i płonie w nim róża barwnych pożarów
różowy dzwon zachodu
o bez miłości i bez gniewu
wplątani w ochrypły zgiełk zegarów
czuwamy ponad ziemią
Vincent i Theodor
nie ma ucieczki z świata kolorów
gdy stygną południa dojrzałe stawy
gdy drzemią
olsnieni nabrzmiałą krzyczącą porą
ludzie konie i trawy
nie ma ucieczki z świata kolrów
jest ratunek w świat obłąkany
o ziemio
zwierzęca ziemio
jak wypowiedzieć twe wonne czary
doktorze
dobry doktorze Gachet
czas jest okrągły jak morze
morze wrząco liliowe
wstrzymajcie świata gorące zegary
niech ziemia i niebo ułożą się do snu
bezsennie i głucho
którąż powrotną wzruszoną wiosną
zakwitnie księżyc nad śpiącym światem
ucięte ucho
Poeta dziś nie ma nawet notki na wikipedii, więc przedstawić nieco muszę go ja. (choć wiem o nim bardzo niewiele).
OdpowiedzUsuńOtóż urodził się w Drohobyczu w 1901 , zmarł zamordowany przez jebanych faszystów w 1942 roku. We wstępie do wierszy wybranych (Czytelnik 1959) Sandauer podkreśla jego fascynację nowoczesnością, u której źródeł z jednej strony stał Peiper, zdrugiej zaś lokalny krajobraz przemysłowy (Borysławieckie zagłębie naftowe). Wydał dwa tomiki wierszy: "Lampy" (1936) i "Wam" (1938). Prezentowany dziś wiersz pochodzi z tego drugiego
Schultz także został zastrzelony przez żołnierza niemieckiego i to podobno na złość innemu niemcowi, który był Schulzem zafascynowany i chronił go. To wiem z ustego przekazu rodzinnego, bo mój dziadek mieszkał wtedy w Drohobyczu, a babcie Schultz uczył w szkole. Warto przeczytać recenzję Schultza o Wicie, która sama w sobie jest już poezją.
OdpowiedzUsuń