już mi szkodzi nawet i ser;
siedmioma szpadami melancholii
przebity jestem jak Apollinaire.
Głowa od rana puchnie jak bania,
cóż za pożytek z takich bań?
Kiedyś... wciąż... panie. A dziś się słaniam
na nogach nocą, prosze pań.
Bo spać nie mogę. Ha. Ktoś stuka
kościstym palcem do mych drzwi.
Już wiem. Poznaję: to kostucha:
- W taniec - powiada - pójdź K.I.
No cóż, przyjmuję jej ofertę,
choć tak w piżamie to faux-pas.
I już mnie ciągnie ta dama przez wertep,
gdzie deszcz i noc, i wiatr, i mgła.
Gdzieś pod latarnią w wietrzną zamieć
kostucha nagle w płacz i krzyk:
- Skąd ma pan siedem dziur w piżamie?
Wygląda pan jak siódemka pik.
- Właśnie - powiadam - to mnie boli,
moja kochana, czyli ma chere:
Siedmioma szpadami melancholii
przebiłem się jak Apollinaire