niedziela, 25 grudnia 2011

Konstanty Ildefons Gałczyński - Grudzień, czyli December

Zofia Stryjeńska, Pokłon pasterzy,

Lekarzowi, dobrodziejowi mojemu, Doktorowi Jarosławowi
Neczaj-Hruzewiczowi
Drogi Panie Redaktorze,
rękopis w spóźnionej porze

wysyłam za miesiąc Grudzień,
wierząc, że mi jakoś ujdzie.

Onego spóźnienia powód
tłumaczy się złą chorobą,

co mnie od tygodni trapi,
a nad łóżkiem wisi napis:

"K. I. Gałczyński. Poeta.
Szaleństwo. Ścisła dieta".

Szczeblując do gwiezdnych powal,
niejeden liryk zwariował,

liryk, ten srebrzysty atom...
Odpuśćmy grzechy wariatom.

A ty, panie czytelniku,
nie chełp się ze swą podwiką,

żeście zdrowi i rumiani!
Wszyscyśmy blisko otchłani

i każdemu z woli Boga
powinąć się może noga,

lecz wiedz: diabeł spęta w lesie,
Jezus na światłość wyniesie.

A światłość już niedaleko:
w Grudniu się narodzi Dziecko,

co jednym wzniesieniem dłoni
świat ku światłości nakłoni.

Spójrzcie, jak pierzchają cienie!
Płynie Boże Narodzenie!

W purpurze, w złocie, w lazurze
Anioł dmie w trąbę na chmurze;

radość, radość niedaleko,
radość, co pychę uśmierca...

"Jezu cichy i pokornego serca,
uczyń serca nasze według serca Twego"

1938

piątek, 16 grudnia 2011

Kazimierz Wierzyński - Szafot

Kazimierz Wierzyński wg. Edwarda Głowackiego, reprodukwane w Wiadomościach Literackich ok. 1925


Pan prezydent wyjechał z białego pałacu
Powozem w białych koniach w biały dzień śnieżysty.
Czemuż-to mu nie grają fanfary asysty,
Czemu nie krzyczą bębny gdzie jedzie i na co?

Pan prezydent ma kląć się, przysiąc narodowi
Pierwszy raz na wolności i pierwszą przysięgą.
Wiatr ciągnie alejami i targa ich wstęgą,
Sto lat czekały drzewa i naród – gotowi.

Żywy mur, prosta droga, karły czy olbrzymy
Z kalwarii buntów nocnych, klęsk i upokorzeń
tej grudy się dorwali, czepili jak korzeń,
By doczekać się pierwszej nieprzegranej zimy.

Zacieli się, zastygli szkieletem na mrozie
Aż wstali, wytrwali – i patrzą z daleka,
Tak że miastu zadrgała pod szronem powieka:
Ulicą jedzie wolność rozparta w powozie.

Nie trzeba trąb. Bez fanfar świat się dowie o tem,
że ocknęli się w słupach zamarzłych pośnięci,
ze rośnie tłum, przybiera… Że biegną studenci
Bić go, bić kamieniami i obrzucać błotem.
………………………………………………………………………….
Pan prezydent wyjechał z białego pałacu
Trumna na piramidzie wzniesiony na szczyty,
Pierwszy raz na wolności – w tym kraju – zabity.
Teraz już śpi, najwyższy, i nie pyta zz co.

Wyszło miasto o kroczy, posłowie i naród,
Pomieszani z oślepłem nieszczęściem zbrodniarze.
Wiatr ciemniej alejami, krwi skrzepłej nie zmaże,
W tej ziemi się zalęgnie na pomstę i zaród.
………………………………………………………………………………….
Lecz jest w tym mieście jedna powieka, co w grozie
Zapadła tak okrutnie, że więcej nie błyśnie:
Sam został z buntem, klęską i hańbą w ojczyźnie,
I zaciął się i zastygł szkieletem na mrozie.

czwartek, 15 grudnia 2011

Julian Tuwim - Pogrzeb prezydenta Narutowicza

Pogrzeb pana prezydenta


Krzyż mieliście na piersi, a brauning w kieszeni.
Z Bogiem byli w sojuszu, a z mordercą w pakcie,
Wy, w chichocie zastygli, bladzi, przestraszeni,
Chodźcie, głupcy, do okien - i patrzcie! i patrzcie!

Z Belwederu na Zamek, tętnicą Warszawy,
Alejami, Nowym Światem, Krakowskiem Przedmieściem,
Idzie kondukt żałobny, krepowy i krwawy:
Drugi raz Pan Prezydent jest dzisiaj na mieście.

Zimny, sztywny, zakryty chorągwią i kirem,
Jedzie Prezydent Martwy a wielki stokrotnie.
Nie odwracając oczu! Stać i patrzeć, zbiry!
Tak! Za karki was trzeba trzymać przy tym oknie!

Przez serce swe na wylot pogrzebem przeszyta,
Jak Jego pierś kulami, niech widzi stolica
Twarze wasze, zbrodniarze - i niech was przywita
Strasznym krzykiem milczenia żałobna ulica.

wtorek, 13 grudnia 2011

Konstanty Ildefons Gałczyński - Pomnik studenta



W mieście *** (prawda w oczy kole)
pomnik studenta stoi na cokole,

ze spiżu pomnik i ze spiżu cokół,
ze spiżu także allegorie wokół:

Księgi, Pochodnie, Globusy i Sowy
wszystko artysta w kształt zaklął spiżowy,

a potem zaklął potwornie. Punkt. Czyli
za pomnik widać mu nie dopłacili.

Lecz mniejsza o to. My pomnik pokażmy:
Więc na cokole stoi młodzian straszny

pod względem garderoby. Odzian letko,
agrafką spina przewiewne paletko,

a pod paletkiem, w miejscach dolno-tylnych,
nie rozwiązany ma problem tekstylny,

lecz się uśmiecha i ręce go swędzą,
jakby za chwilę miał dostać stypendium.

A napis taki na pomniku świeci:
TEN POMNIK NARÓD WZNIÓSŁ DLA SWOICH DZIECI
DROGICH STUDENTÓW, KTÓRZY Z RÓŻNYCH WZGLĘDÓW
NIE UKOŃCZYLI STUDIÓW. I ja się tu
wcale nie dziwię.

Bo żywy student, to jest kłopot dziki.
A my, Polacy, my lubim pomniki.

1947

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Honza Zamojski - Język #1

Honza Zamojski, Rymy jak dymy, wyd. Morava 2011

Piękne są brzydkie polskie wyrazy:

dupa

pipa

cyc

huj.

Brzmią jak nazwy pierwiastków.

Wiktor Woroszylski - Mit o mass culture

Czas pożarł rybę
Jej cień na kamieniu pozostał
Ale nikt się nie modlił do pochłoniętej przez czas
Zza skały wyjrzał kudłaty
Nie znał czasu i bał się gromu
Pękały nieba
Grom był mową czasu
Czas był strachem śmeirtelnym
Ze szczeliny wyszli Bogowie

To oni bronili człowieka
Ze zwłok cuchnących wyjmowali nieśmiertelność
Wkładali w powłokę rumianą
Prowadzili w krainy gdzie czas nie zabijał
Śmierć była metaforą i metamorfozą
Cienie grały na cytrze
Wdzięczny wznosił chramy
Zza skały wyjrzał zbrojny

Czas pożarł Bogów
Przetapiano kruszec na korony innego kształtu
Marmurowe kolumny żelaznymi linami cięto
Rozsypywano składano kamień na kamieniu
Bóg silniejszy wydzierał jagnięta słabszemu
Odwracał korowody
Zmieniał nutę płaczów
Zmywał barwy wczorajsze
Zapadał się w czas

Dokładniej o tym mówi historia kultury
Warsty Bogów odsłania
Ustawia ich w sztafetę i włącza chronometr
Na chronometrze nie ma strzałki przerażenia
Przemijanie posągowieje w muzeum

Więc teraz to jest epizod Bogów Esso Shell Mobiloil
Ropa naftowa pociekła na ołtarzach szybkości
Szafy grające mielą czas
Cienie gladiatorów i rycerzy krzyżowych rzucono na ekran
        Cinemascope
Ruiny dawnych kultur z przewodnikami sprzedawcami pamiątek
          uczonymi autorami prospektów wynajęto by
          urozmaiciły czcicielom drogę do przesiąkłych benzyną
          i coca colą świątyń nowego kultu uniwersalnej jednoczącej
          ludy kultury masowej
Któż wyziera zza skały
A to my turyści
Nasz powrót z kamerami do jaskiń katakumb
Nim grom uderzy
I cień nasz pozostanie na kamieniu