wtorek, 30 listopada 2010

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska - Do śniegu

Zygmunt Waliszewski, Pejzaż zimowy z chatą, 1924



















Śniegu,
Baranku Boży!
Gładzisz grzechy świata
I białymi lokami brzydotę rozmiatasz…
Wkoło igra iskrami pogoda szczęśliwa,
A ty klęczysz –
I śmietnik
Piersiami zakrywasz.

środa, 24 listopada 2010

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska - Najpiękniejszy sen

Marian Eile, Ptaszek Marii Jasnorzewskiej, seria "Zwierzęta naszych literatów"





Wczoraj śnił mi się znów, dla odmiany,
najpiękniejszy mój sen – niezrównany! –
o pływaniu w powietrzu jak w wodzie.

Ludzie ze snu nic o tym nie wiedzą.
wciąż się szczycą postępem i wiedzą
i są z prawem grawitacji w zgodzie.

Siedzę z nimi, piję czarną kawę,
omawiamy rzeczy nieciekawe,
wychwalamy jakąś panią okropną…

Nagle strącam talerzyk i ciastko,
skaczę na stół, ręce składam spiczasto
i wypływam przez otwarte okno.

W niebie czystym jak turkus i diament
słyszę z dołu dochodzący lament,
krzyk, że diabeł mnie porwał w powietrze!

Tłum ponury zalega ulice –
zapalają kadzidło, gromnice –
widzę twarze od papieru bledsze.

Więc odpływam coraz dalej i dalej,
bryły wiatru roztrącam jak fale,
zaśmiewając się z głupiej parafii –

Z sercem twardym, unarzanym dumnie,
że tej sztuki nikt prócz mnie nie umie –
każdy patrzy, a nikt nie potrafi.

Odpoczywam na drzewnych wierzchołkach
i w obłokach udaję aniołka,
choć policjant z dołu na mnie woła.

I znów pływam najnowszą metodą,
wzdycham piersią niestrudzoną, młodą
i jaskółki odgarniam znad czoła.

Potem w dali doganiam pilota,
co się w chmurach koziołkuje i miota,
głową na dół, wśród wspaniałych skrętów.

Ścigam jego samolot po niebie –
aż mnie wciąga silną ręką do siebie,
jak syrenę, co się czepia okrętu.

O nie całuj, nie całuj, pilocie!
nie ogarniaj mnie ramieniem w locie,
bo za prędko spadniemy na ziemię.

Twarz masz słodką, brązową i świętą,
ascetyczną jak mnich z quattrocento,
szczęście moje pod Twym skrzydłem drzemie.

A wieczorem powracam piechotą –
siadam w domu pod żarówką złotą,
jakby nigdy nic nie było zaszło.

Wszyscy siedzą, uroczyści ogromnie,
obrażeni, nikt nie mówi do mnie –
przecierają okulary i kaszlą.

[z tomiku: Cisza leśna]

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska - Tytoń

I tylko pytanie, jak na imię było  temu Księżycowi




















Zadrżały kwiaty tytoniu, bo księżyc wschodzi.
Wstają. Chcą się bez granic wydłużyć, wyprężyć.

Piją puste powietrze, które wieczór gwiazdami słodzi,
zanim w usta spłynie im księżyc.

Coraz bledsze, czynią wonny zamęt
i całe się w rosach trzęsą,
wpatrzone uparcie w firmament,
jak lwy w strażnika niosącego mięso.

[ z tomiku: Cisza leśna 1928 ]

Andrzej Bieły - Stacja


Błysk lamp w dworcowym barze.
Kołysząc epoletem
W czcigodnym wieku starzec
Boryka się z kotletem.

Dama u jego boku
Prawi miłe żarciki
I z kokieterią w oku
Macha sakwojażykiem.

A tam: minąwszy tory,
On idzie pochylony.
Migają semafory
Oczkiem kociozielonym.

W piersi jakby wiew mrozu:
Nie ma gdzie iść… Cóż pocznie?...
Wpatrz się w cień parowozu,
Który majaczy mrocznie!

Głodnemu żyć niełatwo,
A nikt go nie przyganie.
Spójrz: stacja w mroku platform
Zapala już latarnie.

Tu z baru – jeden, z drugi –
Wyszli, by przejść się nocą.
Do tych okien z szarugi
Podejdź, niech zadygocą!

Siecz mgłą, deszczowa poro –
Ostrzej, dotkliwej, wilgniej!
Ty, niepewności zmoro,
Nocą do szyb ich przylgnij!

Tor biegnie w noc głęboką
Poprzez krzewów listowie,
Gdzie w dali błysło oko,
Gdzie ciemność i pustkowie.

Droga wolna – wzniósł ramię
Semafor. Gwiazd rubiny
Krzewy tną gałązkami,
Blask się sypie na szyny.

I on ku szynom skoczył,
Przypadł do jasności.
A pociąg się przetoczył
Przez chrzęst miażdżonych kości.

Tam, tam – w tę noc głęboką,
Torami, skroś listowie.
Tam w dali błysło oko,
Tam ciemność i pustkowie.

A tu, w dworcowym barze,
Kołysząc epoletem
W czcigodnym wieku starzec
Boryka się z kotletem.

A tu Ormianin dalej
Z zadowoloną miną
Cygaro z wolna pali,
Syci się grenadyną.

Siecz mgłą, deszczowa poro –
Ostrzej, dotkliwiej, wilgniej!
Ty, niepewności zmoro,
Nocą do szyb ich przylgnij!

1908
Sieriebanyj Kołodieź

                                     Tłum. Józef Waczków

Andrzej Bieły - Na szynach

                                                                Kublickiej-Piottuch

Oto noc ciemną piersią
                                             przylgnęła
Ku zwiędniętych krzaków
                                              rodzinie.
W mroku nocy już utonęła
Telegrafu sieć na równinie.

Zastygła już chłodna i dzika
Kałuż wśród świeżych kolein
I całuje chłód października
Moje palce pośród zawiei.

I młodość i przywiązanie
Minęły, jak sen się rozwiały.
Sam jestem i ciąży jak kamień
Od dawna ta służba bez chwały.

Czy pośród skarg i wyklinań
Spędzę życie zbędne i liche?
Więc oto się kładę na szynach,
Przytaiłem się, milczę, ucichłem.

Zmrużyłem oczy, lecz łzami
Zwilżyły się oczy znużone.
Wtem w twarz moją zrytą
                                               troskami
Semafor wbił igły zielone.

Ujrzałem błysk ledwo widoczny,
Przeciągle gwizdnęła maszyna.
Nad nikłą brzeziną wśród nocy
Kosmaty dym krążyć zaczyna.

1908 Moskwa
Tłum. Włodzimierz Słobodnik

piątek, 12 listopada 2010

Leopold Staff - Słowik



 


Carel Fabritius, Czyżyk, 1654

                                                           
W przyjaciół miłych gronie
Dziewczyna w wieczornym salonie
Wiosennym głosem,
Nutą słowiczą,
Śpiewała z miłosną słodyczą,
Z majowym patosem.


Wszyscy słuchali
I gdy śpiewaczka usta otwarła
Tsuguharu Foujita, Autoportret z kotem
W perlistej gamie,
Co w serce wnika,
Kot, co się zakradł do sali,
Skoczywszy jej na ramię
Zajrzał do gardła.
Szukał słowika.











wtorek, 9 listopada 2010

Marcin Świetlicki - Małżowina

Teresa Gierzyńska, bez tytułu [ z cyklu: o niej], fotografia 1979
Jeżeli o mnie chodzi – to ja już skończyłem.
Ja już skończyłem – a jak pani?
Jeżeli o mnie chodzi – to ja się odwracam.
Ja się odwracam do ciemnej ściany.

Jeżeli o mnie chodzi – to ja już wychodzę,
nim będę śmieszny i stary.
Jeżeli o mnie chodzi – to ja nie chcę prosić
o ochłap. Nie chcę prosić. Bohater umarły,

lecz nie uwiędły. Tak właśnie od teraz
proszę mnie rozpatrywać. Umarły – ale nie uwiędły
bohater. Owszem. Podoba mi się to.
Wzwód wymierzony w ciemność.



                                                          97 [ z tomiku: Pieśni profana]

Marcin Świetlicki - Przeproś!

Christian Schad, Portret dr-a Hausteina, 1928

Ożywiam się tylko wtedy, gdy myślę o sobie.

Ożywiam się tylko wtedy, gdy myślę o sobie
w tobie. (Przeproś!)

Kiedyś było inaczej, kiedyś było lepiej.
Kiedyś było inaczej, kiedyś było lepiej
- przed moją wielką wojną, na której poległem.
I nie ma odwrotu. (Przeproś! Przeproś!)

Ożywiam się tylko wtedy, gdy myślę o sobie.
Ożywiam się tylko wtedy, gdy myślę o sobie
w tobie. (Przeproś!)

Powiedzmy: mały hotel.
Powiedzmy: mały brudny hotel.
Powiedzmy: w Tczewie.
Wszystko jest w mózgu. Nigdzie więcej.
(Przeproś!)

A

teraz

odwróć się do ściany

i

zaśnij.

A teraz

odwróć się do mnie

i przeproś,

przeproś…



                                                                                  96 [z tomiku: Pieśni profana]

poniedziałek, 8 listopada 2010

Anatol Stern - Ziemia na lewo


Mieczysław Szczuka, Ziemia na lewo, opracowanie graficzne wspólnego tomu A. Sterna i B. Jasieńskiego, 1924 r.

ziemia - czarna kula z brauninga
wycelowana w niebieski brzuch
ziemia - charlie na skating ringu
który łoskotem się opił aż spuchł

ziemię w lewo płonącą nawą
pchnij w obrót wokół motorów słońc!!
dosyć dotąd toczyła się w prawo!
prawo dziś strzaskaj i z tronu strąć!

ziemia - matka rewolucjonistka
nadziana na ostre bagnety traw
ziemia - ogier z pianą u pyska -
finisz biegu dżokeju słów sław

nic to że mussolini z niesławą
w rajtarski apenin chowa się but!
lewo się dzisiaj toczy na prawo!
na wschód i zachód - na zachód i wschód!

niedziela, 7 listopada 2010

Konstanty Ildefons Gałczyński - Kwiaty na tor

                           Otdam wsiu duszu Oktiabriu i Maju
                           no tolko liry miłoj nie otdam. 
                          Jesienin
My mówimy chór, oni - chor,
lecz jednaka jest tarcza i włócznia.
Rzucam kwiaty na tor.
Rzucam kwiaty na tor.
Rzucam kwiaty na tor,
którym przejeżdża rewolucja.

Że się komuś nie podoba, to cóż?
Tak jak my chcemy, Wisła popłynie.
Przemielemy ziarna polskich zbóż
w socjalistycznym młynie.

Socjalizm to słońce, mówię wam -
niech tam strzela w słońce zbir za zbirem.
Nasz Październik był w Lipcu. Jemu dam
nawet lirę.

Szczury w końcu same wyjdą z nor.
Nasza jest ziemia. Nasz firmament.
Rzucam kwiaty na tor,
którym przejeżdża rewolucja.
Panna roztropna.
Słońce sprawiedliwości.
Amen.