Z brzozy pochylonej,
Jak ją naciąć switem w maju,
Cieknie sok zielony.
Szmaragdowa woda,
Zimna jak źródlana,
Pachnie swiezo korzeniami
W słoiki odlana.
We dnie promieniami
Niechaj się przepoi,
A wieczorem niech za oknem
Pod księzycem stoi.
Gdy się upromieni,
Bardziej się zzieleni,
Na noc zakop ją w ogrodzie,
W chłodnej, wilgnej ziemi.
Rano będzie wonne
Smarowidło złote,
Maść żywiczna - nie na rany
Ani na tęsknotę.
Nie na gusła stare
Ani młodość wieczną,
Nie na uraz, nie na skarby
Ni mękę serdeczną.
Nie przemoże smutku,
Nie zagoi rany,
Tylko tyle, że mieć będzie
Gorzki smak wiośniany.
Że w niej będzie świt brzozowy,
Złoty dzień, noc srebrna,
Że zielona, że majowa
I że niepotrzebna.
Tuwim być musiał i jest. Z początku chciałem dać inny utwór, ale tamten jest bardziej lipcowo-sierpniowy i choć świetny, to uznałem, że musi zaczekać. Ale parę stron za nim znalazłem ten oto; lekki, wiosenny, niepotrzebny. Niepotrzebny w najlepszym znaczeniu
OdpowiedzUsuń