Zauważyli rodzice,
Że się dookoła kołysze świat,
Gdy piękna córka idzie przez ulicę.
Ona doprawdy niezwykle szła:
Jak gdyby siebie wiodła.
A wiatr napływem płynnego szkła
Nogi jej rzeźbił po same biodra.
Łasiły się po kształtach jej
Nieopisane jedwabie,
O chwiej się wiosno! O, wietrze wiej!
Dziewczynie wciąż słabiej i słabiej.
Ojciec bogini przed sklepem stał,
Nieskromnie śledząc jej kroki,
I kazirodczym wpatrzeniem drżał
Na dwojgu piersi twardej i wysokiej.
Matka – najczulej. Ale i ją
Grzeszny niepokój łaskotał:
Że ktoś Venusię tej nocy wziął.
Była w tym lęku zazdrość i tęsknota.
Odgadła matka. Piął się i piął
W dziewczynie zachwyt omdlały,
I szczyty piersi nabiegłe krwią
Ogniem różowym jak Jungfrau pełgały.
Wzbierała od samego dna
Słodycz wysokopienna
I dalej wzbiera śród blasku dnia
Najmiłościwiej senna.
Ach, ojcze, matko! Czy to jest śmierć,
To, co tak w sercu wali?
I szpilką mocno w lewą pierś
Wbiła wiązankę konwalii.
2
Zadziwiające zjawiska! Ludzie w dorożkach – stali,
Ludzie w taksówkach otwartych, stojąc, gwałtownie
[machali,
Piętra na drożdżach pęczniały, okna pękały na zewnątrz,
Przez tłok burzliwych zdarzeń nie mogły słowa
[przebrnąć.
Tramwaje-harmonijki wyciągały się, wiły,
Wysokimi tonami piszcząc bardzo wesoło,
Pasażerowie jechali nie na Pragę albo na Wolę,
Ale wesoło, wesoło, do Indii na maj, do aniołów.
O, kolorowe kioski magazynów i gazet!
Posypały się czcionki z depesz, ogłoszeń i kronik,
Stróże krzycząc sprzątnęli śmietnik rozbitych wyrazów,
Reszta na szpaltach w wiersze ułożyła się po nich.
Gdybyś kwiaciarnie widział! Burza i wrzawa młodych,
Bunt, „do ogrodów wracamy!” i szturmem w witryny
[strzeliście,
Liście rośliny hurmem, plątawą kwiecia i łodyg,
Woniejąc, barwiejąc na zabój, w kipiący, zwierzęcy
[wyścig.
Nie krawaty – trytony, kameleony i żmije,
Grają pstrokate terraria i kolonialne zwierzyńce;
Jak arsenał wybuchła gromami ducha księgarnia:
Tłum bohaterów wyskoczył z powieści
[ i wyje.
Nie wytrzymały konserwy – eksplozja za eksplozją,
Mieszczanie z okien trąbią, święci śpiewają w kościele,
Huknęło wielkie wino wzburzoną do głębi ambrozją,
Orkiestry z bram! Armia – ognia!
[ Straż pożarna – mściciele!
O, mocne, cięte ciosy zaborczych ust! O, spieniona
Nad ulicami głębino poezji i błękitu!
- Czego ty chcesz od dziewczyny, zakwitłej w twoich
[ ramionach?
- Nadmiaru, Dionizosie!
Przerostu, pożaru, zachwytu!
Dziś, przydługi acz zacny znów Tuwimowski.
OdpowiedzUsuńSzukałem, go w tym tygodniu, przez dobrych parę godzin. Tytułu zapomniałem, treść pamiętałem mgliście, i tak kartka po kartce przeszukiwałem tomy Tuwima, a ta cholera za każdym razem potrafiła mi się schować. Doszło do tego, że byłem już bliski zwątpienia w jego istnienie, bo przecież w jego tuwimowskość wątpić byłoby niepodobna. Ale gdyby nie istniał, to owo doskonale zapamiętane wrażenie wiersza, musiałoby być mojego autorstwa, sam musiałbym w swojej wyobraźni wytworzyć coś takiego; na to jestem zbyt mało zdolny, toteż wiersz musiał istnieć. I istniał. Wers za wersem, storfa za strofą, wiersz za wierszem i za stroną strona, tak przeczytałem całego Tuwima. Wiersz znalazłem.
A dlaczego ten? Z jakiego powodu się uparłem?
Ten powód, ta powódka na imię miała Lina, jest córką austriackiego ginekologa i dziewczyną trochę nienormalnego chłopca, który sypia z jej matką. Gdyby tak się zdarzyło, że ktoś miałby do niej e-mail (a gra w teatrze Jaracza) byłbym niezwykle wdzięczny.
Ja zaś zostałem wielkim fanem jej urody i osoby.