Pokazywanie postów oznaczonych etykietą skamandryccy satelici. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą skamandryccy satelici. Pokaż wszystkie posty

sobota, 1 listopada 2014

Maria Pawlikowska - Jasnorzewska - Miłość

Mela Muter, Portret Leopolda Staffa, 1903


Nie widziałam cię już od miesiąca.
I nic. Jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca,
lecz widać można żyć bez powietrza.
1926



piątek, 10 października 2014

Władysław Broniewski - Przypływ

            
James McNeill Whistler, Nokturn szary i srebrny, 1875

              Mais si Parlez d'amour car tout le rest est crime
                                                                              Aragon
  

W morze spienione, w szumiące morze
gwiazdy spadały i nikły.
Oto ci serce miła otworzę - 
to przypływ, miła, to przypływ!

Nocy tej księżyc poszedł na przełaj
przez srebrne wody Śródziemnne,
fala do brzegu szła i ginęła,
jak giną słowa daremne,

fala ginęła, fala wracała,
jak miłość, której nie trzeba,
i obojętna gwiazda spadała
z obojętnego nieba. 

Miłość konała, jak na gruźlicę,
konają piękni i młodzi,
i w konającej patrzałem lice
z rozpaczą, że już odchodzi. 

Mówiłem sercu: "Milcz o miłości,
serce uparte i dumne" - 
a miłość rosła we mnie jak kościół,
dokąd wniesiono już trumnę. 

Słowa miłości, słowa rozpaczy
zdławiła noc głuchoniema.
Kochać - to znaczy dotknąć, zobaczyć,
a ciebie nie ma... nie ma...

Nocy tej przypływ bił o wybrzeże
zagniewanymi falami.
Byliśmy prości, byliśmy szczerzy,
byliśmy smutni, byliśmy sami. 

I słów nie było. I nie pojęta
tkliwość złączyła nam dłonie...
Ja nie pamiętam, nie chcę pamiętać, 
że miłość była w agonii!

Ach! ona świeci blaskiem wspaniałym
w gwiazd spadających hymnie!
Gwiazdy - to mało, morze - to mało,
jeżeli miłość jest przy mnie,

bo wtedy mogę ująć w ramiona
świat od miłości mej szerszy
falą zebraną, falą szaloną
nie napisanych wierszy...  

Miła, ja płaczę... Gwiezdny alkohol
ma posmak cierpki i przykry.
Fala powraca szemrząc ci: "Kocham".
To przypływ, miła, to przypływ.

piątek, 29 listopada 2013

Władysław Broniewski - Wiersze o wczesnej wiośnie pisane późną jesienią

            I

Żyję sobie, jestem poetą,
diabli komu do tego.
Łażę, depczę warszawski beton,
piszę wiersze – z niczego.

W oficynie na Mokotowie
mieszkam, płacę komorne,
patrzę na chmury wieczorne:
miedź stopiona z ołowiem.

Hoduję radość zamarłą
w ciasnych szczelinach bytu,
aż przyjdzie wiosna – spazmem za gardło
ściśnie, za serce schwyta...

A wtenczas zieleń wszystka
boli najmniejszą gałązką,
głuszy szelestem listka,
rośnie w słowa bez związku.

Tak wiersz z niczego powstaje,
boli, raduje – z niczego...
Nie śpię do rana, wstaję –
diabli komu do tego.

Najstraszniej nocą z dala
słuchać rzeki szelestów:
narasta, narasta fala,
już oknem rwie, już jest tu,

za włosy porywa, pędzi
wśród świata różności i mnóstwa,
po stromej, ostrej krawędzi:
twórczości i samobójstwa.

O świcie jestem znużony,
patrzę w okno i milczę.
Wtedy mi ciąży najmilsze,
smutne spojrzenie żony...

Parzy stopy warszawski beton,
i jest w tym wierszu coś złego...
Żyję sobie, jestem poetą,
diabli komu do tego.



                  II



Gdy oknem pełznie cisza martwa, 
gdy huczy puls, a wiersz się gmatwa, 
i nagle Jakaś groźna strofa 
uderzy w mózg jak katastrofa, 
gdy widzę krew i padam w otchłań, 
gdy cios za ciosem pada ślepo, 
gdy krzyczę nocy: - Przyjdź i pochłoń! - 
zamiera serce - wiem - to epos. 


A kiedy świt, jak sen dziecinny, 
błękitny, wonny i niewinny, 
we mgłach, w radości i w skowronkach 
wraz ze mną w niebie się zabłąka, 
gdy nagle blady kielich wiersza, 
jak lilia wodna, jaśmin, irys, 
rozkwitnie - wtedy brak powietrza, 
zamiera serce - wiem - to liryzm. 

                   III

Od rana przez sen wiersz się kleci,
Od rana śmigła w niebie furczą - 
otworzyć okno i polecieć
we wczesną wiosnę, w radość, w twórczość!

Błękitnoblada głąb - to marzec,
a chmurki białe jak pierwiosnki.
Córeczko miła, jak wymarzyć
na łące nieba milsze piosnki?

Pierwiosnki w niebie, niezabudki,
nie będzie więcej śniegu z deszczem,
mijają chmurki świat malutki -
"Chodziła czapla po wysokiej desce,
mówić ci jeszcze?"

wtorek, 23 października 2012

Maria Pawlikowska - Jasnorzewska - Prawo nienarodzonych

I żeby było jasne, embrion to embrion, nie człowiek! Głos ma tylko w poezji
Genialnemu przyjacielowi kobiet i dzieci
 Boyowi-Żeleńskiemu - ofiarowuję.
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska



Posłuchajcie nas i was, nieurodzonych
Dotąd cichych, dotąd bez obrony -
Chcemy bowiem przemówić nareszcie!

Nasze prawo - być dzieckiem miłości,
Powitanym jak najmilszy z gości.
Bez zapału ku nam się nie spieszcie!

Nasze prawo - to biała kołyska,
Pierś łabędzie poznana w uściskach,
Pod firanem zniesionym batystem.

Nasze prawo - krew pełna ekstazy
Pięknych dziewcząt i mężczyzn bez skazy,
I kość cienka, i źrenice czyste!

Nasze prawo - to godność człowieka!
Niech nam czoło potem nie ocieka,
Niech was w kabłąk nie zgina robota.

Nasze prawo - to radość istnienia,
A nie martwa cierpliwość kamienia,
A nie wieczna za śmiercią tęsknota!

- Ktoś nas budzi niespokojną nocą-
Z chmur wyciąga, wolno wiedzieć po co?-
Macie dla nas coś nad sen lepszego?

Nasze prawo - pozostać w przestrzeni
W odległości od świateł i cieni.
Mamy cierpieć? dla kogo? dla czego?

Nie wciągajcie nas, smutni, za sobą
W wasze życie osnute żałobą,
W przeraźliwą kronikę dzienników.

My nie chcemy ponurych suteren,
Przekleństwa ojca, wzniesionej siekiery.
Kołysanki z rzężenia i krzyku!

My nie chcemy pragnienia i głodu,
Chcemy pięknych, kwitnących ogrodów,
W pełnym słońcu chcemy przeżyć młodość.

Niech nas matki z bezmyślnego tłumu,
W imię Ducha Świętego rozumu,
Na stracenie bezmyślnie nie wiodą!

Więc nie straszcie nas życia rarogiem,
Bykiem strachu, godzącym nas rogiem,
Kwaśną nędzą o krótkim oddechu.

Cień latarni, posąg na przecznicy
Prostytutki ubiór bladolicy
Niech nas w ciężkim nie urodzi grzechu!

Najpierw dary zgromadźcie bogate,
Piękność, zdrowie, rozum i dostatek,
Potem słońcem ogrzejcie sypialnię.

Potem progi zamiećcie na czysto,
Zanim bytu wielką rzeczywistość
Zaprosicie - już nieodwołalnie.

Kiedy życie poczujemy bliskiem,
Drżąc, czekamy, więzieni łożyskiem,
Czy nam piekło, czy niebo się ziści?

Monstrualne pochyliwszy czoło,
Wzdęte myślą ciężką, niewesołą,
Jak ślimaki zwijamy się cisi.

Patrząc na bok oczami bez powiek,
Przeczuwamy, co świat nam opowie,
Gdy z czułego wyjdziemy ukrycia?

Chcemy prawa dla nieurodzonych!
Od suteren po zamki i trony
Niech nas broni przeciw grozie życia!

Chcemy prawa, chcemy adwokatów!
I postrachu dla tych dwojga katów,
Którzy w koło chcą nas zapleść krwawe.

Toż i tym, co się srebrzą od trądu,
Wolno rodzić nas, rodzić bez sądu,
Na pociechę, na straszną zabawę!

wtorek, 2 października 2012

Władysław Broniewski - Nocny gość

Jurry Zieliński, Iam
  

                                                                                 Pamięci Sergiusza Jesienina

Dlaczego pukasz do okien
nocą, gdy spać nie mogę?
Dlaczego ciężkim, powolnym krokiem
budzisz skrzypiącą podłogę?
A potem stajesz koło mnie,
a potem siadasz przy mnie -
oczy masz białe, ślepe i ogromne,
ręce masz zimne.
Pokazujesz mi plamę wilgotną,
ten ciemny ślad na koszuli,
i każesz mi ręką dotknąć,
i każesz do ust przytulić...
I znowu, i znowu, i znowu
stąpasz przez puste mieszkanie,
szalone, czerwone słowa
krwią wypisujesz na ścianie.
Ach, w oczach mi coraz ciemniej,
ach, coraz boleśniej w piersi -
odejdź, odejdź ode mnie,
nie pisz na ścianie tych wierszy!
Ja je znam, ja je dobrze pamiętam,
jak dziecię umarłe, pieszczę
wiersze okrutne, wiersze przeklęte,
słowa trumienne, złowieszcze.
Nie umiałeś ich zgubić, zapomnieć,
poszukać jaśniejszych, milszych -
a teraz nocą przychodzisz do mnie
i patrzysz na mnie, i milczysz...
A kiedy odejdziesz nad ranem,
oczy bezsenne będą bardzo boleć,
wtedy zobaczę zdjęty sznur od firanek
i otwartą brzytwę na stole.


poniedziałek, 13 lutego 2012

Józef Wittlin - Litania

Mieczysław Choynowski, Koło udręki, 1932, publ. Wiadomości Literackie


O wszystkim, co się teraz dzieje - milczę.
Milczę o moich bliźnich w poniżeniu.
Milczę o bliźnich moich w pohańbieniu.
Milczę o Polsce po śmierci Marszałka,
O głodzie głodnych, o sytości sytych,
O wszystkich w boju nierównym pobitych.
Milczę o nędzy wsi i doli chłopa.
Milczę o nędzy miast i bezrobociu.
Milczę o mroku w duszach gnębicieli.
Milczę o mroku w duszach pognębionych.
Milczę o szczuciu ludzi przeciw ludziom.
Milczę o biciu bezbronnych i słabych.
I o istnieniu Berezy Kartuskiej,
I o kajdanach na rękach poety.
(O tobie milczę też, panie cenzorze,
Więc nie konfiskuj mojego milczenia.)

Milczę o wszystkim, co z mego sumienia
Czyni nieczystą, krwawą, ropną ranę.
Milczę o wszystkim, co gardziel mi dusi.
Milczę o zmorach, które noc mi kładzie
Na sercu pełnym grozy i goryczy.
Z czeluści piekieł, które się rozwarły,
Dusza milczeniem krzyczy.

Milczę o wszystkich zbrodniach, które widzę.
Milczę o wszystkich uzbrojonych tchórzach.
O tonach krwi, wylanych nadaremnie.
Milczę o wojnach, które już się toczą.
Milczę o wojnach, co jutro wybuchną.
Milczę o dzieciach w trupiarni Madrytu.
Milczę o łasce bomb i iperytu.
Milczę o wszystkich procesach moskiewskich.
Milczę o diable, co po świecie chodzi.

Panie, co sądzisz słowa me i czyny,
Nie karz mnie srogo za moje milczenie.

1937

wtorek, 12 lipca 2011

Władysław Broniewski - §

Francisco de Zurbaran, Ukrzyżowanie albo On też dzisiaj jechałby na rowerze,

Cisza była nudna, męcząca,
muchy łaziły po oknie.
Właśnie skończył mowę obrońca,
usiadł, przecierał binokle.

Słychać było: ktoś ziewnął,
szeleściły akta, dokumenty...
A na stole stał przedmiot z drewna,
na którym był człowiek rozpięty.

Drewniany świadek w procesie
milczał z innymi świadkami,
i tylko muchy, skazane przez jesień,
u szyb brzęczały skrzydłami.

Sędzia powstał... - Wtem - co to?! jak to!!! -
z trzaskiem runęły drzwi szafy
i z plik, foliałów, kodeksów, aktów
wysypały się paragrafy!

Pękły pękate pandekty,
runęło na ławy, na stół
rojowisko obmierzłych insektów,
robactwo dwuogoniaste.

W przerażeniu sala zamarła,
potem: - Ratunku! Gdzie wyjście?! -
Za późno! Dławią, skaczą do gardła,
pełzną, oślizgłe, wiją się!...

Czarne, skręcone, długie,
jak glisty wpełzają w usta,
zwołują się: setny, sto drugi,
sto pięćdziesiąty szósty!

Roją się, pełno ich wszędzie:
na sali, na korytarzu!
I nagle spostrzegłem: sędzia
paragraf miał zamiast twarzy!


Prokurator pobladł i zadrżał
(o liryko prokuratury!),
gdy szepnął mu w ucho: - Oskarżam! -
paragraf nie wiem już który.

Nie mogłem wydobyć krzyku,
gardło mi skrętem oplątał
pięćdziesiąty pierwszy artykuł
i sto dwudziesty dziewiąty.

Paragraf, paragraf na szyi,
paragraf pętlicę zaciska,
paragraf pęcznieje, tyje,
spasiony padliną konfiskat!...

Zrozumiałem, pojąłem w końcu,
myślą jak gromem rażony,
że tutaj nie ma obrońców
i każdy jest oskarżony!

Skazany za winy świata
na dożywotnie milczenie,
przywołuję paragraf-kata,
ażeby wyrok odmienił,

bo nie wyzwolona słowem,
dręczy się myśl kaleka,
jak ta na stole sądowym
rozpięta figura człowieka.

środa, 4 maja 2011

Jan Brzechwa - Murzyn w Głownie


W Głownie na rynku stał czarny Murzyn
W czerwonym fraku, w cylindrze dużym,
A miał do tego żółtą krawatkę
I pantalony obcisłe, w kratkę.

Nikt takich czarnych nie widział tu lic,
Szli tedy ludzie ze wszystiich ulic,
Bowiem dziwiło ich niewymownie,
Że nagle Murzyn zjawił się w Głownie.

Nawet aptekę zamknął aptekarz
Krzycząc na żonę: "Chodź! Czemu zwlekasz?"
I biegła młodzież z harcerskich drużyn,
Żeby zobaczyć, co to za Murzyn.

Trzej kolejarze wyszli z gospody,
Bo jeszcze takiej nie znali mody,
I rzekł z nich jeden, najbardziej krępy:
"Pewno przyjechał cyrk na występy."

Syn milicjanta przez okno darł się,
Że tacy chyba żyją na Marsie.
Wstyd było ojcu, że się tak syn drze
Widząc Murzyna w dużym cylindrze.

A to się wszystko stało dlatego,
Że Murzyn niegdyś był mym kolegą
I ustaliłem z nim nieodzownie,
Że się spotkamy za pięć lat w Głownie.

Pięć lat minęło. Murzyn z daleka
Przybył i na mnie na rynku czeka,
A ja pociągiem jadę z Lublina,
Żeby powitać w Głownie Murzyna.

środa, 23 lutego 2011

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska - Najbiedniejsza z matek

Constant Troyon, portret matki nieznanej ;)


„Nocą na słomie,
                            W poryku miarowym
rodzącej z trudem
                           matki mojej krowy,
z pomocą kleszczów,
                           wśród grozy patrzących,
przyszedłem na świat…
                          żałosny i drżący.

Jak was – oddana karmiła mnie matka,
do wyliczonych dni moich ostatka…
              lecz dzisiaj – w rzeźni –
                            gorzko jej złorzeczę
              że mnie zrodziła - :
                            na cielęcą pieczeń”…

Cielątko smutne! -- --
                      obiadów podstawo!
wiedz, gdy pod nożem łzą zapłaczesz krwawą,
że twoja matka o ciężkich powiekach
bezradna była jak –
                Matka Człowieka…

I ona, z deską ślepoty u czoła,
rzeczywistości ogarnąć nie zdoła:
 jakiś testament –
                 zwierzęcy, nie boży –
każe jej nędzę rozdzielać i mnożyć,
i w ręce śmierci rodzić raz za razem,
pod gospodarskim
                 Natury rozkazem

czwartek, 17 lutego 2011

Jerzy Libert - Dzieciństwo


Wpatrzony w matczyne oczy,
Obejmowałem was z całych sił,
Dni, rozcinane skrzydłami wiatraków,
I owijałem się w krajobraz wasz,
Kładąc na twarz
Koronkę lecących ptaków.

sobota, 11 grudnia 2010

Władysław Broniewski - O Kalifie

To przez ciebie ten wiersz -
chyba już wiesz?

Paliłem z Kalifem nargile,
zachciało się odejść na chwilę,
a Kalif nie myśląc długo,
uciął głowę, przyprawił drugą.

W tej drugiej głowie nic więcej
prócz kwiatów stu Barwistanów.
Chcesz ściąć, to zetnij i nie zamęczaj,
ale się jeszcze zastanów

wtorek, 30 listopada 2010

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska - Do śniegu

Zygmunt Waliszewski, Pejzaż zimowy z chatą, 1924



















Śniegu,
Baranku Boży!
Gładzisz grzechy świata
I białymi lokami brzydotę rozmiatasz…
Wkoło igra iskrami pogoda szczęśliwa,
A ty klęczysz –
I śmietnik
Piersiami zakrywasz.

środa, 24 listopada 2010

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska - Najpiękniejszy sen

Marian Eile, Ptaszek Marii Jasnorzewskiej, seria "Zwierzęta naszych literatów"





Wczoraj śnił mi się znów, dla odmiany,
najpiękniejszy mój sen – niezrównany! –
o pływaniu w powietrzu jak w wodzie.

Ludzie ze snu nic o tym nie wiedzą.
wciąż się szczycą postępem i wiedzą
i są z prawem grawitacji w zgodzie.

Siedzę z nimi, piję czarną kawę,
omawiamy rzeczy nieciekawe,
wychwalamy jakąś panią okropną…

Nagle strącam talerzyk i ciastko,
skaczę na stół, ręce składam spiczasto
i wypływam przez otwarte okno.

W niebie czystym jak turkus i diament
słyszę z dołu dochodzący lament,
krzyk, że diabeł mnie porwał w powietrze!

Tłum ponury zalega ulice –
zapalają kadzidło, gromnice –
widzę twarze od papieru bledsze.

Więc odpływam coraz dalej i dalej,
bryły wiatru roztrącam jak fale,
zaśmiewając się z głupiej parafii –

Z sercem twardym, unarzanym dumnie,
że tej sztuki nikt prócz mnie nie umie –
każdy patrzy, a nikt nie potrafi.

Odpoczywam na drzewnych wierzchołkach
i w obłokach udaję aniołka,
choć policjant z dołu na mnie woła.

I znów pływam najnowszą metodą,
wzdycham piersią niestrudzoną, młodą
i jaskółki odgarniam znad czoła.

Potem w dali doganiam pilota,
co się w chmurach koziołkuje i miota,
głową na dół, wśród wspaniałych skrętów.

Ścigam jego samolot po niebie –
aż mnie wciąga silną ręką do siebie,
jak syrenę, co się czepia okrętu.

O nie całuj, nie całuj, pilocie!
nie ogarniaj mnie ramieniem w locie,
bo za prędko spadniemy na ziemię.

Twarz masz słodką, brązową i świętą,
ascetyczną jak mnich z quattrocento,
szczęście moje pod Twym skrzydłem drzemie.

A wieczorem powracam piechotą –
siadam w domu pod żarówką złotą,
jakby nigdy nic nie było zaszło.

Wszyscy siedzą, uroczyści ogromnie,
obrażeni, nikt nie mówi do mnie –
przecierają okulary i kaszlą.

[z tomiku: Cisza leśna]

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska - Tytoń

I tylko pytanie, jak na imię było  temu Księżycowi




















Zadrżały kwiaty tytoniu, bo księżyc wschodzi.
Wstają. Chcą się bez granic wydłużyć, wyprężyć.

Piją puste powietrze, które wieczór gwiazdami słodzi,
zanim w usta spłynie im księżyc.

Coraz bledsze, czynią wonny zamęt
i całe się w rosach trzęsą,
wpatrzone uparcie w firmament,
jak lwy w strażnika niosącego mięso.

[ z tomiku: Cisza leśna 1928 ]

poniedziałek, 20 września 2010

Władysław Broniewski - Bratek [z cyklu Anka]

Wilhelm Sasnal, Bratki - mural w Muzeum Powstania
Przyniosłem bratek z grobu Anki,
stoi przede mną,
i znowu będą chmurne poranki,
w południe ciemno.

Chciałem powiedzieć pani doktor,
że tak mi lepiej,
a ona mnie, żeby zamknąć okno,
będzie cieplej.

A czy tam ciepło w tej jesionowej
wąskiej trumnie?
Chory. W lecznicy. I znów na nowo.
Chciałbym umrzeć.

Złamię termometr, wyleję leki,
precz z medycyną, daleko.
Ale ten bratek, bliski i daleki,
spojrzę - i lekko.

Anka, pożyję, dopóki będę
ten bratek biały
oplatał w miłość, śmierć i legendę,
w tym jestem cały.

2 XI 1961 

wtorek, 7 września 2010

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska - Obraz cnoty

                                            Zuzanna Janin, Widziałam swoją śmierć, 2003
Oto macie ideał człowieka,
podług waszych pojęć moi drodzy.
Uśmiechnięty. Nie klnie. Nie narzeka.
I nikomu nie stoi już w drodze.

Samolubstwa w nim nie odnajdziecie,
które z bólem stwierdzacie u bliźnich.
Piędzi miejsca nie zajmie wam w świecie.
Jeszcze ziemię wam sobą użyźni.

Żony wasze już go nie nęcą.
Wół ni osioł, ani żadna z rzeczy…
Obojętny. Uroczysty nieco.
I niczyim już głupstwom nie przeczy.

Co miał – rozdał, z wolą czy bez woli.
Nawet zrzekł się swej powietrza części.
Niech więc wieniec uznania okoli,
ten ideał bez krwi i bez pięści.

Bez pragnienia, bez buntu, bez siły,
bez pokory, namiętności, pychy!
- Cnót obrazie, moralistom miły,
nie zwycięzco, a ustępco cichy!

Takim chciałabyś widzieć każdego,
czujna Cnoto, dewotko zgorszona!
Bez zarzutu, dalekim od złego,
i pachnącym jak świeca zgaszona.

Złóż błogiemu dygi i pokłony
i oddreptaj, pokrzepiona skrycie,
pełna wzgardy dla nieuciszonych,
płomienistych, niebezpiecznych życiem!

Grzechy ludzkie, żywe, gorączkowe,
pochwalone bądźcie tym wierszem!
Żyjcie myślą, uczynkiem i słowem,
od krwi tęższe i od serca szersze.

czwartek, 3 czerwca 2010

Jerzy Libert - Pieśń o zagładzie

 
Jak lekko, żwawo skacze rtęć
I rośnie słupek w termometrze -
Trzydzieści siedem, kresek pięć!
Ach, tak niewinnie się zaczyna!
Tylko oddechy coraz prędsze.
I pod oczami sine piętna...
Jak po drabinie rtęć się wspina,
Po kreskach - srebrna, obojętna...


Tylko się oczy stają większe,
Tylko oddechy coraz prędsze,
Język oblepia gęsta ślina
I nagle zjawa się plwocina.
Słodkawo-kwaśna, zielonkawa,
Jak lekko, dobrze się odpluwa,
A słupek rośnie w termometrze,
Skacze, a potem się posuwa
Kreska po kresce, w gorę wspina
W rureczce szklanej srebrna lawa...
Wiemy, nadchodzi Jej godzina!


Krwią się zabarwia zwiędła cera,
W zamglonym oku światło drga,
Światełko fosforyczne płonie.
A słupek rośnie w termometrze,
Wyżej i wyżej cyfrą wzbiera -
I tylko wilgotnieją dłonie,
Tylko oddechy coraz prędsze,
Tylko znużenie coraz większe
I świat zasnuwa senna mgła...


Wpadamy w sen - w oślizgły lej
I nurkujemy, wirujemy...
A dnie się robią coraz gęstsze,
W mięśniach znużenie, w mięśniach klej!
I łagodnieją, miękną ruchy,
Najpowolniejsze - jakże męczą!
Na schodach, młodzi, przystajemy,
I jak w syropie gęstym muchy,
W mózgu zlepione myśli brzęczą.

Tylko się oczy stają większe,
Tylko oddechy coraz cięższe
I kaszel żebra nam rozsadza.
Przeciągły, głuchy, w izbie dudni,
Do gardła skacze i ujada.
Oddech chwytam coraz trudnej,
W przekrwionych oczach fruwa sadza.
W ścianę stukają u sąsiada.


A za szybami ciągnie jesień -
Na liść ostatni dmucha mgłami.
I wyczerpanym, zakasłanym
Przygrywa miasto za szybami,
Jak dobrze nakręcony bąk.
Kołuje z gwizdem i warkoce.
Szyby przebiega melodiami,
A w takt mu wtórzy i dygoce
Spluwaczki metalowy krąg...
. . . . . . . . . . . . . . .

poniedziałek, 10 maja 2010

Władysław Broniewski - Troska i pieśń



Może nic w tem życiu nie będzie?

Jeszcze rok, jeszcze dwa, jeszcze x…
Moich myśli czarne łabędzie
odpływają Wisłą na Styks.

Ja wiedziałem, co sercem gryźć mam,
jakim ciosom nadstawić pierś,
Nie rachunkiem, nie sylogizmem
budowałem życie i wiersz.

Ale troska jak rdza przeżarła
mojej pieśni serdeczną moc,
tylko krzyk ściśniętego gardła
głucho ciemną przeszywa noc.

Lecz w tym krzyku zostanę młodym.
Jeśli grom – niechaj trafia mnie!
Temu światu ja się nie poddam,
temu światu ja krzyknę: nie!

[Troska i pieśń - 1932]

środa, 5 maja 2010

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska - 10 kwiecień

śnieg i słońce! A w słońcu koszula się huśta...
- - - - - - - - uśmiechniętymi usty
dął w nią wiatr kwietniowy.
Na kolanach zwieszona kołysze się, pusta
akrobatka na sznurze,
biała i bez głowy.