Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Broniewski. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Broniewski. Pokaż wszystkie posty

piątek, 1 maja 2015

Władysław Broniewski - Elegia o śmierci Ludwika Waryńskiego

Feliks Szczęsny Kowarski, Proletariatczycy,


Jeżeli nie lękasz się pieśni
stłumionej, złowrogiej i głuchej,
gdy serce masz mężne i jeśli
pieśń kochasz swobodną- posłuchaj.

Szeroka, szeroka jest ziemia,
gdy myślą ograrnąć ją lotną,
szeroko po ziemi więzienia,
głęboka w więzieniu samotność.

Już dziąsła przeżarte szkorbutem,
jużnogi spuchnięte i martwe,
już koniec, juz płuca wyplute-
lecz palą się oczy otwarte.

Poranek marcowy. Jak cicho.
Jak dziwna się jasność otwiera.
I tylko tak ciężko oddychać,
i tylko tak trudno umierać.

Posępny jak mur Schlusselburga,
głęboki jak dno owej ciszy,
zza krat, z więziennego podwórka
dobiega go śpiew towarzyszy.

I słucha Waryński, lecz nie wie,
że cienie się w celi zbierają,
powtarza, jak niegdyś w Genewie:
-Kochani... ja muszę do kraju...

Do Łodzi, Zagłębia, Warszawy
powrócę zawzięty,uparty...
ja muszę... do kraju, do sprawy,
do mas, do roboty, do partii...

ja muszę... - I śpiew się urywa,
I myśli urywa się pasmo.
Ta twarz już woskowa, nieżywa,
lecz oczy otwarte nie gasną.

Gdzieś w górze, krzykliwy i czarny,
rój ptactwa rozsypał się w szereg,
jak czcionki w podziemnej drukarni,
gdy nocą składali we czterech...

Fabryka Lilpopa... róg Złotej...
Żurawia... adresy się mylą...
robota... tak, wiele roboty...
i jeszcze - dziesiąty pawilon...

Ach, płuca wyplute nie bolą,
śmierć w szparę judasza zaziera,
z ogromną tęsknotą i wolą
tak trudno lat siedem umierać.

Wypalą się oczy do końca,
a kiedy zabraknie płomienia,
niech myśl, ta pochodnia płonąca,
podpali kamienie więzienia!

Raz jeszcze się dźwignął na boku:
-Ja muszę... tam na mnie czekają... -
i upadł w ostatnim krwotoku,
i skonał. I wrócił do kraju.

Andrzej Heidrich, sto złotych

piątek, 10 października 2014

Władysław Broniewski - Przypływ

            
James McNeill Whistler, Nokturn szary i srebrny, 1875

              Mais si Parlez d'amour car tout le rest est crime
                                                                              Aragon
  

W morze spienione, w szumiące morze
gwiazdy spadały i nikły.
Oto ci serce miła otworzę - 
to przypływ, miła, to przypływ!

Nocy tej księżyc poszedł na przełaj
przez srebrne wody Śródziemnne,
fala do brzegu szła i ginęła,
jak giną słowa daremne,

fala ginęła, fala wracała,
jak miłość, której nie trzeba,
i obojętna gwiazda spadała
z obojętnego nieba. 

Miłość konała, jak na gruźlicę,
konają piękni i młodzi,
i w konającej patrzałem lice
z rozpaczą, że już odchodzi. 

Mówiłem sercu: "Milcz o miłości,
serce uparte i dumne" - 
a miłość rosła we mnie jak kościół,
dokąd wniesiono już trumnę. 

Słowa miłości, słowa rozpaczy
zdławiła noc głuchoniema.
Kochać - to znaczy dotknąć, zobaczyć,
a ciebie nie ma... nie ma...

Nocy tej przypływ bił o wybrzeże
zagniewanymi falami.
Byliśmy prości, byliśmy szczerzy,
byliśmy smutni, byliśmy sami. 

I słów nie było. I nie pojęta
tkliwość złączyła nam dłonie...
Ja nie pamiętam, nie chcę pamiętać, 
że miłość była w agonii!

Ach! ona świeci blaskiem wspaniałym
w gwiazd spadających hymnie!
Gwiazdy - to mało, morze - to mało,
jeżeli miłość jest przy mnie,

bo wtedy mogę ująć w ramiona
świat od miłości mej szerszy
falą zebraną, falą szaloną
nie napisanych wierszy...  

Miła, ja płaczę... Gwiezdny alkohol
ma posmak cierpki i przykry.
Fala powraca szemrząc ci: "Kocham".
To przypływ, miła, to przypływ.

Władysław Broniewski - Kalambury

Zbigniew Karpiński, Tadeusz Zieliński, biurowiec Metalexportu 1950-56, w czasie, kiedy rudził jeszcze Piękną.


Pękło serce upału
za Wolą i za Ochotą
rudą krwią obryzgało
Miedzianą, Żelazną i Złotą

Zapatrzony i niewidomy
we krwi, we krwi odnalazłem
obłoki, dymy i domy -
złote, miedziane, żelazne,

w czarnym wieczornym dymie
ulic kamienny krwotok
i obłoki ciężkie, olbrzymie
przeraźliwe krwawą martwotą!

"Nie ma ochoty i woli -
myślałem - serce pękło..."
I powoli szedłem, powoli
rudym wieczorem, Piękną...



poniedziałek, 16 grudnia 2013

Władysław Broniewski - Kalambury

Tadeusz Cieślewski syn, Kompozycja, 1929, drzeworyt, 9,4 x 7,5 cm


Pękło serce upału
za Wolą i za Ochotą,
rudą krwią obrzygało
Miedzianą, Żelazną i Złotą.

Zapatrzony i niewidomy,
we krwi, we krwi odnalazłem
obłoki, dymy i domy -
złote, miedziane, żelazne,

w czarnym wieczornym dymie
ulic kamienny krwotok
i obłoki ciężkie olbrzymie,
przeraźliwe krwawą martwotą!

"Nie ma ochoty i woli -
myślałem - serce pękło..."
I powoli szedłem, powoli
rudym wieczorem, Piękną...








Władysław Broniewski - Powrót do wierszy

Rafał Bujnowski (?), Portret Broniewskiego, 2005


Piękny jest tętent wiersza,
którym cwałujesz tutaj,
chwilo, godzino złowieszcza
wieczności mojej zatrutej.

Stromy lot wyobraźni.
Przepaść. I myśl na zrębie.
Puls uderza wyraźniej,
oczy sięgają głębiej.

Cisza i noc. Daleko
zwie nieskończoność pusta.
Drogi gwiaździstej mleko
chłodne sączy się w usta.

Lecieć? Pieśni człowieczej
trzeba krwi i powietrza...
Gorzki jest smak tej cieczy.
Głuchy jest tętent wiersza.

Władysław Broniewski - Bezsenność

Jacek Sempoliński, Studium przestrzeni fioletowej, 1970

Nie śpię, spać ci nie daję, palę papierosy;
na stole: budzik, chleb, dwie żółte chryzantemy,
listopadowy wiatr za szybami krzyczy wniebogłosy,
ja jestem niemy,
tylko na kształt krzywego drewna
wykrzywiam się na ten wszechświat...
Śpij, moja dobra, rzewna,
ja nie śpię.
Jeśli chcesz, to mi odbierz papierosy,
albo rękę połóż na włosy,
do snu się każ ukołysać,
naucz, jak wiersze pisać.

Władysław Broniewski - *** [Budzę się nazbyt rano...]

Władysław Broniewski z psem, fot. za Raster.art.pl


Budzę się nazbyt rano,
mylę pory,
księżycowi mówię dobranoc,
jestem chory,
jestem chory na ciężką chorobę
(już bez pijaństwa),
nie wiem, co robię,
a myśl bezpańska,
ale kiedy popatrzę
w noc ciemną,
myślę: zawsze
poezja ze mną.

piątek, 29 listopada 2013

Władysław Broniewski - Wiersze o wczesnej wiośnie pisane późną jesienią

            I

Żyję sobie, jestem poetą,
diabli komu do tego.
Łażę, depczę warszawski beton,
piszę wiersze – z niczego.

W oficynie na Mokotowie
mieszkam, płacę komorne,
patrzę na chmury wieczorne:
miedź stopiona z ołowiem.

Hoduję radość zamarłą
w ciasnych szczelinach bytu,
aż przyjdzie wiosna – spazmem za gardło
ściśnie, za serce schwyta...

A wtenczas zieleń wszystka
boli najmniejszą gałązką,
głuszy szelestem listka,
rośnie w słowa bez związku.

Tak wiersz z niczego powstaje,
boli, raduje – z niczego...
Nie śpię do rana, wstaję –
diabli komu do tego.

Najstraszniej nocą z dala
słuchać rzeki szelestów:
narasta, narasta fala,
już oknem rwie, już jest tu,

za włosy porywa, pędzi
wśród świata różności i mnóstwa,
po stromej, ostrej krawędzi:
twórczości i samobójstwa.

O świcie jestem znużony,
patrzę w okno i milczę.
Wtedy mi ciąży najmilsze,
smutne spojrzenie żony...

Parzy stopy warszawski beton,
i jest w tym wierszu coś złego...
Żyję sobie, jestem poetą,
diabli komu do tego.



                  II



Gdy oknem pełznie cisza martwa, 
gdy huczy puls, a wiersz się gmatwa, 
i nagle Jakaś groźna strofa 
uderzy w mózg jak katastrofa, 
gdy widzę krew i padam w otchłań, 
gdy cios za ciosem pada ślepo, 
gdy krzyczę nocy: - Przyjdź i pochłoń! - 
zamiera serce - wiem - to epos. 


A kiedy świt, jak sen dziecinny, 
błękitny, wonny i niewinny, 
we mgłach, w radości i w skowronkach 
wraz ze mną w niebie się zabłąka, 
gdy nagle blady kielich wiersza, 
jak lilia wodna, jaśmin, irys, 
rozkwitnie - wtedy brak powietrza, 
zamiera serce - wiem - to liryzm. 

                   III

Od rana przez sen wiersz się kleci,
Od rana śmigła w niebie furczą - 
otworzyć okno i polecieć
we wczesną wiosnę, w radość, w twórczość!

Błękitnoblada głąb - to marzec,
a chmurki białe jak pierwiosnki.
Córeczko miła, jak wymarzyć
na łące nieba milsze piosnki?

Pierwiosnki w niebie, niezabudki,
nie będzie więcej śniegu z deszczem,
mijają chmurki świat malutki -
"Chodziła czapla po wysokiej desce,
mówić ci jeszcze?"

piątek, 19 kwietnia 2013

Władysław Broniewski - Ballady i romanse

Feliks Szczęsny Kowarski, Portret Żydówki, 1944

"Słuchaj dzieweczko! Ona nie słucha... 
To dzień biały, to miasteczko..."
Nie ma miasteczka, nie ma żywego ducha,
po gruzach biega naga, ruda Ryfka,
trzynastoletnie dziecko.

Przejeżdżali grubi Niemcy w grubym tanku.
(Uciekaj, uciekaj Ryfka!)
"Mama pod gruzami, tata w Majdanku..."
Roześmiała się, zakręciła się, znikła.
I przejeżdżał znajomy, dobry łyk z Lubartowa: "Masz, Ryfka, bułkę, żebyś była zdrowa..." Wzięła, ugryzła, zaświeciła zębami: "Ja zaniosę tacie i mamie." Przejeżdżał chłop, rzucił grosik, przejeżdżała baba, też dała cosik, przejeżdżało dużo, dużo luda, każdy się dziwił, że goła i ruda. I przejeżdżał bolejący Pan Jezus, SS-mani go wiedli na męki, postawili ich oboje pod miedzą, potem wzięli karabiny do ręki. "Słuchaj, Jezu, słuchaj, Ryfka, sie Juden, za koronę cierniową, za te włosy rude, za to, żeście nadzy, za to, żeśmy winni, obojeście umrzeć powinni." I ozwało się Alleluja w Galilei, i oboje anieleli po kolei, potem salwa rozległa się głucha... "Słuchaj, dzieweczko!...Ona nie słucha..."
     
Felicjan Szczęsny Kowarski, Elektra,1947

Władysław Broniewski - Żydom polskim

Berthe Morisot, Żonkile

                                                                            Pamięci Szmula Zygelbojma

 
Z polskich miast i miasteczek nie słychać krzyków rozpaczy,
padli, jak hufiec bojowy, warszawscy obrońcy getta...
Słowa me we krwi nurzam, a serce w ogromnym płaczu,
dla was, o Żydzi polscy, polski tułaczy poeta.

Nie ludzie, lecz psy okrwawione, i nie żołnierze, lecz kaci
przyszli, by śmiercią porazić was, wasze dzieci i żony:
gazem w komorach wydusić, wapnem w wagonach wytracić
i szydzić z umierających, bezbronnych i przerażonych.

Lecz wyście podnieśli kamień, by cisnąć nim kanoniera,
który nastawiał działo, by dom wasz zburzyć do szczętu...
Synowie Machabeuszów! i wy potraficie umierać,
podjąć bez cienia nadziei walkę, we Wrześniu zaczętą.

Oto, co trzeba wyryć, jak w głazie, w polskiej pamięci:
wspólny dom nam zburzono i krew przelana nas brata,
łączy nas mur egzekucyj, łączy nas Dachau, Oświęcim,
każdy grób bezimienny i każda więzienna krata.

Wspólne zaświeci nam niebo ponad zburzoną Warszawą,
 gdy zakończymy zwycięstwem krwawy nasz trud
wieloletni:
każdy człowiek otrzyma wolność, kęs chleba i prawo
i jedna powstanie rasa, najwyższa: ludzie szlachetni.

wtorek, 2 października 2012

Władysław Broniewski - Nocny gość

Jurry Zieliński, Iam
  

                                                                                 Pamięci Sergiusza Jesienina

Dlaczego pukasz do okien
nocą, gdy spać nie mogę?
Dlaczego ciężkim, powolnym krokiem
budzisz skrzypiącą podłogę?
A potem stajesz koło mnie,
a potem siadasz przy mnie -
oczy masz białe, ślepe i ogromne,
ręce masz zimne.
Pokazujesz mi plamę wilgotną,
ten ciemny ślad na koszuli,
i każesz mi ręką dotknąć,
i każesz do ust przytulić...
I znowu, i znowu, i znowu
stąpasz przez puste mieszkanie,
szalone, czerwone słowa
krwią wypisujesz na ścianie.
Ach, w oczach mi coraz ciemniej,
ach, coraz boleśniej w piersi -
odejdź, odejdź ode mnie,
nie pisz na ścianie tych wierszy!
Ja je znam, ja je dobrze pamiętam,
jak dziecię umarłe, pieszczę
wiersze okrutne, wiersze przeklęte,
słowa trumienne, złowieszcze.
Nie umiałeś ich zgubić, zapomnieć,
poszukać jaśniejszych, milszych -
a teraz nocą przychodzisz do mnie
i patrzysz na mnie, i milczysz...
A kiedy odejdziesz nad ranem,
oczy bezsenne będą bardzo boleć,
wtedy zobaczę zdjęty sznur od firanek
i otwartą brzytwę na stole.


czwartek, 5 stycznia 2012

Władysław Broniewski - Troska i pieśń

Może nic w tym życiu nie będzie?
Jeszcze rok, jeszcze dwa, jeszcze X...
Moich myśli czarne łabędzie
odpływają Wisłą na Styks.


Ja wiedziałem, co sercem gryźć mam,
jakim ciosom nadstawić pierś,
nie rachunkiem, nie sylogizmem
budowałem życie i wiersz.


Ale troska jak rdza przeżarła
mojej piersi serdeczną moc,
tylko krzyk ściśniętego gardła
głucho ciemną przeszywa noc.


Lecz w tym krzyku zostanę młodym.
Jeśli grom - niechaj trafia mnie!
Temu światu ja się nie poddam,
temu światu ja krzyknę: nie!

wtorek, 12 lipca 2011

Władysław Broniewski - §

Francisco de Zurbaran, Ukrzyżowanie albo On też dzisiaj jechałby na rowerze,

Cisza była nudna, męcząca,
muchy łaziły po oknie.
Właśnie skończył mowę obrońca,
usiadł, przecierał binokle.

Słychać było: ktoś ziewnął,
szeleściły akta, dokumenty...
A na stole stał przedmiot z drewna,
na którym był człowiek rozpięty.

Drewniany świadek w procesie
milczał z innymi świadkami,
i tylko muchy, skazane przez jesień,
u szyb brzęczały skrzydłami.

Sędzia powstał... - Wtem - co to?! jak to!!! -
z trzaskiem runęły drzwi szafy
i z plik, foliałów, kodeksów, aktów
wysypały się paragrafy!

Pękły pękate pandekty,
runęło na ławy, na stół
rojowisko obmierzłych insektów,
robactwo dwuogoniaste.

W przerażeniu sala zamarła,
potem: - Ratunku! Gdzie wyjście?! -
Za późno! Dławią, skaczą do gardła,
pełzną, oślizgłe, wiją się!...

Czarne, skręcone, długie,
jak glisty wpełzają w usta,
zwołują się: setny, sto drugi,
sto pięćdziesiąty szósty!

Roją się, pełno ich wszędzie:
na sali, na korytarzu!
I nagle spostrzegłem: sędzia
paragraf miał zamiast twarzy!


Prokurator pobladł i zadrżał
(o liryko prokuratury!),
gdy szepnął mu w ucho: - Oskarżam! -
paragraf nie wiem już który.

Nie mogłem wydobyć krzyku,
gardło mi skrętem oplątał
pięćdziesiąty pierwszy artykuł
i sto dwudziesty dziewiąty.

Paragraf, paragraf na szyi,
paragraf pętlicę zaciska,
paragraf pęcznieje, tyje,
spasiony padliną konfiskat!...

Zrozumiałem, pojąłem w końcu,
myślą jak gromem rażony,
że tutaj nie ma obrońców
i każdy jest oskarżony!

Skazany za winy świata
na dożywotnie milczenie,
przywołuję paragraf-kata,
ażeby wyrok odmienił,

bo nie wyzwolona słowem,
dręczy się myśl kaleka,
jak ta na stole sądowym
rozpięta figura człowieka.

środa, 29 grudnia 2010

Wiktor Woroszylski - Władysław Broniewski

Wilhelm Sasnal, Broniewski, 2004

Pod koniec brakło mu tchu
Nie w wierszu W płucach Wiersze
oddychały głęboko jeszcze w tym szpitalu gdzie
mnóstwo ludzi i dokąd
szmuglowałem mu wódkę Siedział
przy nim jego surowy przyjaciel i
nie pochwalał Zawsze
miał surowych przyjaciół którzy
uczyli go poezji polityki moralności Jeden
Łepek seter przyjmował
go bez korekty

To było życie
nierozważne karty wódka poezja
telefony po nocach szczerość z żył Byłem
jednym z tych kogo budził
oddech na linii Słuchaj
słuchaj teraz powiem ci To
nie było ważne kogo budził
była noc słuchawka konieczność Teraz
słuchaj powiem Oddech którego
nie umiałem nie umieliśmy zapewne dość dobrze
słuchać aż raptem

Odtąd myślę On
jest gdzieś w nocy Jego
oddech w ciemności i którejś
nocy rozlegnie się telefon Świat
chwyci za słuchawkę czarną

sobota, 11 grudnia 2010

Władysław Broniewski - O Kalifie

To przez ciebie ten wiersz -
chyba już wiesz?

Paliłem z Kalifem nargile,
zachciało się odejść na chwilę,
a Kalif nie myśląc długo,
uciął głowę, przyprawił drugą.

W tej drugiej głowie nic więcej
prócz kwiatów stu Barwistanów.
Chcesz ściąć, to zetnij i nie zamęczaj,
ale się jeszcze zastanów

poniedziałek, 20 września 2010

Władysław Broniewski - Bratek [z cyklu Anka]

Wilhelm Sasnal, Bratki - mural w Muzeum Powstania
Przyniosłem bratek z grobu Anki,
stoi przede mną,
i znowu będą chmurne poranki,
w południe ciemno.

Chciałem powiedzieć pani doktor,
że tak mi lepiej,
a ona mnie, żeby zamknąć okno,
będzie cieplej.

A czy tam ciepło w tej jesionowej
wąskiej trumnie?
Chory. W lecznicy. I znów na nowo.
Chciałbym umrzeć.

Złamię termometr, wyleję leki,
precz z medycyną, daleko.
Ale ten bratek, bliski i daleki,
spojrzę - i lekko.

Anka, pożyję, dopóki będę
ten bratek biały
oplatał w miłość, śmierć i legendę,
w tym jestem cały.

2 XI 1961 

wtorek, 27 października 2009

Władysław Broniewski - Bar "Pod Zdechłym Psem"

Zanim się serce rozełka,
- czemu? – a bo ja wiem? -
warto zajrzeć do szkiełka
w barze „Pod zdechłym psem”.

Hulał po mieście listopad,
dmuchał w ulicę jak flet,
w drzwiach otwartych mnie dopadł,
razem do baru wszedł.

„Siadaj, poborco litości,
siewco zgryzot wieczornych.
Czemuś drzew nie oczyścił?
Kiepski z ciebie komornik.

Lepiejby z trzecim kompanem…
Zresztą można i bez” …
Ledwiem to rzekł, już stanął
trzeci mój kompan: bies.

„Czym to ja się spodziewał
pić z takimi jak wy?
Pierwszy będzie mi śpiewał,
drugi będzie mi wył.

Cyk! kompania! Na zdrowie!
Pijmy głębokim szkłem.
Ja wam dzisiaj o sobie opowiem
w barze „Pod Zdechłym Psem”.

I poniosło, poniosło, poniosło,
na całego, na umór, na ostro,
i listopad pijany i bies,
a mnie gardło się ściska do łez.

I poniosło, poniosło, poniosło,
w sali uda o uda trze foxtrott,
w koło piją, całują, wrzeszczą
nieprzytomnie, głupawo, złowieszczo.

przetaczają się falą pijaną
i tak – do białego dnia…
Milcząc pijemy pod ścianą
diabeł, listopad i ja.

„Diable, bierz moją duszę,
jeśli jej jesteś rad,
ale przeżyć raz jeszcze muszę
moje czterdzieści lat.

Daj w nowym życiu, diable,
miłość i śmierć, jak w tem,
wiatr burzliwy na żagle,
myśl - poza dobrem i złem.

Znów, będę bił się i kochał,
bujnie, wspaniale żył.
Radość, a nie alkohol,
wlej mi, diable do żył” …

Diabeł był w meloniku,
przekrzywił go: „Żyłeś dość,
to dlatego siedzimy przy twoim stoliku
siedzimy: rozpacz i złość.

Głupioś życie roztrwonił.
Życie – to jeden haust.
Słyszysz, jak kosą dzwoni
stara znajoma, Herr Faust?

Na diabła mi dusza poety?
- tak ze mnie diabeł drwi, 0
w wiersześ wylał, niestety,
resztki człowieczej krwi”…

Zniknęli czort z listopadem,
rozwiali się – gdzie? – bo ja wiem?
A ja na podłogę padam
w barze „Pod Zdechłym Psem”.

Szumi alkohol i wieczność…
Mruczą: „Zalał się gość”…
A ja: „Zgódźcie na Drogę Mleczną
Taksówkę… Ja już mam dość”…

piątek, 16 października 2009

Władysław Broniewski - Poeta i trzeźwi

Bieje czarna godzina,
Czarny wiersz się poczyna.
Dajcie mi ludzie trzeźwi,
Szklankę mocnej poezji,
Szklankę mocnego wina.

Łypią trzeźwi znad kufla:
„Dobrze, niech się nam uchla,
poczekamy do świtu,
czy zażąda kredytu?”
Brzęk! Stoi czarna butla.

Wypiłem do dna z gniewem,
upiłem się i śpiewam,
wkoło łypią ponuro,
nikt nie nuci do wtóru,
drugą szklankę nalewam.

Wasze zdrowie przytomni!
nie podchodźcie wy do mnie:
gdy tę szklankę wypiję,
to was wierszem zabiję,
a chcę o was zapomnieć.

Obstąpili mnie wkoło,
a ja trzyma się stołu,
trzecia szklanka wypita,
i stół rusza z kopyta,
lecę w gwiazdy i wołam:

„Witaj, piękna przygodo!
Witaj gwiezdna pogodo!”
Wplątany w włosy komet,
chwytam cienie Andromed,
patrzę w Łuny twarz młodą.

Gwiazdy, gwiazdy przepuśćcie,
pieśni szukam w tej pustce,
wylewam z butli czarnej
wino w pył planetarny,
ale milczą czeluście…

I ocknąłem się rano,
twarz miałem krwią zalaną,
trzeźwi nade mną stali,
bili mnie i pytali
co za wino dostaną?

Odrzekłem: „W jednej piersi
mieści się świat najszerszy,
gdy się miłość poczyna,
tej mi trzeba, nie wina,
i bez niej nie ma wierszy”

poniedziałek, 25 maja 2009

Bezrobotny - piosenka więzienna. - Władysław Broniewski

Nie mam za co jeść i pić,
trzeba robić , aby życ,
jak robota się nadarzy,
to przystanę do murarzy,
aby jeść i pić.

Bracie, bierz do ręki kielnię,
napracujesz się rzetelnie,
dadzą ci tu jeść i pić.
Staną ściany i sklepienie,
stanie wielki gmach-więzienie,
w tym więzieniu będziesz gnić.

Nie chcę ryglów, nie chcę krat,
pójdę sobie od was w świat,
wezmę z sobą młot ze stali
i przystanę do kowali,
nie chcę ryglów, krat.

Bracie , z nami wal obuchem,
jest robota nad łańcuchem,
na ten łańcuch czeka kat.
Wyjdzie z ognia hartowany,
zrobią z niego twe kajdany,
będziesz nieść je wiele lat.

Co mam robić, dokąd iść?
Chyba z głodu kamień gryźć.
Takie moje przeznaczenie:
bezrobocie, głód, więzienie.
Bracia, dokąd iść?

Towarzyszu, jest robota
i dla kielni , i dla młota,
tylko z nami śmiało stój.
Gdy nadejdzie dzień zapłaty,
będziesz młotem walił w kraty,
będziesz szedł w śmiertelny bój.


[ I w kapitalnym wykonaniu Poety ]

piątek, 1 maja 2009

Władysław Broniewski - Księżyc ulicy Pawiej

Piękny księżyc ulicy Pawiej,
jak jajeczna chała żółciutki,
skąd miał wiedzieć, że jest w Warszawie
mały krawiec, Izaak Gutkind?

Jak księżyce we wszystkich miastach,
wschodził nocą, zachodził rano.
Wtenczas ojciec otwierał warsztat,
tramwajami dzwonił Muranów.

Wychowało Icka podwórko
trzypiętrowej warszawskiej biedy:
smród i handel, handel i turkot
Icek podrósł nie wiedzieć kiedy.

Ciężkie życie: śledź, kawał chleba,
tygodniami nic więcej prawie.
Bardzo smutno patrzył się z nieba
piękny księżyc ulicy Pawiej.

Mały Icek szybko podrastał -
nie każdemu wolno być dzieckiem
nie miał jeszcze lat jedenastu,
kiedy został uczniem krawieckim.

Szył i myślał: Jaką by igłą
przyszyć księżyc, ten guzik złoty? -
a tymczasem żelazko stygło,
ojciec krzyczał: Pilnuj roboty! -

Tak minęło lat sześć czy siedem,
rosły dni jak łata na łacie,
ojciec klepał krawiecka biedę,
nagle rankiem zmarł przy warsztacie...

W życiu ludzkim są różne smutki,
trzeba długo uczyć się życia...
Mały krawiec, Izaak Gutkind,
cóż on umiał prócz swego szycia?

Ale pilnie ślęczał nad książką,
rozjaśniało się w Icka głowie,
powiedzieli mu dużo w związku
zawodowym na Muranowie,

a najwięcej bieda krawiecka
na Nalewkach, Pawiej, na Gęsiej,
nauczyła Icka od dziecka,
jak się zmagać trzeba z nieszczęściem.

W książkach były nieznane słowa.
Co to znaczy Icek się pytał
"proletariat", "walka klasowa",
"burżuazja", "wielki kapitał"? -

Tłumaczyli mu krawcy starsi,
za co krew robotnicza płynie,
powiedzieli wszystko o Marksie,
O Liebknechcie, Róży, Leninie...

Związek właśnie rozpoczął akcję
przeciw nowej obniżce płacy,
były strajki i demonstracje,
wielki wiec na Bankowym placu.

Icek Gutkind stał z transparentem,
kiedy była szarża policji.
Wzięli Icka z uchem rozciętem
do więzienia prosto z ulicy.

Siedzi Icek już czwarte lato,
ciężki wyrok dostał na sprawie.
Na wolności świeci za kratą
piękny księżyc ulicy Pawiej.

Zajrzy w okno, pójdzie gdzie indziej,
świecić Dzikiej czy Karmelickiej...
Co on wie o leku Gutkindzie,
kto z nas wie, co się dzieje z Ickiem?

Na Pawiaku jest krawców wielu.
W życiu ludzkim są różne smutki.
Jeszcze rok... Nowy strajk w Murdzielu
poprowadzi towarzysz Gutkind!

Postscriptum:
(Icek pisze do mnie i w liście
tak jak dawniej prosi o wiersze:
"Towarzyszu Broniewski, napiszcie
coś o celi dwudziestej pierwszej...")