wtorek, 1 września 2009

Julian Przyboś - U szczytu drogi

Samochody bez benzyny uciekały pędzone przez
[strach;
przestrzeń raz w raz wzdłuż dróg padała na wznak,
spod słońca jak spod tłoku
bombowce wgniatały uchodzących w piach.
Tylko noc, widna od łun, wyprostowała się cała,
czerwony kur pożaru piał.

Hamule zgrzytnął przed ostrzem podków,
drogę zamknął mi
trup konia.

Jeździec pod drzewem przydrożnym skonał,
w próżni po ręce i szabli z gałęzi odleciał ptak.

I wlókł się na własnym pogrzebie pochód niedoszłych
[żołnierzy;
z żałobną fałszywą dumą, jak order zdjęty z
[poległych,
ktoś współczuł, chełpił się, drwił
- Szarżowaliśmy czołgi!

Jeszcze dziś czuję rozpacz tego wstydu: żem -
[przeżył.

Znów popłoch aut niósł mnie przeskakując biegi
szosą z góry - w dół - w górę jak huśtawą mil.
Światło, u szczytu drogi
słońce wzeszło z pyłu i krwi.

[Polska, wrzesień 1939]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz