Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Skamander. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Skamander. Pokaż wszystkie posty

środa, 16 kwietnia 2014

Antoni Słonimski - Ten jest z ojczyzny mojej

Ten, co o własnym kraju zapomina.
Na wieść, jak krwią opływa naród czeski,
Bratem się czuje Jugosłowianina,
Norwegiem, kiedy cierpi lud norweski,

Z matką żydowską nad pobite syny
Schyla się, ręce załamując żalem,
Gdy Moskal pada - czuje się Moskalem,
Z Ukraińcami płacze Ukrainy,

Ten, który wszystkim serce swe otwiera,
Francuzem jest, gdy Francja cierpi, Grekiem -
Gdy naród grecki z głodu obumiera,
ten jest z ojczyzny mojej. Jest człowiekiem

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Kazimierz Wierzyński - Dusza nam się, jak okno, na zimę zamyka

Jan Stanisławski, Barbakan, 1903, 57 x 40 cm


Dusza nam się, jak okno, na zimę zamyka
I dzień się pośród godzin obraca samotny,
Jak pośród pól ostatnie serce słonecznika
Pod osowiałą nudą beznadziei słotnej.

Skrzypią obdarte drzewa, dudnią, dudnią rynny,
A w nas codzień ukradkiem jakiś sen skrzydlaty
Wypatruje na dworze bieli dobroczynnej,
Co nam serce, jak szyby, pomaluje w kwiaty.

piątek, 21 czerwca 2013

Julian Tuwim - Brzoskwinia

Słyszysz? Jest w tym słowie soczystość, jest cierpkawa słodycz rozgniecionej miazgi owocu: sok, spływający i spijany chciwie spragnionymi usty.
Mięciutka, okrągła, delikatnym puchem omszona, wabi mnie ta brzoskwinia, budzi pożądanie, chcę ją wargami pieścić, miąć w palcach lekko, pieszczotliwie gładzić i dmuchać w puszek aksamitny. Szkoda, że cała nie jest tak dziewiczo bladoróżowa, jak w tym – patrz – miejscu… w brzoskwinię ciepłą, dłońmi moimi utuloną, tak miękką już, że sok lada chwila puści, wpijam się tym wszystkim, czym są usta… O, mięso kwietne! O, soku, któryś krążył w drzewie, pędzony tajemniczą Mocą Życia! Soku, którym nabrzmiał płód w cieple wiosny i słońca! Piję, piję, gniotę, wysysam!...
         Czy całowałem usta twoje?

wtorek, 4 czerwca 2013

Julian Tuwim - Spóźniony słowik


Teisai Hokuba, Słowik na tle bambusa i róży, I poł XIX w, drzeworyt kolorowany

Płacze pani Słowikowa w gniazdku na akacji,
Bo pan Słowik przed dziewiątą miał być na kolacji,
Tak się godzin wyznaczonych pilnie zawsze trzyma,
A już jest po jedenastej -- i Słowika nie ma!

Wszystko stygnie: zupka z muszek na wieczornej rosie,
Sześć komarów nadziewanych w konwaliowym sosie,
Motyl z rożna, przyprawiony gęstym cieniem z lasku,
A na deser -- tort z wietrzyka w księżycowym blasku.

Może mu się co zdarzyło? może go napadli?
Szare piórka oskubali, srebrny głosik skradli?
To przez zazdrość! To skowronek z bandą skowroniątek!
Piórka -- głupstwo, bo odrosną, ale głos -- majątek!

Nagle zjawia się pan Słowik, poświstuje, skacze...
Gdzieś ty latał? Gdzieś ty fruwał? Przecież ja tu płaczę!
A pan Słowik słodko ćwierka: "Wybacz, moje złoto,
Ale wieczór taki piękny, ze szedłem piechotą!"

sobota, 11 maja 2013

Kazimierz Wierzyński - Wyprawa naukowa



KwieKulik, Pomnik bez paszportu


Jedzie kultura i wiedza
Wartburgiem na Zachód,
Florencja, może Sycylia,
20 lat ciułali oboje,
20 lat czekali oboje,
On profesor uniwersytetu,
Ona profesor uniwersytetu,
Wiozą niecierpliwy, zachłanny mózg,
Wiozą ojczysty dobrobyt,
Śpiwór zamiast hotelu,
Jeden worek kartofli,
Jeden worek konserw,
Bo tyle uciułali
Przez 20 tłustych lat
Na nieuleczalną chorobę,
Na klaustrofobię
Polaków.
Marcin Maciejowski, Roman i Magda, 2008


sobota, 4 maja 2013

Julian Tuwim - O pewnym pieńku

Zacietrzewiona w głupiej złości
Z byle redakcji byle gnida,
Co w mojej Poetyckiej Mości
Umiała dostrzec tylko Żyda;

Nadęty bałwan nad bałwany,
Impertynencik, impotencik,
Na żółć swą w braku spermy zdany,
Świętej pamięci ćwierćtalencik.

Bóstwo żandarmów, klech, dziedziców,
był, co już tępym rogiem bodzie,
A imponuje wdziekiem wiców
Swej ciotce albo golibrodzie.

Pieczeniarz, amant dwóch Żydówek,
Kiep, krytykaster, estetetryk,
Który, nim skrobnie kilka słówek,
Zagląda w spodnie i do metryk.

Grafomanowa zgrana płyta
Skryba, skrobiący na odcinek,
Arcykanalia, abderyta,
kramów i jatek beniaminek;

Ten sam, ten sam, co ze mną wojnę
Prowadzi tym sposobem nowym.
Że mnie imieniem ochrzcił "Jojne",
A sam jest srulem - zawodowym.

niedziela, 28 kwietnia 2013

Julian Tuwim - Poezja

                                l
Powstał w mej duszy wprost szaleńczy plan,
Plan, który można przyrównać herezji:
Niechaj się dzisiaj dowie wszelki stan,
Co ja właściwie sądzę... o poezji.

Jakie w tej sprawie "przekonania" mam,
Jak brzmią zasady tej mojej "teorii",
Niech słucha mędrzec i niech słucha cham
Teoretycznej mej fantasmagorii!

Będą te słowa jak taneczny krok!
Będą - jak złota do Stolicy droga!
- Poezja - jest to, proszę panów, skok,
Skok barbarzyńcy, który poczuł Boga.

Jest to pierwotny, czippewajski krzyk
I chutna miłość do rodzącej ziemi,
Zadowolony barbarzyńcy ryk,
Gdy ujrzał Ogień oczy zdumionemi.

– Wtedy – podskoczył! – To – poezji Bóg!
Skoczył – i krzyknął słowo obłąkańcze!
Poświęcił Bogu chaty swojej próg,
Poświęcił tańcem. Więc i ja też tańczę.

                         2

„Co? (pyta jakiś ironiczny pan)
Dla nas wszak ogień to już nic nowego!
Że dzikus tańczy lub dzikusów klan,
To i my tańczyć musimy? Dlaczego?!"

– Pardon, mój panie... Dla nas? Cóż to jest?
Pan będzie łaskaw wyrażać się ściślej!
"Dla nas!" I przy tym - ręką taki gest!
Przepraszam, kogo pan dobrodziej myśli?

Co do mnie (– może pan wierzyć lub nie – )
Cieszę się z ognia tak samo, jak dzikus!
Ogień! Gałęzie płoną! Tlą się pnie!
To Bóg Najwyższy, Deus Magnificus!

Tak jest ze wszystkim! Rzecz! Cielesna rzecz!
Dotknąć, zobaczyć, usłyszeć, wprost chciwie,
Kamienie w ręce brać i rzucać precz,
Powietrza w płuca zaczerpnąć łapczywie!

To jest wszak bycie! To jest przecież Bóg!
A Boga sławić trzeba - więc się pląsa,
Skacze się, śpiewa, szuka nowych dróg,
To... to... – Eh, widzę, że pan znów się dąsa!

                             
                                 3

 
Nie stracił czaru romantyczny smęt
Róż i słowików, rusałek i goplan.
Lecz coraz szybciej warczy życia pęd:
Tam, gdzie jest księżyc, jest i aeroplan!

Nie stracił mocy Achilles i Piast,
I chwalon będzie każdy, kto bohater!
Lecz już z czeluści elektrycznych miast
Tłum wielki bucha, jak lawa przez krater!

A kto jest wyższy – może wyższym być,
Niechaj na skroń mu liść laurowy kładą,
Lecz i Przechodniom ma być wolno żyć!
Starzec olbrzymi rzekł im: Camerado!

A kto marzenie ukochał i sen,
Niechaj je w śpiewną splata słów perlistość!
Lecz oto z szczytów i przepastnych den
Dźwiga się potwór: Wielka Rzeczywistość!

Byłaś, Poezjo, teatralną grą,
Miałaś swe stałe, stare rekwizyty,
Lecz oto moce niesłychane prą,
I Śpiew Powszechny bije pod błękity!

Gromada śpiewa, współczesności chór,
Tłum ekstatyczny, który w bezmiar urósł!
Hej, życiu drogę! Stanął groźny Zbór,
Na spotkanie Zborowi – Futurus.

 
                                     4



Będę ja pierwszym w Polsce futurystą,
A to nie znaczy, bym się stał głuptasem,
Co sport z poezji czyni i z hałasem
Udaje maga, a jest tylko glistą;
I to nie znaczy, bym na przeszłość plunął,
Bym zerwał w wierszu nawet... z przeszłym czasem,
Lecz iżbym stał się Idącego brną,
Bym głosił nową Wiedzę Oczywistą
I iżbym na was jak słup ognia runął!

Chcę swoje tańce, żale i zachwyty,
Smutki, spojrzenia, szaleństwa i burze,
Tęcze, koszmary, jesienie, podróże,
Noce, księżyce, wichry i błękity,
Pożary, gniewy, przemknienia i cienie,
Rozpusty, słońca, zwycięstwa i róże,
Przepaści, zbrodnie, niziny, przestrzenie –
Wszystko na moje wyprowadzić szczyty,
Wszystkiemu chcę dać równouprawnienie!
"Wpływy?" Ja wpływów nie wstydzę się wcale!
To duma moja, że Bożych olbrzymów
Uczniem się stałem! Że śród moich rymów
Znajduję echa, co dźwięczą wspaniale!
Że dusza moja znalazła Patronów
Śród lat minionych, śród ofiarnych dymów
Wielkich Kapłanów – nie pośród histrionów,
Mimów i mydłków, zdobnych w póz blachmale,
Nie śród wymoczków, nędznych epigonów!

Idziesz, Poezjo Nowa! Jak przed burzą,
Duszno nam... Czujem, że się chwila zbliża,
Kłębem czerwonym wiruje, lot zniża,
Czyhamy na nią, i dni nam się dłużą,
Bo wiemy: nocą zbudzimy się z krzykiem,
Z stygmatem w duszy świetlistego krzyża,
Każdy się stanie snów orędownikiem,
W nowym Chrystusie dusze się zanurzą
I będą pełgać boskości płomykiem.

Idziesz, Poezjo! Wkrótce się zespoli
Myśl i żelazo, westchnienie i Miasto!
Nowego Boga urodzisz. Niewiasto!
Wstanie ogromny w życia aureoli I będzie Ludy nauczał żywota,
I będzie Nowych Zdarzeń protoplastą,
A pójdzie za nim uboga gołota
Z twierdz, z miast, z podziemi, z fabryk, z ulic, z roli,
I w s z y s t k i c h Jutrznia rozsłoneczni złota!

Bo to są ludzie!!! Bo to są narody,
Przed Bogiem równe i Bogu nie krzywi!
Bo to są dusze! To są Ludzie Żywi,
Których czekają jasne życia grody
I dusz pradawnych edeńskie stolice,
W których się człowiek odrodzi, ożywi,
Poczuje Boga, ujrzy Jego lice,
I wstąpi w siebie – nowy, świeży, młody,
I znikną wszelkie życia tajemnice!

Niewiasto każda! Bądź nową Maryją!
Mężczyzno każdy! Bądź Józefem nowym!
Ciała połączcie uściskiem ogniowym!
Pocznij, Niewiasto! W łonie twym się kryją
Takie cudowne, wielkie możliwości,
Że świat się wstrząśnie hymnem milionowym
Wielkiej Radości, Niebiańskiej Miłości,
Że dusze nasze p r z e z s i e b i e odżyją,
I będziem siebie gościć, jako gości.

Och, nie! Nic śmiejcie się, żem jest "prorokiem"!
To nic proroctwo! To wola! To pewność!
Poezja moja – to nie tylko śpiewność,
Zrodzona szczęściem lub żalem głębokim...
To Rewolucja Dusz! To śmiałe Rzuty!
(...Ale i rzewność, niezgłębiona rzewność...)
To są przeczucia człowieka, co, skuty
Słowem i myślą, i żyda wyrokiem,
W czynie nie może wykazać swej buty!

                            
                           5

 
Dosłownie, dobitnie, wyraźnie,
Dla powszechnego zrozumienia.
Bo o czymż mówię?
O jednej wszechobecnej Sprawie,
O prawdzie widomej, o bezspornej oczywistości:
Sławię Bogo-Ducha przez tysiączne Rzeczy i Wcielenia.
Przez fale wieków i światów ogromy,
Sławię dzieje, pochwalam istnienie,
Tłumaczę śmierć.
Raduje mnie boskie moje człowieczeństwo,
Raduje rozkosz groźnych możliwości,
Oddycham, oddycham,
Pełną piersią, płucami jak miechy...
Olbrzymie uczucie rośnie.

 
                              6


Olbrzymie uczucie rośnie i dech zapiera,
W oczach mam stepy, w uszach wichury, a w sercu dzwony -
Ogarniam, obejmuję, widzę,
Wzruszenie do gardła się wznosi,
Krzyknę - bo mi tak radośnie, radośnie, radośnie!
Otwórzcie się, najdalsze widnokręgi, głębie i wysokości!
Wiatry szerokie - wiejcie, wiejcie!
Jest mi ogromnie i powszechnie,
Zamykam oczy i śmieję się, i śpiewam
Beethoveniczne urojone psalmy,
Wyprężam ramię – prowadzę –
Chodźcie! – – – –

Nie chcę wam być przodownikiem,
Chętnie w tłum się wcisnę,
Będę ultimus inter pares,
Chodźcie, chodźcie,
O, rozmaici, oddzielni, wszyscy współcześni!
Muzyka gra marsza!
O, żywe, porywające, radosne akordy!
Co się dzieje! Co się dzieje!
Nauczyłem się cudownej pieśni,
Tryumfuję, szaleję z radości,
Upiłem się światem Bożym,
Pokochałem ostateczną miłością,
Za pan brat jestem z nieskończonością!
Chodźcie, chodźcie!
Liberté! Fratemité! Egalité!
Pochód idzie, manifestacja
Braci Czerwonej Krwi!
Otwórzcie bramy, okna i drzwi!
I serca otwórzcie!
Allons enfants! Allons enfants!
Hura! To moja Marsylianka życia!
Hura! To moja wesoła poezja!
To moje pijaństwo świeckie,
Moje święto wszechświatowe!
Kajdany rwę!

Allons enfants! Allons enfants!
"Le jour de la vie est arrivé!"

 

                                                        7


Słyszeliście już taką pieśń: przybyła zza oceanu, wspaniałym potokiem płynęła z ust barda siwobrodego.
Ja zaś, ku chwale imienia ojczyzny mojej przeszczepiam obce pędy na Drzewo Rodzime, na krzepki Dąb Polski.
Niech wrosną głęboko w trzon jego aż do korzeni, niech się rozłożą koroną konarów szeroko nad moją ojczyzną.
Niech rozrastają się dalej świeże gałązki, niech zazielenia się liście na Dębie prastarym!
Donośny głos antyfilozofa ku utrwaleniu nowej poezji.



                                                 8


Niech we mnie Bóg rozgorze, jak słoneczny żar,
Iżby mi duszę światłość żywotna poiła.
Twórczość moja precz rzuci nakaz dawnych wiar,
Ale się skłoni wszędzie, kędy jest mogiła.
Twórczość moja ogarnie wszechbędący Byt,
Poprzez wieków kurzawę - wieki będzie gonić,
Będzie stolicom ducha zapowiadać świt
I na Twoje witanie, o Idący, dzwonić!
  

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Julian Tuwim - Łódź

Jerzy Nowosielski, Pejzaż łódzki, 1951




Gdy kiedyś czołem dosięgnę gwiazd
I przyjdzie chwały mej era,
Gdy będzie o mnie kilkaset miast
Sprzeczać się, jak o Homera,

Gdy w Polsce będzie pomników mych
Więcej niż grzybów po deszczu,
I w każdym mieście zacznie się krzyk:
"Ja Ciebie wydałem, wieszczu!" -

Niechaj potomni przestaną snuć
Domysły "w sprawie Tuwima",
Bo sam oświadczam: mój gród - to Łódź,
To moja kolebka rodzima!

Niech sobie Ganges, Sorrento, Krym
Pod niebo inni wynoszą,
A ja Łódź wolę! Jej brud i dym
Szczęściem mi są i rozkoszą!

Tu, jako tyci od ziemi brzdąc,
Zdzierałem portki i buty,
Tu belfer, na czym świat stoi klnąc,
Krzyczał: "Ty leniu zakuty!"

Tu usłyszałem burz pierwszych grom
I pierwsze muzy szelesty!
(Do dzisiaj stoi ten słynny dom:
Andrzeja, numer czterdziesty.)

Tu przez lat dziesięć, co drugi dzień,
Chodziłem smętnie do budy,
Gdzie jako łobuz, pijak i leń
Słynąłem, ziewając z nudy.

I tu mi serce na wieczność skradł
Ktoś cichy i modro-złocisty,
I tu przez siedem ogromnych lat
Pisałem wiersze i listy.

Nawet mizerne wiersze me
Łódź oceniła najpierwsza,
Bo jakiś Książek drukował mnie
Po dwie kopiejki od wiersza.

Więc kocham twą "urodę złą",
Jak matkę niedobrą - dziecię,
Kocham twych ulic szarzyznę mdłą,
Najdroższe miasto na świecie!

Zaszwargotanych zaułków twych
Kurz, zaduch, błoto i gwary
Piękniejsze są mi niż stolic szych
I niż paryskie bulwary!

Śmieszność twa łzami przyprósza mi wzrok,
Martwota okien twych ślepych
I czarnych ulic handlarski tłok,
I uszargany twój przepych.

I ten sterczący głupio "Savoy",
I wyfioczone przekupki
I szyld odwieczny: "Mużskij portnoj,
On-że madam i pszerupki".






Władysław Strzemiński, Pejzaż łódzki, 1931

Julian Tuwim - Mój dzionek

Ledwo słoneczko uderzy
W okno złocistym promykiem,
Budzę się hoży i świeży 
Z antypaństwowym okrzykiem. 

Zanurzam się aż po uszy
W miłej moralnej zgniliźnie
I najserdeczniej uwłaczam
Bogu, ludzkości, ojczyźnie. 

Komunizuję godzinkę,
Zatruwam ducha, a później
Albo szkaluję troszeczkę,
Albo, gdy święto jest, bluźnię 

Zaśmiecam język z lubością,
Znieprawiam, do złego kuszę,
Zakusy mam bolszewickie
I sączę jad w młode dusze. 

Czasem mnie wujcio odwiedza,
Miły, niechlujny staruszek,
Czytamy sobie, czytamy
Talmudzik, Szulchan-Aruszek. 

Z wujciem, jewrejem brodatym,
Emisariuszem sowietów,
Śpiewamy pierwszą brygadę,
Chodzimy do kabaretów. 

Od oficerów znajomych
Wyłudzam w czasie kolacji
Sekrecik jakiś sztabowy
Lub planik mobilizacji. 

Często mam misje specjalne
To w Druskiennikach, to w Kielcach
I wywrotowców werbuję
Na rozkaz Moskwy do Strzelca. 

Do domu wracam pogodny,
Lekki jak mała ptaszyna,
W cichym mieszkaniu na Chłodnej,
Czeka drukarska maszyna. 

Odbijam sobie, odbijam
Zielone dolarki śliczne,
Komunistyczną bibułę,
Broszurki pornograficzne. 

A potem mała orgijka
W ramionach płomiennej Chajki!
(Mam w domu taką sadystkę
Z odsskiej czerezwyczajki.) 

I choć mam milion rozkoszy
Od Chajki krwawej i ryżej,
To ciężko mi! Nie na sercu,
Lecz wprost przeciwnie i niżej. 

Niech się ciężarem tym ze mną
Podzieli któryś z rodaków!
Mój Boże ile tam siedzi
Głupich endeckich pismaków.

Julian Tuwim - Brzózka kwietniowa

To nie liście i nie listki,
Nie listeczki jeszcze nawet -
To obłoczek przezroczysty,
Pozłociście zielonawy. 

Jeśli jest gdzieś leśne niebo,
On z leśnego nieba spłynął,
Śród ogrodu zdziwionego
Tuż nad ziemią się zatrzymał. 

Ale żeby mógł zzielenieć,
Z brzozą się prawdziwą zmierzyć,
Ściemnieć, smugę traw ocienić -
- Nie, nie mogę w to uwierzyć
 
 
Józef Pankiewicz, Brzoza, 1901
 

niedziela, 21 kwietnia 2013

Julian Tuwim - Sokrates tańczący

Eugeniusz Zak, W kabarecie, 1919


Vincent van Gogh, Para butów, 1886


Prażę się w słońcu, gałgan stary...
Leżę, wyciągam się i ziewam.
Stary ja jestem, ale jary:
Jak tęgi łyk pociągnę z czary,
To śpiewam.

Słońce mi grzeje stare gnaty
I mądry, siwy łeb kudłaty,
A w mądrym łbie, jak wiosną las,
Szumi i szumi mędrsze wino,
A wieczne myśli, płyną, płyną,
Jak czas...

Czego się gapisz, Cyrbeusie?
Co myślisz? Leży stary kiep,
Już od gadania słów mu brak,
Już się wygadał? A tak, tak...
Idź piecz swój chleb.

Z zaułka śmieją się uczniowie,
Że się mistrzowi kręci w głowie,
Że się Sokrates spił...
Idź Cyberusie, uczniom powiedz,
Że już trafiłem w samo sedno:
Że cnotą jest – zlizywać pył
Z ateńskich ulic! Lub im powiedz,
Że cnotą jest w pęcherze dąć!
Że cnotą jest – lać wodę w dzbany!
Albo – wylewać! Wszystko jedno...

A jeśli chcesz – to przy mnie siądź,
Nie piecz swych bułek i rogali,
Będziemy sobie popijali!
No, trąć się ze mną, trąć!

Cóż ci to? przykro, Cyrbeusie,
Że mi się język trochę plącze?
Że się tak śmieję, Cyrbeienku?
Że w biały dzień w Atenach, w rynku,
Jak żebrak leżę, wino sączę?
Mędrcowi, mówisz, nie przystoi,
Gdy złym przykładem uczniom świeci?
Że stary broi
Jak dzieci?
Że tłumu uczni nie gromadzę,
Że drogi prawd im nie wskazuję,
Nie radzę,
Nie filozofuję?
A tak... a tak...

Zło! Dobro! – prawda? – Ludzie, bogi,
Cnota i wieczność, czyn i słowo,
I od początku – znów na nowo,
Bogi i ludzie, dobro, zło,
Rzeczpospolita, słowa, czyny,
Piękno – to, tamto, znowu to! – – –
Mój drogi – kpiny!

Słyszeliście od Herifona,
Żem jest najmędrszy... Tak orzekła
Wyrocznia, w całej Grecji czczona,
Blask chwały czoło moje zdobi!
Więc patrzcie, co najmędrszy robi:
O!
Bo cóż jest słowem, a co czynem,
Bo cóż jest dobro, a co zło,
Kiedym się złotym upił winem,
A mam kosmatą głowę psa
I w głowie mam zamęt obłąkańczy?!
Wy patrzcie, jak filozof tańczy:
I hopsa-sa i hopsa-sa!
I hopsa, hopsa, hopsa-sa!
Wy patrzcie, jak najmędrszy tańczy!
Jak mu skaczą stare nogi,
Zło i dobro, ludzie, bogi,
Cnota, prawda, wieczna, Mojra,
Hopsa, hopsa, idzie ojra:
Raz na prawo – hopsa-sa!
Raz na lewo – hopsa-sa!
Rypcium pipcium, chodź Ksantypciu!
A muzyka gra!!

Chodź tu także, Cyrbeinkku,
Wokuluśko tak, po rynku,
Mędrzec tańczy, dalej z drogi
Cnota, prawda, piękno, bogi,
Patrzcie, ludzie, patrzcie, gapie,
Od Ksantypci wały złapię,
Że tak we mnie wszystko drga,
A ja sobie hopsa-sa!
Tak bez końca, tak do śmierci
Niech się jasne niebo wierci,
Tak – do góry, a tu kopsa,
I znów boczkiem hopsa, hopsa!
Nie żałować starych nóg!
Niech się cieszy wielki Bóg.
Że Sokrates prawdę zna,
Że już wie! że wszystko ma!
Że już poszedł hen, na kraniec,
On – najmędrszy, on – wybraniec,
Gałgan z brzydką mordą psa
Poznał taniec, poznał taniec,
Hopsa, hopsa, hopsa-sa!
Nicolas Poussin, Śmierć Sokratesa, c.a. 1640-1650

Julian Tuwim - Przy okrągłym stole

Henri Matisse, Kobieta przed akwarium, 1921

                                        
Henri Matisse, Kobieta przy akwarium, 1921-1923

                                       Du holde Kunst, in wieviel grauen
                                       Studnen (Pieśń Szuberta)

A może byśmy tak, jedyna,
Wpadli na dzień do Tomaszowa?
Może tam jeszcze zmierzchem złotym
Ta sama cisza trwa wrześniowa...

W tym białym domu, w tym pokoju,
Gdzie cudze meble postawiono,
Musimy skończyć naszą dawną
Rozmowę smutnie nie skończoną.

Do dzisiaj przy okrągłym stole
Siedzimy martwo jak zaklęci!
Kto odczaruje nas? Kto wyrwie
Z nieubłaganej niepamięci?

Jeszcze mi ciągle z jasnych oczu
Spływa do warg kropelka słona,
A ty mi nic nie odpowiadasz
I jesz zielone winogrona.

Jeszcze ci wciąż spojrzeniem śpiewam:
Du holde Kunst”... i serce pęka!
I muszę jechać... więc mnie żegnasz,
Lecz nie drży w dłoni mej twa ręka.

I wyjechałem, zostawiłem,
Jak sen urwała się rozmowa,
Błogosławiłem, przeklinałem:
Du holde Kunst! Więc tak? Bez słowa?

Ten biały dom, ten pokój martwy
Do dziś się dziwi, nie rozumie...
Wstawili ludzie cudze meble
I wychodzili stąd w zadumie...

A przecież wszystko – tam zostało!
Nawet ta cisza trwa wrześniowa...
Więc może byśmy tak, najmilsza,
Wpadli na dzień do Tomaszowa?...





sobota, 12 stycznia 2013

Julian Tuwim - Zadymka

Stanisław Wyspiański - Widok z okna pracowni artysty na Kopiec Kościuszki w zadymce śnieżnej w szary zimowy dzień
1905. Pastel. 93 x 61 cm,
1905
Józefowi Wittlinowi

Senność gęsta jak śnieg i krążąca jak śnieg
Zasypuje śnieżnemi płatkami sennemi
Bezprzyczynny mój dzień, bezsensowny mój wiek
I te ślady bezładnych moich kroków po ziemi.

Jeśli chcę, mogę spać - jeśli chcę mogą wstać,
Siąść przy oknie z gazetą z zeszłego tygodnia,
Albo iść w senność dnia - wtedy inny, nie ja,
Siedząc w oknie, zobaczy dalekiego przechodnia.

Czy to dobrze czy źle: tak usypiać we mgle?
Szeptać wieści pośnieżne, podzwonne, spóźnione?
Czy to dobrze czy źle: snuć się cieniem na tle
Kołującej śnieżycy i epoki przyćmionej?

Śnieg pierzyną mi legł, wiek godziną mi zbiegł
W białej drzemce, puszystym, przyprószonym spacerze.
Bezprzyczynny mój dzień, bezsensowny mój wiek
Składam wierszom powolnym w ofierze.

środa, 31 października 2012

Julian Tuwim - Karta z dziejów ludzkości

Agata Bogacka, Nawiedzenie, 2006

Spotkali się w święto o piątej przed kinem

Miejscowa idiotka z tutejszym kretynem. 

Tutejsza idiotko! - rzekł kretyn miejscowy -
Czy pragniesz pójść ze mną na film przebojowy? 

Miejscowa kretynka odrzekła - Z ochotą,
Albowiem cię kocham, tutejszy idioto.

Więc kretyn miejscowy uśmiechnął się słodko
I poszedł do kina z tutejsza idiotką.

Na miłym macaniu spłynęła godzinka
I była szczęśliwa miejscowa kretynka.

Aż wreszcie szepnęła: - kretynie tutejszy!
Ten film, mam wrażenie, jest coraz nudniejszy.

Więc poszli na sznycel, na melbę, na winko,
Miejscowy idiota z tutejszą kretynką.

Następnie się zwarli w uścisku zmysłowym
Tutejsza idiotka z kretynem miejscowym.

W ten sposób dorobią się córki lub syna:
Idioty, idiotki, kretynki, kretyna.

By znowu się mogli spotykać przed kinem
Tutejsza idiotka z miejscowym kretynem.


wtorek, 4 września 2012

Antoni Słonimski - Drzewa

Wiedziałem zawsze - piękne są drzewa
W Fontainebleau,
Zwłaszcza pod wieczór, gdy złoto nieba
Biorą za tło.

A przecież teraz wspominać muszę
Niemal co dzień
Polnej topoli, wierzby czy gruszy
Przydrożny pień.

Uczył mnie tego, trafiał wierszami
W serce do dna,
Ten co się teraz modli za nami
Z Place de L'Alma.

Wiedziałem zawsze - piękne są drzewa
W Fontainebleau,
Gdy je okryje letnia ulewa
Srebrzystą mgłą.

Lecz nie wiedziałem co najważniejsze
Ach uczeń zły! -
Francuskie drzewa, choć najpiękniejsze,
To drzewa z mgły.

A nam potrzebny las, który śpiewa,
Szumiący bór,
Konar prawdziwy twardego drzewa
I mocny sznur.


Leon Wyczółkowski, Dęby Rogalińskie, 1919, litografia

Antoni Słonimski - Sąd

Wiejska biedota bezrolna,
Co śpi pod polną mogiłą,
Ci, co walczyli za wolność,
Której w ojczyźnie nie było.

Z Bema, z Grochowa i z Wolskiej
Bracia, co padli krwią zlani,
Ci, co walczyli za Polskę,
Choć Polska nie była dla nich,

Nie usną snem sprawiedliwych
Ukołysani legendą
I z mogił powstaną - żywi,
I oni sądzić nas będą.

Francisco Goya, Rozstrzelanie powstańców madryckich

piątek, 18 maja 2012

Julian Tuwim - Bal w Operze

Tadeusz Tołwiński, Gmach Muzeum Narodowego w Warszawie, 1927-1938



I
Dzisiaj wielki bal w Operze.

Sam Potężny Archikrator
Dał najwyższy protektorat,
Wszelka dziwka majtki pierze
I na kredyt kiecki bierze,

Na ulicach ścisk i zator,
Ustawili się żołnierze,
Blyszczą kaski kirasjerskie,
Błyszczą buty oficerskie,

Konie pienią się i rżą,
Ryczą auta, tłumy prą,
W kordegardzie wojska mrowie,

Wszędzie ostre pogotowie,
Niecierpliwe wina wrą,
U fryzjerów ludzie mdleją,
Czekający za koleją,
Dziwkom łydki słodko drżą.


Na afiszu - Archikrator,
Więc na schodach marmurowych

Leży chodnik purpurowy,
Ustawiono oleandry,

Ochrypł szef-organizator,
Wyfraczony krępy mandryl,
Klamki, zamki lśnią na glanc,
W blasku las ułańskich lanc,
Szef policji pierś wysadza
I spod marsa sypiąc skry,
Prężnym krokiem się przechadza...

Co za gracja! Co za władza!
Co za pompa! Jezu Chry...!

Zajeżdżają futra, fraki,
Lśniące laki, szapoklaki,
Uwijają się tajniaki
W paltocikach Burberry.


Szofer szofra macią ruga,
Na tajniaka tajniak mruga...
No jadź, jadź! bedziesz tu stać?
Caf się, frrruwa twoja mać!
Zajeżdżają gronostaje


I brajtszwance,
Barbarossy, oyenstierny
I braganze,

Zajeżdżają Buicki, Royce'y
I Hispany,

Wielkie wstęgi, śnieżne gorsy,
Szambelany,

I buldogi pełnomocne
I terriery
I burbony i szynszyle
I ordery
I sobole i gr and-diuki
I goeringi,
Akselbanty i lampasy
I wikingi,

Admirały, generały,
Bojarowie,

Bambirały, grubasowie,
Am!
Ba!
Sado!
Rowie !
Raz !
Dwa !
Hurra, panowie!
Hurra, panowie!
Hurra, panowie!

W szatni tłok,
W lustrach - setki,

Potrzaskują
Damskie torebki,

Każda poprawia, każda zerka -
I boty! numerek! bez numerka!
I jeszcze pudrem
I jeszcze usta
I lustra lustrem
I znów do lustra

I już - do loży - która? druga...
Na tajniaka tajniak mruga,
Na lewo, na prawo, na le, na pra,

A w środku już orkiestra gra,
Orkiestra gra! Orkiestra gra!

Ostro gra orkiestra-kiestra,
Z czterech rogów, czterech estrad

Pryska extra bluzgi grzmiące,
Miedzią pluska i mosiądzem
I bac! w blask, w oklaski, brawo,

W- drgawki metalową lawą
I jazz w blask grzmiąc furioso -
I nagle duszną tuberozą
W krew, w nozdrza placadiutanta
(Tempo: szampan, szatan, szantan)

I już - wziąć, i już - udami
I już - da mi! da mi! da mi!
I chuć - w skok, i wzrok - kastetem

I pod żyrandol piruetem -
solo! solo! małpa! nie po...!

buch magnezja foto ślepo
uda uda da mi da mi
gene orde dzwoni rami

zęby śmiechem do maestra
i gra orkiestra, gra orkiestra!...


II

Ze swych wież astronomowie,
Zapatrzeni w gwiezdne mrowie,
W teleskopach cud ujrzeli:

Małpy biegły przez firmament !
W zodiakalnej karuzeli

Apokaliptyczny zamęt.
Na przystankach dawnych zwierząt
Siadło szpetnych małp dwanaście
I zaczęły małpi nierząd
W planetarne siać przepaście.
Obręcz niebios w pęd szalony
Złe puściły małpiszony,
Skaczą, kręcą się, iskają,
Jak za kratą swojej klatki,
I czerwone pulchne zadki

Ziemi, krążąc, wystawiają.
Nie ma już niebieskich znaków!
Małpa toczy się w zodiaku!
I wisząca ciężką zmorą
Nad tą groźną nocą gwiezdną,
Każe tańczyć gwiazdozbiorom,

Gdy małpiarzy diabli biorą,
Diabli biorą, diabli wezmą!


III
A na scenie Satanella
Chwyta gwiazdy w tamburino,
Tarantella, tarantella

Meteorów serpentyną,
Satanella - młynek rtęci,
Satanellę niebo kręci
Mgławicową pienną plamą,
Satanella - blasku smuga

I oblana srebrną lamą
Bystrych bioder centryfuga!
...Z satyrycznym erotyzmem
Na tajniaka tajniak mruga.

Satanellę księżyc porwał,
Wzniósł ze sceny w niebo sine
I nad placem teatralnym

Znowu zawisł tamburinem.
A tu dalej wrą w zabawie,
I na scenie, rosnąc w blaski,
Wybuchają białe pawie
Ogniomiotem zórz bengalskich,

Rozigraną wbiega sforą
Tłum różowych świń z maciorą
I kaczuczą i macziczą
I jak zarzynane kwiczą
Aż tancerzy diabli biorą
diabli biorą
diabli biorą!
Potem księżyc nad Taiti
I gitary na Haiti,
Potem śpiewa Włoch Tęsknotti
Zakochane totti-frotti,
Potem duo Pitt and Kitty,

Klowny się po pyskach piorą
I śpiewają:
I am Pitty I am Pitt
I love you Kitty,

Aż tancerzy diabli biorą
diabli biorą
diabli biorą!
"Patrz go, jak wariata struga",
Na tajniaka tajniak mruga.

Brzuchem do czarnego gacha
Babilońska trzęsie swacha,
Chrzęszcząc w drgawkach, z małpim krzykiem,
Bananowym nabiodrnikiem,

Centaur wlazł na Centaurzycę,
Dęba stanął koń w muzyce
I oderżał arię końską,
Mierząc w swachę babilońską,
A w basenie pełnym syren

Kozłonogi pływa Sylen.
Brawo ! brawo ! brawo! brawo!

Jazz - zamiecią, dym - kurzawą,
Sześć tysięcy w jedno ciało
Zrosło się i oszalało!
Hucznie, tłusto, płciowo, krwawo,
Brawo! brawo! brawo! brawo!

Płciowo, hucznie, tłusto, biało,
Mało! mało! mało! mało!
I po piętrach, i przez schody
Opętanym korowodem,
Piekłem, żarem, pląsem, tanem,
Gąsienicą - Lewiatanem,
Pterofiksem, Kikimorą,
Archimałpą, Zadozmorą,
Szampankanem, Pankankanem

Grzmocą w tempie obłąkanem,
Tak że wszystkich diabli biorą
diabli biorą
diabli biorą!


IV
Przy bufecie - żłopanim,
Parskanim, mlaskanim,

Burbon z młodym Rastakowskim
Serpentynę flaków wcina,
Na talerzu Donny Diany

Ryczy wół zamordowany,
Dżawachadze, prync gruziński,
Rwie zębami tyłek świński,
Szach Kaukazu, po butelce
Rumu cum spiritu wini,

Przez pomyłkę tknął widelcem
W cyc grafini Macabrini,

Rozdzierane kaczki wrzeszczą,
Tłuszczem ciekną, w zębach trzeszczą,
A najgorzej przy kawiorze:

Tam - na zabój, tam - na noże,
A jak złapią - szczerzą zęby
I smarują głodne gęby
Czarną mazią jesiotrową,
A bieługi białe kłęby

Żrą od razu na surowo,
Bo to dobrze, bo to zdrowo!

("Bycza, bracie, rzecz - bieługa!"
Na tajniaka tajniak mruga.)
Ćwierciomirski z Podhajdańca
Sarni udziec wziął do tańca,
Esterhazy, w sztok zalany,

Zrobił z wędlin przekładańca
I na wszystkie strony pchany
Klaps go w talerz Donny Diany,
W ostry sos - więc ryk pijany,

Śmiech prezesów i Burbonów - -
A nad wszystkim - pułk garsonów
Fruwa zmotoryzowany.

W okolicznych hotelikach
Całą noc robota dzika,
Seksualny kontredansik:
Na momencik, na kwadransik,
Na portiera tajniak mruga:

Portier - owszem, portier - sługa,
Ta w woalu, tamta w szalu,
Na kwadransik, prosto z balu,
Na momencik, ot przelotem,
Szybko - i na bal z powrotem:

Rotmistrz Rzewski z miss Lenorą,
Oxenstierna z panią Fiorą,
Borys Silber z księżną Korą
Na kwadransik, szofer! wio!

Potem znów ich diabli biorą
diabli biorą
diabli biorą,
W wir tej nocy diabli biorą,
Roztańczeni diabli bio - - -!
Rąbią w ziemię Buicki, Royce'y,
Akselbanty, śnieżne gorsy
I buldogi i terriery
I szynszyle i ordery,

Generały i wikingi,
Admirały i goeringi,
Bambirały, bojarowie,
Deterdingi -
Am!
Ba!
Sado!
Rowie!
Raz ! ,
Dwa !
Hurra, panowie!
Brawo, panowie!

Mało, panowie !
...Raz... Dwa... Druga, panowie...


V
Na ratuszu bije druga,
Na tajniaka tajniak mruga,
Na widowni i w sznurowni

I pod dachem i w kotłowni
I pod sceną i w bufecie,
Na galerii i w klozecie,
W kancelarii i w malarni,
W garderobach i w palarni

I w dyżurce u strażaka
Mruga tajniak na tajniaka...


Poziewując, siedzą w szatni
Czterej z gliny, dwaj prywatni,

Poziewują, pogadują,
Przechadzają się, pogwizdują,
Pogwizdują, przechadzają się,
Swym kamaszkom przyglądają się.
Słowikowski z trzeciej śledczej
Mówi, że mu w żółtych letczej,
Czarne palą jak cholery,
A najgorzej - to lakiery.
Macukiewicz z jedenastki
Patrzy w szpice, widzi gwiazdki:

Dobra pasta, połysk śliczny,
Całkowicie elekstryczny.
Szulc z ósemki ma giemzowe:
"Powiedz, Czesiek, nie jak nowe?

Drugi rok na codzień noszę
A raz fleki dałem - proszę!",
Wańczak z piątki, zwany Blindzia,
Chwali pastę marki "India",
Popatruje, pogwizduje:
Udibidibindia, udibindia.
Kruman (karniak) nosi nowe
Stebnowane, orzechowe.

Ziewa - "daj płaskiego, Blindzia..."
Udibidibindia udibindia.


VI

Już z ratusza bije trzecia,
Senne pola dreszcz obleciał,
Dzień się rodzi.
Brzask przez szarość się przeciera,
Owoc słońca krwi nabiera,
Zaszeptały wiewem brzozy,
W zagajniku ptaszek gwizdnął
Do stolicy jadą wozy
Z zielenizną.

Jadą wozy, poskrzypują,
Ludzie drzemią, poziewują,
Brzozy błyszczą białą korą,
Wiatr przez owies przeszeleścił,
Jadą wozy wczesną porą
Do przedmieści.


Trąbi auto ciężarowe,
Wozy mija

I na długo kurz różowy
Z szosy wzbija.

Chłopki suche i dostojne

Idą szosą.
Idą boso i na sprzedaj
Masło niosą.


Zapiał kogut, za nim drugi,
Potem trzeci,

Na pastwiska bydło gnają
Małe dzieci.
Przetrąbiło drugie auto
Ciężarowe,
Chłop prowadzi kulejącą
Krowę.


Skrzypią wozy, przewalają się
Z boku na bok,

Ludzie w chatach przewracają się
Z boku na bok.


Chrapie w rowie, twarzą w trawę,
Ktoś pijany,
Na pastwisku podryguje
Koń spętany.


Na kościele niebijące
Wiszą dzwony.
Suche pęki ziół pod krzyżem
Ogrodzonym.


Jakiś duży wyszedł w gaciach
Przed zagrodę,
Mruży oczy i tarmosi
Ostrą brodę.


A tam dalej stoi szkoła
Murowana,

W szkole mapa, bardzo pięknie
Malowana.


Na ćwiczenia idą żołnierze
Z karabinami...

"...że na tobie giną, że na tobie giną
chłopcy malowani"...


Skrzypią wozy, przewalają się,
Pozgrzytują...
"...W mieście tera rymbarbarum
Duża kupujom".


Skubią trawę białe kozy
Wymioniaste.

W sinym dymie, w złotym pyle
Dzień nad miastem.


Owoc pękł - i mokrym świtem
Oróżowił miejską ziemię,
Zawieszony pod sufitem
W żyrandolu tajniak drzemie.


VII
Przez ul. Zdobywców,
Przez Annasza, Kaifasza;

Przez Siwą, przez św. Tekli
I Proroka Ezdrasza.


Przez Krymską, Kociołebśką,
Przez Gnomów i przez Dziewic,

Przez Mysią, Addis-Abebską
I Łukasza z Błażewic,


Przez Czterdziestego Kwietnia,
Przez Bulwary Misyjne -

Jadą za miasto wozy
Asenizacyjne.

Z facjatki budy drewnianej
Tłusta panna wygląda:
Która godzina, g....arzu? -

Piąta, k...o, piąta...

I przez puste ulice

Jadą dalej i dalej,
Panna przed siebie patrzy
I papierosa pali.

Widzi dom czerwony,
Nowo zbudowany,

Ludzie już mieszkają
W nieotynkowanym.


W jednym oknie gąsiory
Z wiśniakiem i jagodnikiem,
Za oknem wietrzyk igra
Różowym balonikiem.


Na żelaznym balkonie
Łbem na dół wisi zając,

Łąkę przewróconą
Jeszcze oglądając.


Pan w spodniach, ale boso,

Na drugi balkon wyszedł,
Ziewa, patrzy na niebo,
Szelki mu z tyłu wiszą.


Chaplin, z dykty wycięty,
Krzywo stoi przed kinem.

Przejechał na rowerze
Policjant z karabinem.


Na potłuczonej szybie
Sklepu z konfekcją "Lolo"
Widać kawałek gazety:
Litery IDEOLO...


Widać blachę z napisem:
Golenie 20 gr.

Strzyżenie 40 gr.
Manikir 60 gr.


Przeleciała taksówka,
Podskakując w pędzie,
Jedzie gruby z wędką,
Ryby łowić będzie.


Z piwnicy wędliniarza
Gorąca para wali,
Panna patrzy przed siebie
I papierosa pali.


VIII

Nocą - tylko w kasach kolejowych
Beznamiętnie
Ciurkające,
Zaspane,

A w szulerniach gejzerem gorączkowym,
A w burdelach - nieodżałowane,
Na dancingach - syczące szampanem,
Wytrysnęły z brzaskiem dnia - kipiące,
Zapienione, robaczywe pieniądze.
Z portmonetek, szuflad, kieszeni
Do kieszeni, szuflad, portmonetek,

Za chleb, za tramwaj, za gazetę,
Za lekarstwo, za szpinak, za siennik,
Do kas i z kas,
Za wóz i przewóz,
Do miasteczka z miasteczka,
Do województw z województw,
Za mleko, za gaz,

Za zwierzęta, za las,
Do banków, straganów, sklepików i kas
I z kas, i z banków, straganów, sklepików,

Do kelnerów, lekarzy, oficerów, rzeźników
I znów do lekarzy, rzeźników, kelnerów,
Od zdunów, monterów, do stolarzy, szoferów,

Za kurs, za stół za golenie, za drut,
Za sól, za ząb, za cegłę, za but,
Od ślusarza do księdza, od księdza do szklarza,
Od szklarza do szewca i znów do ślusarza
I znów
I znów
I jeszcze raz.

Za bilet, za nóż, za wodę, za gaz,
Za armatę, musztardę, podkowę, protekcję,
Za ślub, za grób, za schab, za lekcję,
Za klej, za klamkę, za klops, za kliszę,
Za papier, na którym te wiersze piszę,
Za pióro, atrament, za czcionki, za druk,

Za bombę, za śledzia, za radio, za bruk,
I poecie - za dar, za nazwisko, za czas,
I wszystkim za wszystko, z kieszeni do kas
I z kas do kieszeni, na wszystkie strony,

Rozdrobnione na grosze, spęczniałe w miliony,
Labiryntem i mrowiem, kołowrotem splątanym,
Chaosem kierunków i linii pijanych,

Buchające i schnące, znikające, rosnące
Zakrążyły diabelsko robaczywe pieniądze.


Adiutanci poczynań i działań, i dziejów,
Atakują Verdun, atakują Pociejów,
Płyną na Celebes transatlantykiem
I płyną rynsztokiem ulicy Dzikiej.
Bułka - grosz,
Wojna - miliard:
Cyk !
Buch!
Zgierz:
Asyria.

"Silni jednością,
Silni wolą
Czuj Duch":
IDE
OLO.

Wije się złoty Lewiatan zły,
W srebrne szczury, wijąc się, zmienia,
Drobnieje w bilon pcheł i wszy,
I znowu w szczury zrastają się pchły,
Grosze i wszy srebrzeją w kieszeniach
I znów wypełzają szczurami szaremi,

Za nami, przed nami, biegają po ziemi,
I jak papier wyschnięty, szeleszczą, szurają
I znów się w złotego potwora zlewają,
Co płodzi się, ciekąc przez sioła i miasta,
Rozłazi się w pędzie, rozpada i zrasta,
I krąży, miliardząc, od biesa do czorta,
Od czorta do diabła, rozpłodem łapczywym,
I ciągnie, i wre trędowata eskorta,
Skacze i plącze się konwój parszywy.


IX
Jadą ze wsi wozy
Aprowizacyjne,

Jadą na wieś wozy Asenizacyjne.
Przy rogatce się minęły
Pod szlabanem,

Jak kareta ślubna z karawanem.
Przyjechała na targ zielenizna,
Przyjechał nawóz na pole,
I zaczęła nowy dzień ojczyzna,

Żeby pełnić posłannictwo dziejowe
I odegrać historyczną
Rolę.


X
Rozmyślając głęboko nad rolą
Dziennikarze szybko pisali:
ideolo - ideolo - ideolo -
A tancerzy w hucznej sali
Jeszcze ciągle diabli brali


diabli brali
diabli brali.

A już ludzie pracy wstali:
W rzeźniach bydło zabijali,
Karabiny nabijali,
Interesy ubijali,

Wrogom zęby wybijali,
Wrogom czaszki rozbijali

I do krzyża przybijali,
Na stalowy pal wbijali
I do grosza grosz zbijali
I banknoty odbijali:
Odbijali, odbijali:

Precz z niedolą! Precz z niewolą!
Nad poziomy! w lot i w polot!
Czas uderzyć w czynów stal!
Ideolo - ideolo -

Udał się ten piękny bal!
Ideolo - ideolo -

Czynem! duchem! wiarą! wolą!
Hej do walki! zniszczyć nędzę!
Kupą, kupą ku potędze!
Czynu! czynu! nic po słowie!
Ducha! ducha! więc po głowie
I kolbami, i salwami
Ka
Ra
Bino
Wymi !
Raz!
Dwa!
Hurra, panowie!
Ducha, panowie !
Czynu, panowie!
Raz! Dwa! Solo! Solo!

Z panną Tiutką graf Ramolo!
Hop! siup! W dziejowej skali,
- ali, - ali, - ali, - ali,

i zecerzy w całym państwie
Czcionki gigant układali:
IDEOLO, IDEOLO
Ideolo ideali
Lari fari lafirindia
Udibidibindia, udibindia!

Da mi! da mi! z Olą Tolo
Barszczyk piją, wódę golą,
A maszyna wali, wali:
IDEOLO, IDEOLO
Malo malo solo solo
malo solo malo brawo!

Kawa z rumem, koniak z kawą,
Piękny Dusio z panią Violą
Pod schodami się certolą
I wesoło na bulwarze
Pokrzykują gazeciarze:
"Wielki bal z dziejową rolą!
"Dzisiaj strrraszne ideolo!

"Kurr Stołeczny Fioletowy!
"Kurr dzisiejszy; Kurr dziejowy!
"Ideolu za dziesięć groo!...
"Bal w Operze ! Katastroooo!
"Kurr Poranny z opisami!"
Kurrdesz grzmi nad kurdeszami!


XI

Płynie na czcionki drukarska farba:
IDE
OLO
"Ile rebarbar?"
Karna
Kadra
Ducha
Czynu
"Proszę za dziesięć groszy kminu"
Miecz

Krzyż
Duch
Dziejów
"Proszę za dziesięć groszy kleju"
Ducha
Dziejów
Karne
Kadry
"Proszę za dziesięć groszy musztardy"
Czerep rubaszny
Paw narodów
"Proszę za dziesięć groszy lodów"
Jeden
Tylko
Jeden
Cud -

- "Ober, jeszcze butelkę na lód!"
I bac! bac!

I plac opustoszał,
I do bramy wloką truposza.
I bac, bac ! zza rogu, z sieni,

I w bruk, w bruk tętniącemi
Kopytami bac po głowie
Ka
Wa
Le
Ryjskiemi !
Raz!
Dwa !
Hurra, panowie!

Mało, panowie!
Brawo, panowie!
I bac, bac!

Słońce na ziemi!
Człowiek na ziemi!
I krew na ziemi!
I bac jazz!
I gra orkiestra
Z czterech rogów
Z czterech estrad
Z czterech rogów
IDE
OLO
A tancerzy diabli biorą!


Bo patrzcie! patrzcie, jaka sensacja!
Brawo dyrekcja! Co za atrakcja!

Gąsienicą hipopotamową,
Glistą, na miarę przedpotopową,
Na salę wpełza tłusty Jaszczur,
Czołg złotociekły, forsiasty praszczur:
Szczurząc i wsząc, i pchląc wspaniale;
Książę Karnawał wjeżdża na salę!
Tajniaki z tyłu, tajniaki na przedzie,
Mlaskiem, człapem, wijąc się, jedzie,
Pełznie smoczysko - a na nim okrakiem
Goła, w pończochach, w cylinderku na bakier,
Z paznokciami purpurowymi,
Z wymionami malowanymi,
Z szmaragdowym monoklem w oku,

Z neonową reklamą w kroku,
Skrzecząc szlagiera:
"Komu dziś dać?
Komu dziś dać?
Komu dziś dać!"

Wierzga na gęstym pieniężnym potoku
Promieniejąca K.... Mać!

I nagle - kotłującym ściskiem
Rzuciła się sala z piskiem, wizgiem!
Pianą zieloną pryska z pyska,
Kopie, szarpie, krzesłami ciska,
Tratuje, gryzie wściekłymi kłami,
Nożami błyska, tłucze pałkami,
Na zakrwawionym śliskim parkiecie
Tarza się, tapla się, dusi i gniecie,
Mordem i smrodem pozycje zdobywa

I z cielska potwora łapami wyrywa
Złotą juchą ociekające
Wrące szczurami i wszami pieniądze
I żre, i chłepce wydarte kawały;
Aż ryczy ze śmiechu
Odwłok Wspaniały,
Kipiący bezmiarem metalu,
I dalej się wije i tłuszczem obrasta
I nonszalancko ogonem chlasta

Największa atrakcja Balu!
I przyśpiewuje "Komu dziś dać?
Komu dziś dać?
Komu dziś dać?''

Promieniejąca K.... - Mać
K.... - Mieć
K.... - Brać !
"Jak bal, to bal! Maestro, wal!
Grubasku, teraz solo!
O, IDEOL! O, IDEAL!

Takie małe, małe, słodkie IDEOLO!"
I gdy w strop szampitrem strzelił
Metaliczny tusz kąpieli,
Ani się nie obejrzeli,
Ani zdążył z żyrandziaka
Mrugnąć tajniak na tajniaka -

Jak błyskawicowym zdjęciem,
Foto-ciosem, blasku cięciem
Wszystkich wszyscy diabli wzięli
diabli wzięli
diabli wzięli
Aż ze śmiechu małpy spadły
Z zodiakalnej karuzeli.

1936