłej niepogodzie, co lepsza jest od słońca,
Bo wtedy wszystko zda się bliskim już, ach, końca -
Tak sobie wyobrażam Kielce, symbol, jako szczyt ohydy,
Jak jakiś Paramount najgorszej małomiasteczkowej brzydy.
A może piękne to jest, ach, miasteczko, ach, i nawet miłe
I niełatwo jest w nim złapać nawet kiłę...
W każdym razie tam przyjacielem być i w tych warunkach
Trudniej jest niż w afrykańskich najpiekielniejszych wprost stosunkach.
Gdy człowiek gębą sra,
A tyłkiem podpatruje obroty gwiazd i mgławic dalekich spirale,
Gdy mu muzyczka skądsiś gra,
A on gdzieś przy powale wydusza miliony pluskwich gwiazd,
Gdy beznadziejność dusi jak ohyda iśmierdząca zmora,
Gdy człowiek sobie siebie widzi jak cuchnącego własnym sosem, ach,
potwora -
Może to wszystko przejdzie, ach, a może nie,
W każdym razie to jest wszystko bardzo fe.
A do tego napisane nie krwią, a gównem, bardzo źle.
Ja nie chcę tego, nie, nie, nie!

I nie chcę, potąd mam już ich,
Przyjaciół mych, gówniarzy tych.
Wolę bydło wprost, koty, nie mówiąc o psach,
Robaki, pluskwy, jakieś automaty,
Nawet takie, jak na stacjach, choć bez twarzy,
Co nie mają ni mamy ni taty,
Bo wiem, że kot nie kłamie miaucząc,
A pies swym szczekaniem,
Że krowa mi nie siknie witriolejem w pysk, tylko mlekiem,
Że pluskwa... ale szkoda gadać, proszę pani,
Że świat się roi od drani.
Że, gdy, na przykład, w automat włożę groszy pięć,
To wyjdzie mi na pewno czekoladka,
 A nie kłamliwa mowa, brechnia obłudna i już zbyt, wprost nader hadka
W swym śliskim kłamstwie,
W zaczajonej za nim złośliwości, chęci krzywdy
I zlekceważenia, ach, i zwykłym chamstwie.
Automat nie będzie obśliniać mnie i dusić aż do bólu rąk mych z czułości,
A potem za plecami, albo i przed, to wolę nawet już, robić małych
obrzydliwości,
W imię jakichś urojonych zalet i cnót
Czekając na swego wniebowzięcia już za życia cud -
Bo on jest taki dobry, ach, i doskonały,
Że nie wiadomo już, czy nawet on oddaje kały...
Może on nie sra i nie robi pipi,
Tak, ścierwo, doskonały jest,
Że w samo piękno zamienia się jego najpospolitszy gest:
Jakieś dłubnięcie w nosie,
Czy umazanie ręki w jakimś własnym sosie,
Co lepszy jest od majonezu,
Gdy organ, co go wydaje, piękniejszy od świątyni Diany jest z Efezu...

I tak nie znoszę w ogóle obłudnych gówniarzy,
Ale gdy mymi przyjaciółmi jeszcze śmieli być
I potem się zdemaskowali
- Tym gorzej, jeśli się w gówniarstwie swym tak długo dekowali -
To taki mnie porywa wstyd, że mi jest z tym wprost nie do twarzy!
Precz ode mnie, gatunku wraży!
Niech mi się nie śmie żaden z was nawet śnić,
Bo będę pluć jak Arab i bić!
Niech mi się o nim nigdy więcej najlżej nawet nie zamarzy,
Bo wszystkich razem w kupie
Zwalę czym popadło - dla ekonomii - po olbrzymiej wspólnej dupie.

niedziela, 17 października 2010

Andrzej Bursa - Modlitwa z wymówką

Nie uczyniłeś mnie ślepym
Dzięki Ci za to Panie

Nie uczyniłeś mnie garbatym
Dzięki Ci za to Panie

Nie uczyniłeś mnie dziecięciem alkoholika
Dzięki Ci za to Panie

Nie uczyniłeś mnie wodogłowcem
Dzięki Ci za to Panie

Nie uczyniłeś mnie jąkałą kuternogą karłem epileptykiem
hermafrodytą koniem mchem ani niczym z fauny i flory
Dzięki Ci za to Panie

Ale dlaczego uczyniłeś mnie polakiem?

piątek, 8 października 2010

środa, 6 października 2010

Konstnanty Ildefons Gałczyński - Fragment z "Balu u Salomona"

A kiedy będę bezrobotny,
moja maleńka śpiewna żono,
włożysz kapelusz swój niemodny
i suknię starą, poplamioną.

Ja mam lornetkę w głębi szafy
I rumu resztkę dla rozgrzewki.
Ach, przecież wiem, że ty potrafisz
zrobić obiad z jednej marchewki.

I nikt nie będzie się wybierał
do nas, ni dzwonił, ani pytał...
wreszcie - pocałuj Goldfedera,
Kolasińskiego albo Szmyta.

Pójdę! ach, czemu nie? wiadomo:
Życie to życie, nie przelewki.
Pójdę, jak w transie za oskomą...
Dwa większe rumy dla rozgrzewki!

Goldfeder siedzi na swym kółku:
telefon, brzuch, co się wypina,
biała kawusia z białą bułką.
A ja tak stoję, jak brzezina.

Ach, telefony, telefony!
Człowiek się wstydzi, człowiek się wstydzi.
Nie jestem przecież święty Idzi...
- Pan ma nie tylko nos czerwony,
ale coś więcej. To się widzi.

Ja - takie małe, brzydkie słówko
(człowiek jest słaby, ale krewki)...
- Uszanowanie! - i taksówką...
Dwa większe rumy dla rozgrzewki.

Ach, te podróże, te podróże!
To mżenie lamp w automobilach!
Potem dla żony cztery róże -
I to milczenie, i ta chwila.

I zapach mydła, piekło balii,
duet z posłańcem i z portierem...
A ja bełkoczę: Szmyt w Australii,
wyjechał razem z Goldfederem.

No nic! No nie płacz - spójrz, to stokroć,
ach, nie - to róże. Nie - to storczyk.
A rano źle, a rano mokro -
w południe można spać na dworcu....

Można mieć małe zamarznięte pięści.
I gdzie popatrzysz, tam twój kraj.
Bo bezrobocie to jest nieszczęście,
a praca w firmie - czysty raj!