piątek, 30 kwietnia 2010

Bruno Jasieński - Marsz


                                                   Umberto Boccioni

Tra-ta-ta-ta-tam. Tra-ta-ta-ta-tam.
Tutaj. I tu. I tu. I tam.
Jeden. Siedm. Czterysta-cztery.
Panie. Na głowach. Mają. Rajery.
Damy. Damy. Tyle tych. Dam.
Tam. Ta. To tu. To tu. To tam.
W willi. Nad morzem. Płacze. Skriabin.
Obcas. Karabin. Obcas. Karabin.
Ludzie. Ludzie. Ludzie. Do bram.
Tra-ta-ta-ta-tam. Tra-ta-ta-ta-tam.

Tam. Tam. Dalej. Za kantem.
Pani. Biała. Z pękiem. Chryzantem.
Pani. Biała. Czekała. W oknie.
Kwiat. Spadł. Kapnie. Na stopnie.
Szli. Szli. Rzędem. Po rzędzie.
Tam. I tam. I dalej. I wszędzie.
Młodzi. Zdrowi. Silni. Jak byki.
Wozy. Wiozły. W kozły. Koszyki.
W tłumie. Dziewczyna. Uliczna. Stała.
Szybko. Podbiegła. Pocałowała.
Ach! Krzyk. Tylko. To jedno.
Kwiaty. W pęku. Na ręku. Więdną.
Wolno. Cicho. Padają. Płatki.
W dół. Na bruk. Na konfederatki.
Eh! Pani. Pani. Biała.
Kurwa. Prosta. Przelicytowała!
Nam. Nam. Dajcie. I nam!
Tra-ta-ta-ta-tam. Tra-ta-ta-ta-tam.

Panie. Panny. Panowie. Konie.
Jedzie. Dzwoni. Auto. W melonie.
Praczki. Szwaczki. Okrzyki. Kwiatki.
? Chodźmy. Panna. Do. Seperatki. ?
Panna. Płacze: ? Idą. Na wojnę.
Takie. Młode. Takie. Przystojne. ?
Rzędem. Za rzędem. Z rzędem. Rząd.
Wszyscy. Wszyscy. Wszyscy. Na, front.
Eh by. Było. Młodych. Mam!
Tra-ta-ta-ta-tam. Tra-ta-ta-ta-tam.

Ktoś się. Rozpłakał. Ktoś. Bez czapki.
Liście. Kapią. Jak gęsie. Łapki.
W parku. żółknie. Gliniany. Heros.
Chłopak. Z redakcji. Pali. Papieros.
Ktoś. Ktoś. Upadł. Nagły. Krwotok.
Ludzie. Ludzie. Skłębienie. Potok.
Co?... Co?... Leży... Krew...
Łapią... Kapią. Liście. Z drzew.
? Puśćcie! Puśćcie! Puśćcie! Ja nieechcę!
Kurz. Kłębem. W zębach. Łechce.
Krzyk. Popłoch. Włosy. Drżą.
Krew... W krwi... Pachnie. Krwią...
Tam. Tam. Poszli. Pobiegły.
Duszno. Pusto. Usta. O cegły.
Tu. I tu. I na rękach. Krew.
Bydło! Dranie! ścierwy! Psia krew!
Eh tam! Gdzie już. Nam!
Tra-ta-ta-ta-tam. Tra-ta-ta-ta-tam.

Poszli. Przeszli. Ile tu. Kobiet.
Panie. Idą. Gotować. Obiad.
Ktoś. W żałobie. Nie wie. Gdzie. Iść.
Stanął. Stoi. Ogląda. Liść.
Podniósł. Z drogi. Pomięty. Kwiatek.
Tyle. Panien. Tyle. Mężatek.
Tyle. Przeszło. Tyle ich. Szło...
Słońce. świeci. żółto. I mdło.
Zaraz... Zaraz... Zaraz wam... Zagram...
Panie. W kawiarni. Piją. Mazagran.
Wieczorem. W domach. U św. Samki.
Przed. Matką Boską. Paliły się. Lampki.

Grupa Twożywo, Marsz Bruno Jasieńskiego

Bruno Jasieński - Finish


Czytały mnie białe panienki 
Z podkrążonymi oczyma 
I podkreślały ołówkiem 
Pornograficzne stroniczki... 
Ja jestem małym lift - boyem, 
Którego nikt nie trzyma... 
Ja jestem małym lift - boyem 
W domu pąsowej księżniczki, 

Na 120 piętro 

Wożę jej bladych kochanków. 
Wożę naiwnych kochanków 
Do zamku Chryzolindy. 
A potem czekam za drzwiami, 
Czekam cierpliwie poranka 
A potem strącam każdego 
W zieloną przepaść windy... 
Ja jeżdżę tam i na powrót. 

Ja jeżdżę tam i na powrót. 
Ja nie śpię nigdy we dnie 
Ja nie śpię nigdy w nocy. 
Szeregi nowych kochanków 
Pukają ciągle do wrót 
I nikt nie pyta, dlaczego ? 
I nikt nie krzyczy, pomocy ! 
Bezszumnie chodzi winda 

Ciągle i ciągle głodna. 
Bezszumnie wchodzą ludzie. 
Bezszumnie trzaskają1 drzwiczki. 
Dopiero tego wieczoru, 
Kiedy nie dojdzie do dna, 
Mnie będzie wolno nareszcie 
Przekroczyć próg księżniczki... 
Czytały mnie chore dziewczynki, 

Jak bajkę z różowej feerii. 
Czytali mnie starsi panowie, 
Spierali się z sobą czasem... 
Ja jestem małym lift - boyem
W szytej, złotej liberii. 
Ja jestem małym lift - boyem 
Z szerokim czerwonym lampasem... 

Czytali. Czytali. Czytali. 

Kiwali głowami do taktu. 
ścierali się z sobą czasem. 
Miarowo. Rytmicznie. Na głos... 
I jak tu nie tańczyć na głowie, 
Kiedy świat jest cudowny ? I jak tu... 
Panowie, Panowie, pozwólcie ! 
Ja chcę pocałować was w nos !

środa, 21 kwietnia 2010

Zbigniew Herbert - Trzy studia na temat realizmu

1

Ci którzy malują małe lusterka jezior
obłoki i łabędzie sceny przy strumieniu
ci którzy jak nikt potrafią oddać słodycz snu
nagie ramię pod głową otwarty liść i niebo
a jeśli już odważą się opowiadać morze
łatwo mieszczą to słowo w ustach o brzegach różowych

oni noszą nas w małych koszykach z wikliny
i składają na piersi z której piliśmy ongi 
nie krzyczmy na nich że świat ich bez burzy
zwiędnie jak kwiat zerwany o zachodzie słońca
ich mała krągła ciepła rzeczywistość 
jak policzek pasterza kiedy gra na flecie 
oni myśleli że znajdziemy szczęście 
w zacisznym sercu krajobrazu z tęczą

2

ci którzy malują wnętrza golarni
niechlujne staruszki osły i warzywa
sceny pijackie brutalnych żołdaków 
wszystko to ciężkim i brązowym ugrem 
a promień światła który się przedziera 
między belkami okopconej izby 
na stół upada na nim porzucone 
soczyste żółcie omglone błękity 
promień jest na to aby na nim ostrzyć
surowy pędzel zgarbionego mistrza

więc przenikają wnętrza czynszowych kamienic
i zaglądają w serce jak w mieszek srebrników
i tylko widzą ślepca który liczy perły
dziewczynę pohańbioną bitych oszukanych
ciemny płacz nisko i sznury na strychu

o jasną wodę potopów
uprasza pędzel

3

na koniec oni
autorzy płócien podzielonych na prawą stronę i lewą stronę
który znają tylko dwa kolory
kolor tak i kolor nie
wynalazcy prostych symbolów
otwartych dłoni i zaciśniętych pięści
śpiewu i płaczu 
ptaków i pocisków
uśmiechów i szczerzenia zębów

którzy mówią
potem kiedy zamieszkamy w owocach
będziemy używali subtelnego koloru "może"
i "pod pewnym warunkiem" o perłowym połysku
ale teraz ćwiczymy dwa chóry
i na pustą scenę
pod oślepiające światło
rzucamy ciebie
z okrzykiem: wybieraj póki czas
wybieraj na co czekasz
wybieraj

I aby ci pomóc nieznacznie popychamy języczek wagi

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Julian Tuwim - Matka

  Jest na łódzkim cmentarzu,
  Na cmentarzu żydowskim,
  Grób polski mojej matki,
  Mojej matki żydowskiej. 

  Grób mojej Matki Polki,
  Mojej Matki Żydówki,
  Znad Wisły ją przywiozłem
  Nad brzeg fabrycznej Łódki. 

  Głaz mogiłę przywalił,
  A na głazie pobladłym
  Trochę liści wawrzynu,
  Które z brzozy opadły.

  A gdy wietrzyk słoneczny
  Igra z nimi złociście,
  W Polonię, w Komandorię
  Układają się liście. 

II


  Zastrzelił ją faszysta,
  Kiedy myślała o mnie, 
  Zastrzelił ją faszysta,
  Kiedy tęskniła do mnie.

  Nabił - zabił tęsknotę,
  Znowu zaczął nabijać,
  Żeby potem... - lecz potem
  Nie było już co zabijać.

  Przestrzelił świat matczyny:
  Dwie pieszczotliwe zgłoski,
  Trupa z okna wyrzucił
  Na święty bruk otwocki.

  Zapamiętaj, córeczko!
  Przypomnij, późny wnuku!
  Wypełniło się słowo:
  "Ideał sięgnął bruku".

  Zebrałem ją z pola chwały,
  Oddałem ziemi-macierzy...
  Lecz trup mojego imienia
  Do dziś tam jeszcze leży.

Czesław Miłosz - Campo di Fiori

W Rzymie na Campo di Fiori
Kosze oliwek i cytryn,
Bruk opryskany winem
I odłamkami kwiatów.
Różowe owoce morza
Sypią na stoły przekupnie,
Naręcza ciemnych winogron
Padają na puch brzoskwini.

Tu na tym właśnie placu
Spalono Giordana Bruna,
Kat płomień stosu zażegnął
W kole ciekawej gawiedzi.
A ledwo płomień przygasnął,
Znów pełne były tawerny,
Kosze oliwek i cytryn
Nieśli przekupnie na głowach.

Wspomniałem Campo di Fiori
W Warszawie przy karuzeli,
W pogodny wieczór wiosenny,
Przy dźwiękach skocznej muzyki.
Salwy za murem getta
Głuszyła skoczna melodia
I wzlatywały pary
Wysoko w pogodne niebo.

Czasem wiatr z domów płonących
Przynosił czarne latawce,
Łapali skrawki w powietrzu
Jadący na karuzeli.
Rozwiewał suknie dziewczynom
Ten wiatr od domów płonących,
Śmiały się tłumy wesołe
W czas pięknej warszawskiej niedzieli.

Morał ktoś może wyczyta,
Że lud warszawski czy rzymski
Handluje, bawi się, kocha
Mijając męczeńskie stosy.
Inny ktoś morał wyczyta
O rzeczy ludzkich mijaniu,
O zapomnieniu, co rośnie,
Nim jeszcze płomień przygasnął.

Ja jednak wtedy myślałem
O samotności ginących.
O tym, że kiedy Giordano
Wstępował na rusztowanie,
Nie znalazł w ludzkim języku
Ani jednego wyrazu,
Aby nim ludzkość pożegnać,
Tę ludzkość, która zostaje.

Już biegli wychylać wino,
Sprzedawać białe rozgwiazdy,
Kosze oliwek i cytryn
Nieśli w wesołym gwarze.
I był już od nich odległy,
Jakby minęły wieki,
A oni chwilę czekali
Na jego odlot w pożarze.

I ci ginący, samotni,
Już zapomniani od świata,
Język nasz stał się im obcy
Jak język dawnej planety.
Aż wszystko będzie legendą
I wtedy po wielu latach
Na nowym Campo di Fiori
Bunt wznieci słowo poety.

piątek, 16 kwietnia 2010

Jerzy Libert - Kwiecień

Gotuje się żywica – 
Piekło, piekło zielone!
Ptaki jak kamień z procy
Furkocą oślepione.

Jeleń wbiegł na polaną,
Rogi podniósł, przystanął – 
Goni wzrokiem po niebie
Łanię, łanię nieznaną.

środa, 14 kwietnia 2010

Halina Poświatowska ***

miłosierni byli Scytowie
gdy umarł król
udusili wstążką jego ulubioną nałożnicę
i jej martwe ciało
rzucili na stos
zmieszały się jej włosy
z popiołem jego rąk
jej drobne zęby
z popiołem jego ust
a kiedy żar pociemniał
zebrali ciepły popiół
i pochowali wszystek
w obszernej skrzyni
rzeźbionej w trawy i kwiaty
w których zamieszkał wiatr