Sprzątaczka nie ma piersi…
Ani serca, ani brzucha, ani rysów.
Nie jest człowiekiem, ani kobietą, ani nawet zwierzęciem.
Oczy zanikły, usta wklęsły, mózg wysechł –
Jak przerażający automat,
sprzątaczka na wielkich stopach
w kieracie pracy się kręci.
Sprzątaczka żyje bez myśli…
Sprzątaczka nie żyje, nie myśli, nie cierpi.
Schody, klozety, poręcze, klamki, podłogi, łyżki –
łyżki, podłogi, klamki, pomyje, ścierki.
Jak przerażający automat,
sprzątaczka na ogromnych stopach
myje, trzepie i czyści.
Sprzątaczce tylko nogi zostały…
Ogromne rozrosłe nożyska, które ją noszą po schodach.
Łydy, jak drzewa ljaną, obrosłe żyłami,
jak kora rozpękły się w szpary od mrozu i wody.
Maleńka, starcza głowina. Oczy zblakłe od wpatrzeń w garnek.
Móżdżek wysechł już dawno – bezużyteczny.
Tylko nożyska żyją, ogromne, mięsiste, mocarne,
oddane w niewolę okrutną pracy ciężkiej, katorgi wiecznej.
W poobiedzie niedzielne wpółdrzemiąc,
sprzątaczka oknem wygląda
i różaniec bełkocze i nie wie:
frunie ona, czy stoi na nogach?
I wszystko tak dziwnie się troi,
zmęczenie, ulica, bóg…
Sprzątacze w półśnie się roi,
że się modlić należy do nóg,
do ogromnych nożysk opuchłych,
których już nie ma w kuchni,
które wyszły same na ulicę,
maszerują rytmicznie przez miasto,
kroczą przez parki, kamienice,
rozdeptują kościoły stopą płaską –
mocarne, piękne, zbuntowane,
z głuchą groźbą uderzają o bruk,
i niszcząc, czego nie dostały,
i mszcząc się za życie zmarnowane,
odbierają
dług.