niedziela, 27 lutego 2011

Stanisław Barańczak - Od Knasta

„Od Knasta” – tak mawiało się w mojej dzielnicy
(po poznańsku powinno się rzec „w moim fyrtlu”)
tonem głosu znaczącym: „Inni cukiernicy
ze swym brakiem finezji i nadmiarem frytur
są jak ta cała PRL-owska szarzyzna:
wariat, co już zapomniał, gdzie słoik konfitur,
ale wciąż jeszcze boi się do tego przyznać

i wieńczy ciastka bladym agrestem z kompotu.
Tak, tylko Knast zachował przedwojenny fason”.
Ja byłem powojenny: ideę bojkotu
eklerów albo ptysiów, z każdą nową fazą
soc-dobrobytu (zawsze jak w bon-mot królowej)
rzucanych (ciasta kruche też!) na rynek, farsą
nazwałbym, gdyby mi to mogło przyjść do głowy;

wypieki Knasta miały jednak dosyć przewag
(sama ich świeżość była już szczytem komfortu),
by doceniał je nawet taki skrajny lewak
jak ja dziewięcioletni. Cukiernia od frontu
i wewnątrz nie zdradzała, że trwa tutaj sroga
walka klas, ucisk mas przez macki wielkich fortun:
lada, stolik, krzesełko. Ale za to rogal

na świętego Marcina! albo smak mazurków
wielkanocnych, z ich lepkim migdałowym fryzem,
Szarą Granią chroniącą Różowy Staw lukru,
za dopłatą – z napisem, lub wręcz aforyzmem
(lukrem czekoladowym), od prostych (Helence)
do dłuższych, takich w których frezer albo fryzjer
miał słyszeć chór najbliższych: Kaziu, nie pij więcej…

Jak ja nimi gardziłem! Nie ciastkami. Ludźmi.
Tymi, którzy w niedzielę szli przez Rynek z Fary
do Knasta, nawet wtedy nie wolni, nie luźni,
przeciwnie, wprasowani w biel koszuli, w stary
szczękościsk srebrzystego lisa wokół szyi
żony, w spacer pod rękę (na jego czas swary
cichły, aby znajomi nie zauważyli),

a od wyjścia z cukierni jeszcze nienawistniej
żałosni: przez to, że tak bezbłędnie trafiali
w drzwi własnych mieszkań, w progi swych domowych istnień,
trzymając się, jak deski ratunku na fali,
tych poziomo niesionych przed sobą kartonów;
że w tygodniowym rytmie, któremu ufali,
spacer tą samą trasą wiódł ich – nie Katonów,

lecz mogących sąsiadom odrzec: „Tak, od Knasta,
innych nie warto nawet…” – Dziś mój wstyd, potworny:
przypuszczać, choćby dzieckiem, że ta biała laska,
to pudełko co tydzień, było kwestią formy;
nie dostrzec, że jeżeli jest coś, co pomaga
trzymać się życia, iść przez ujadanie sfory
dni – jeszcze żałośniejsza jest moja pogarda…

Jan Vermeer van Delft, Widok Delft, ca 1660

czwartek, 24 lutego 2011

Marcin Sendecki - [ ]

Teresa Gierzyńska, z cyklu O niej

Dobranoc, piersi poranne
Dobranoc, niedowidzenia
Dobranoc, usta świetliste

Dobranoc, gniewne fukanie
Dobranoc, zawsze i nigdy
Dobranoc, niepogodzenie

Dobranoc, palce przeczyste
Dobranoc, głośne czytanie
Dobranoc, terminowanie

w ciemności. Dobranoc,
nocy wysoka Dobranoc,
widmo na ganku


środa, 23 lutego 2011

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska - Najbiedniejsza z matek

Constant Troyon, portret matki nieznanej ;)


„Nocą na słomie,
                            W poryku miarowym
rodzącej z trudem
                           matki mojej krowy,
z pomocą kleszczów,
                           wśród grozy patrzących,
przyszedłem na świat…
                          żałosny i drżący.

Jak was – oddana karmiła mnie matka,
do wyliczonych dni moich ostatka…
              lecz dzisiaj – w rzeźni –
                            gorzko jej złorzeczę
              że mnie zrodziła - :
                            na cielęcą pieczeń”…

Cielątko smutne! -- --
                      obiadów podstawo!
wiedz, gdy pod nożem łzą zapłaczesz krwawą,
że twoja matka o ciężkich powiekach
bezradna była jak –
                Matka Człowieka…

I ona, z deską ślepoty u czoła,
rzeczywistości ogarnąć nie zdoła:
 jakiś testament –
                 zwierzęcy, nie boży –
każe jej nędzę rozdzielać i mnożyć,
i w ręce śmierci rodzić raz za razem,
pod gospodarskim
                 Natury rozkazem

czwartek, 17 lutego 2011

Jerzy Libert - Dzieciństwo


Wpatrzony w matczyne oczy,
Obejmowałem was z całych sił,
Dni, rozcinane skrzydłami wiatraków,
I owijałem się w krajobraz wasz,
Kładąc na twarz
Koronkę lecących ptaków.

Czesław Miłosz - Krzyś



W kwietniu 1996 roku międzynarodowa prasa doniosła o śmierci w wieku 75 lat Christophera Robina Milne, uwiecznionego w książce jego ojca A. A. Milne pt. Kubuś Puchatek jako Krzyś.


Ja, Kubuś Puchatek, nagle muszę rozmyślać o sprawach za trudnych dla mego małego rozumku. Nigdy nie zastanawiałem się nad tym, co tam jest za naszym ogrodem, w którym zamieszkaliśmy ja, Prosiaczek, Królik, Kłapouchy z naszym przyjacielem Krzysiem. To znaczy my mieszkamy tutaj dalej i nic się nie zmieniło i właśnie zjadłem z baryłeczki miodu moje małe co nieco, tylko Krzyś odszedł na chwilę.

Sowa Przemądrzała mówi, że zaraz za naszym ogrodem zaczyna się Czas, a to jest taka studnia strasznie głęboka, w którą kiedy tylko ktoś wpadnie, leci i leci w dół, aż nie wiadomo, co się z nim potem dzieje. Martwiłem się trochę o Krzysia, żeby tam nie wpadł, ale wrócił i wtedy zapytałem go o tę studnię. „Puchatku – powiedział – byłem w niej i spadałem, i zmieniałem się spadając, nogi zrobiły mi się długie, byłem duży, nosiłem spodnie do ziemi i broda mi urosła, potem posiwiałem, zgarbiłem się, chodziłem o lasce i wreszcie umarłem. Pewnie to wszystko mi się tylko śniło, bo było jakieś nieprawdziwe. Zawsze dla mnie prawdziwy byłeś tylko ty, Puchatku, i nasze wspólne zabawy. Teraz już nigdzie nie odejdę, nawet gdyby zawołali mnie na podwieczorek.”

wtorek, 15 lutego 2011

Antoni Słonimski - YT OT

To Ona, Janina Konarska - Słonimska
Pamięta nasze młode ręce
Stolika marmurowy blat,
Gdym dłoń na Twojej dłoni kładł
W tej staroświeckiej cukierence.

 Złocony napis. Okno niskie.
R było w słowie TORTY brak.
YT OT czytaliśmy wspak.
O rzewne yt ot, sercu bliskie.

 Popatrz w młodości cień ginący,
Czyż nie wydaje Ci się stąd,
Jak odwróconych liter rząd,
Bez sensu, śmieszny, wzruszający?

To jej dzieło, Janina Konarska, Narciarze, drzeworyt barwny, 1932

A to on; Edward Głowacki, karykatura Antoniego Słonimskiego

poniedziałek, 14 lutego 2011

Adam Mickiewicz - Polały się łzy

Polały się łzy me czyste, rzęsiste
Na me dzieciństwo sielskie, anielskie,
Na moją młodość górną i durną,
Na mój wiek męski, wiek klęski;
Polały się łzy me czyste, rzęsiste...

Montreux, pomnik Freddiego Mercurego, Jezioro Genewskie (woda wielka i czysta) w tle

piątek, 4 lutego 2011

Adam Mickiewicz - Nad wodą wielką i czystą

Nad wodą wielką i czystą
Stały rzędami opoki,
I woda tonią przejrzystą
Odbiła twarze ich czarne;

Nad wodą wielką i czystą
Przebiegły czarne obłoki,
I woda tonią przejrzystą
Odbiła kształty ich marne;

Nad wodą wielką i czystą
Błysnęło wzdłuż i grom ryknął,
I woda tonią przejrzystą
Odbiła światło, głos zniknął.

A woda, jak dawniej czysta,
Stoi wielka i przejrzysta.

Tę wodę widzę dokoła
I wszystko wiernie odbijam,
I dumne opoki czoła,
I błyskawice - pomijam.

Skałom trzeba stać i grozić,
Obłokom deszcze przewozić,
Błyskawicom grzmieć i ginąć,
Mnie płynąć, płynąć i płynąć -

środa, 2 lutego 2011

Andrzej Bursa - Pedagogika


Andrzej Bursa

Z dziećmi trzeba surowo
zamiast płaszcza łach
          ubierz łach
          zapnij łach
          szanuj łach
ten łach to moja praca
moje wyprute żyły
          ten łach
moje stracone złudzenia
moje niedoszłe posłannictwo
moje złamane życie
moja martwa perspektywa
wszystko ten łach
          ubierz łach
          zapnij łach
          szanuj łach

Tadeusz Boy Żeleński - Litania ku czci P.T. matrony krakowskiej

Witkacy, 6 portretów Boya, repr. w: Wiad. Literackie, nr 14, R II 1925
Inwokacja:

Dostojna Pani! Sporo lat już mija, jak słucham potulnie
i cierpliwie potoków Twej wymowy; racz więc przymknąć
teraz na chwilę Twe słodkie usteczka i pozwól mi
przemówić, a postaram się - w przeciwieństwie do Ciebie,
Pani - być zwięzłym i treściwym.



O ty, polskiej ziemi chwało,
Ty, postaci wpółmonarsza,
Ty, czcigodna, nazbyt mało
Opiewana "damo starsza";

Ty, co z głębin swej kanapy
Wychylając kibić tłustą,
Brzydkie swe nadstawiasz łapy
Przerażonym naszym ustom;

Ty, co z dostojeństwem w twarzy
Dźwigasz swe potworne kłęby,
O których Lustmörder marzy
Szczerząc zakrwawione zęby;

I ty, uroczysta klępo,
W swojej wiecznej sukni bordo,
Ze swą beznadziejnie tępą -
Powiedzmy otwarcie - mordą;

Ty orędowniczko dzielna
Uciśnionej polskiej nacji,
Arcykapłanko naczelna
Naszej starobabokracji;

Ty, co w "Piątki" lub "Soboty"
Polskich dusz sprawujesz rządy,
Starodawne wskrzeszasz cnoty
A druzgoczesz "nowe prądy";

Co na fiksach i na rautach,
I na dobroczynnej sesji
Pytlujesz o pruskich gwałtach,
O modernie i secesji;

Ty, co wszelkich zadań bytu
W mig rozcinasz każdy problem,
Gdy człek myśli, jakim by tu
Zamknąć babie gębę skoblem;

Ty, strącona z Łysej Góry -
W salonu fałszywy "ampir",
Gdzie nas bierzesz na tortury
I krew nudą ssiesz jak wampir;

Ty, co głupoty powagą
Najmądrzejszych wodzisz za łby;
Ty, którą po śniegu nago
Człowiek bez litości gnałby;

Ty, elokwencji patoko,
Coś jest wiecznych sporów źródłem,
Czy cię nazwać starą kwoką,
Czy też raczej starym pudłem;

Ty, co gorzko winisz męża
O prozaizm i codzienność,
Gdy twa energia zwycięża
Nazbyt rzadko jego senność;

I ty, której czujność tępi
Młodych wzruszeń powab czysty,
A co w Tomaszu a Kempi
Dawnych gachów chowasz listy;

Ty, co zdarłszy z siebie płótna
Oglądasz się w lustrze całą
I wzdychasz, ropucho smutna:
"On tak lubił moje ciało..."

Ty, obrazie wiedźmy starej,
Wydarty ze sztychów Goyi -
Powiedz mi: przez jakie czary
Jęczymy w niewoli twojej?

Z jakim czartowskim blekotem
Omamienie na nas padło,
Że czynimy czci przedmiotem
Szpetność, głupotę i sadło?

Przez jakie dziwne kuriozum
Tłuszcz bierzemy za charakter,
Pustą grzechotkę za rozum,
A za obraz cnót - klimakter?

Za co stwór podeszły wiekiem,
Co kobietą być już przestał,
A nigdy nie był człowiekiem,
Windujemy na piedestał???!

Próżne gniewy, próżne męstwo,
Nie nadeszła chwila jeszcze -
Nazbyt silnie czarnoksięstwo
Ściska nas w potworne kleszcze;

Coraz ciaśniej, coraz duszniej,
Coraz bardziej smutni, słabi,
W takt kręcimy się, posłuszni,
Jak nam zagra chochoł babi;

I tylko w tęsknocie żyjem,
Czy nie wstanie jaki Wandal,
Co przepędzi babę kijem
I zakończy raz ten skandal!...

Pisane w r. 1908