niedziela, 25 września 2011

Juliusz Słowacki - Mój Adamito

 Mój Adamito — widzisz jakie to trudne
 Uprawiać cnoty pustynie odludne,
 Jaki pot wielki z człowieka się leje,
 Gdy o ideał stoi lub idee.

 Dawniej ci ręce jezuitów plotły
 Wianeczki i te spiącemu wkładali,
 Leciałeś jako komeciane miotły,
 Sił nie zużywszy — byłeś coraz dalej.

 Dawniej ploteczka szła na kształt zegarka
 I ciągle twymi wiewała sztandary,
 Lepsza niż sonet, plotka soneciarka,
 Pełniejsza miodu — niż obecne puchary.

 Medale rosły w olbrzymie posągi,
 Kurwy odeskie zmieniały [w] grafinie,
 Nie tak to widzisz, Adamitku, nynie,
 Nie tak to nynie — jak to było ongi.

 Dziś jezuityzm jak wąż ciebie łamie,
 Sam go wskrzesiłeś... widzisz, mój Adamie!

Julian Tuwim - Ozór na szaro

K. I. Gałczyńskiemu, autorowi drukowanego
w nr 10 "Prosto z mostu" wiersza "Skumbrie w tomacie".
Motto:
Zaraza rośnie w świątek i piątek
(Skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)
Idę na Polskę robić porządek
(Skumbrie w tomacie pstrąg).
K. I. Galczyński
Raz do gazety "Hejże do czynul"
(ozór na szaro ozór na szaro)
Przyszedł Konstanty, wlany ze spleenu.
(ozór na szaro chrzan)

- Bardzo - powiada - smutno - powiada,
(ozór na szaro ozór na szaro)
Mój redaktorze, jaka jest rada?
(ozór na szaro chrzan)

Wypiłem - mówi - czystej butelkę,
(ozór na szaro ozór na szaro)
Trzy bomby piwa, rumu angielkę.
(ozór na szaro chrzan)

Potem - powiada - whisky - powiada,
(ozór na szaro ozór na szaro)
- I nic - powiada - nic nie pomaga.
(ozór na szaro chrzan)

Niech mi pan powie, gdzie jest przyczyna,
(ozór na szaro ozór na szaro)
Że nuda w Polsce? Czyja to wina?
(ozór na szaro chrzan)

Na to redaktor: - Czy pan nie widzi?
(ozór na szaro ozór na szaro)
Co dzień powtarzam: winni są Żydzi!
(ozór na szaro chrzan)

Zamiast się trapić nudą i troską,
(ozór na szaro ozór na szaro)
Niech pan rozwiąże sprawę żydowską.
(ozór na szaro chrzan)

Oto scyzoryk, rżnij pan, kolego!
(ozór na szaro ozór na szaro)
Hejże, do czynu narodowego!
(ozór na szaro chrzan)

Poszedł Konstanty; co miał, to przepił,
(ozór na szaro ozór na szaro)
Wyrżnął gudłajów. Nic mu nie lepiej.
(ozór na szaro chrzan)

- Tyłem się narżnął, proszę gin z rumem,
(ozór na szaro ozór na szaro)
A źle, cholera. Nic nie rozumiem.
(ozór na szaro chrzan)

Jeszcze raz - z rumem i pepermentem,
(ozór na szaro ozór na szaro)
Gdzież upragnione dolce far rżnięte?.
(ozór na szaro chrzan)

...Hejże do czynu ozór na szaro
Kocio na szaro Żydzi na szaro
Ozór do czynu czyny do chrzanu
CHRZAN, miły Kociu. CHRZAN!

Zbigniew Herbert - Chodasiewicz


Mój znajomy z antologii rymujących Słowian
(nie pamiętam jego wierszy lecz pamiętam ze tam była wilgoć)
swego czasu nawet sławny a za sławą umiał się uwijać
nic w tym złego ale jaka była jego entelechia
odpowiemy był hybrydą w której wszystko się telepie
duch i ciało góra z dołem raz marksista raz katolik
chłop i baba a w dodatku pół Rosjanin a pół Polak

Na początku i na końcu jego sztuki jest zdziwienie
że urodził się że zaistniał Chodasiewicz pod gwiazdami
gorzej było już z innymi zdziwieniami
z tożsamością ze wspólnotą z korzeniami
sam nie wiedział kim był - Chodasiewicz
i przez wszechświat od narodzin aż do zgonu
na wzburzonej fali płynął na kształt glonu

Pisał wiersze Chodasiewicz raz przepiękne a raz złe
te ostatnie także mogą się podobać
jest w nich wszystko co być musi - melancholia
patos liryzm doświadczenie groza

czasem wielki płomień z niego bucha
nad wieloma jednak ciąży duch sztambucha

Chodasiewicz pisał także prozą - żal się Boże
o dzieciństwie a to było nawet ładnie
lecz przykładał się przesadnie do zagadnień
Swedenborga godził z Heglem i czort wi co
był jak student który czyta w kółko parę książek niedokładnie

Byl z natury emigrantem tak jak ktoś
rodzi się powiedzmy draniem świętym lub artystą
sam szaraczek drugostolny miał krewnego
ten z kolei był baronem lub kimś koło tego
mówił tedy o nim Chodasiewicz bardzo ciepło
i podziwiał jego fumy jego skłonność do zadumy
że tak tworzył po francusku żył w Paryżu miał kochanki

Emigracja jako forma egzystencji rzecz ciekawa
bez przyjaciół i bez krewnych pod namiotem
żyć bez sankcji obowiązków każdy przyzna
że na barkach ciąży nam ojczyzna
mroczne dzieje atawizmy rozpacz
znacznie lepiej w lustrach żyć bez trwogi
Mereżkowski gada przez sen Zinaida pokazuje ładne nogi

    Wreszcie umarł Chodasiewicz w jakimś stanie Oregonie
    za górami za lasami całkiem umarł
    i ogarnął jego ciało silne wielki tuman

    jego rechot rymowany zza obłoków

Julian Tuwim - We mgle


Na podstawie Martwej Wizy
Pozwolono im, pijanym
Widmom sinym i rozchwianym,
Tułać się i straszyć ludy
Nad rzekami Babilonu...
I rzygają do Tamizy,
I rzygają do Sekwany,
I rzygają do Hudsonu.

Dorzygali się do żółci,
Do dziur w mózgach i krwotoku.
Wyjce w desperackiej chuci,
Kościotrupy sprzed potopu.
Wyciągają, węsząc krew,
Długą szyję...
Wyciągają, węsząc dym,
Długie ryje...
Siedem lat i siedem zim
Jęczą głucho: "Bum bum bum!"
I błagają boga bomb:
"Boże bomb! Wszechmocny Panie!
Kiedyż, kiedyż na wezwanie
Archanielskich twoich luf,
Miliarderskich twoich trąb,
Pożar świata słupem stanie?
Kiedy runie w nich pożogą?
Kiedy, święty boże bomb,
Krwawą gębę twą odbije
Wisły głąb?
Kiedy atomowy grom
Utoruje drogę nam
TAM - ku grobom?" -
I codziennie im żałobą
Westminsterski huczy dzwon:
"Nevermore!" To północ bije.
A chimery z Notre-Dame
Coraz dalej i złośliwiej
Do swych braci wyciągają
Długie szyje...

Na podstawie Trupiej Wizy
Jutro znowu całą zgrają
Będą rzygać do Tamizy,
Do Sekwany, do Hudsonu,
One widma nad rzekami
Babilonu...

Żółta, lepka mgła nad miastem...
W żółtej, lepkiej mgle, jak gaz,
Tli się obcy, martwy świt -
Świt Nr Dwa Tysiące Pięćset Siedemnasty...

- Hep! It rains, Maniuś, doesn't it?
- Hep! It certainly does.

Konstanty Ildefons Gałczyński - Poemat dla zdrajcy


Tu gdzie szarą wiklinę iskrami
stroi słońce, zaś wiatr ptakami;
tu gdzie Wisła jak synogarlica
grucha falą płynąc do księżyca;
tu gdzie z dębu jemioła migotliwa
silnie złoci się, gdy dnia przybywa,
tu mój dom, w nim kos mój gwiżdże, drze się,
jakby nadal był w wesołym lesie;
tu mój czas jak syren włos schwytany,
tu te lampy razem z instrumentami,
tu łzy moje i architektura,
cień od łez i promień z mrocznej szpary;
tutaj wszystkie moje gałęzie i konary,
pośród których odpoczywam jak chmura.

A ty jesteś dezerter.
A ty jesteś zdrajca.

Okiem zdrajcy patrzysz na Rawennę,
na mozaik kamyczki promienne,
potem piórem, ręką dezertera
chciałbyś myślom swym kształt nadać trwały -
ale oto litery powstały
i splunęły ci w pysk. Wierszyk umiera.

A tyś myślał, że ci będzie lepiej,
a tyś myślał, że lutnia to sklepik,
z którym można koczować przez bruki -
byle tylko chleb i piżama -
tak, mój panie, nowojorski kramarz
rozumuje na temat sztuki.

Uch, przebolałem ja tę sprawę,
jakby mnie batem bili,
klnę się na matkę i Warszawę,
że to mnie jeszcze boli;

a ja sądziłem: minie, przejdzie,
że jakoś ból wypielę -
a ty mi ciągle z dna pamięci
wypływasz jak topielec -

topielca wiatr i strach przegania,
topielec spływa w nocy
z martwą maszyną do pisania,
zdziwiony, że nie tworzy.

Nie tak, bratku, zrobił Kochanowski:
on też jeździł, ale tutaj trwał -
i wyciągnął swoje gałęzie
aż po flagę czerwoną dni naszych -
i pozłocił swe liściaste zgłoski
wielkim światłem Południa i Wschodu;
nie zamienił Polski na walizkę -
i dlatego świeci tak jak laur,
tak jak Morze Śródziemne, wstążka
modra w złotych włosach kontynentu.

Lasy moje olsztyńskie,
jeziora mazurskie,
sianokosy i śniegi, co je dzik zakrwawią,
dziękuję warn za wszystko i pięknie pozdrawiam.

Od Węgorzowa po Wiartel,
od Ełku do Ostródy
witam sikorki w brzasku, na sosnach dzięcioły
i w lutym, choć mróz trzaska, kwitnące jemioły.

Pokłon wam biję, chmurki,
i wam, chyże pagórki,
żeście mi ułożyły rękę do pisania
i strunę odnalazłem, co srebrnie podzwania.

Bo to jest właśnie ona,
to jest ta srebrna struna,

podług niej zdania stroję, by gwarzyły razem,
by z robotnikiem zrosły się i z krajobrazem.

A ty jesteś dezerter.
A ty jesteś zdrajca,
mrok -
pleśń -
strach -

Architektur świetliste drżenia
jak w myśl i światło rozrosła złota gałązka,
róże z Pestum - które znam tylko ze słyszenia
(opowiadała mi o nich Anna Żeromska);
i ten gwarny blask oklep na chmurze,
i ten laur, co go zefir rusza -
i Rawenna, i znowu róże
(takie same jak za Owidiusza);
i fontanny rzymskie, i ich woda,
Palermo i Taormina:
cały ten kram chętnie oddam
za jeden liść polskiego dzikiego wina.

Trzeba tylko schylić się, liść podjąć,
ziemię i horyzont, razem! w górę!

aż ten ostry żwir stęknie melodią,
w dali wiatr zaćwierka mazurkiem,
aż pieśń buchnie ze zbóż i maszyny,
aż tu błysną one Taorminy
jakby dęby złote, gadające
ciągle jedno słowo: słońce! słońce!
aż się w tobie spotkają na wieki:
twoja pieśń i robotnik, jak dwie rzeki.

Oto nasza
myśl szopenowska -
oto nasza
warta stalinowska.

Truman światła
nie zgasi nam;
warta!
warta!
warta

dniem i nocą:
u Notre-Dame
i u koncertów Bacha.

Jak pancernik płynę.
Pójdę! Dojdę!
Ze mną Schiller
z odą 'An die Freude".

Szerzej okna!
Świat otwieraj!
Wierszu mój, ognia!
W pysk dezertera!

Flagę do góry!
Pracę! Pieśni!
W słońce, o którym
Michelangelo nie śnił.
Dla waszych dzieci,
dla naszej ziemi,
ludzie prości,
skarbów strzeżemy.
Czas roziskrzymy.
Pięść zaciśniemy.
Strzeżemy.
I ustrzeżemy.

piątek, 16 września 2011

Tadeusz Różewicz - Pierwsza miłość

          
Waldemar Cwenarski

           I
Miałem szesnaście lat
szedłem przez park
oparłem czoło o pień drzewa
płakałem

Nikt mi krzywdy nie zrobił
w parku była cisza
skąd ten płacz

Nikt mnie o to nie pytał
nikomu nie powiedziałem

Biegłem do domu
krzyczałem
jestem głodny głodny
a byłem zakochany

Śmiechem dom wypełniłem
nikt mnie nie pytał
dlaczego się śmieję

Widziałem Marię
widziałem Marię

Widzę Marię

Idzie do szkoły
z płaszczyku
z niebieską tarczą

Idzie w majowym słońcu
w promieniach deszczu
prześwieca przez moją pamięć
jak przez rzekę dymu
jaśniejsza
z roku na rok
aż do zniknięcia.

         II
Miałem osiemnaście lat
Biegłem polem
w żółtym świetle
wrześniowego słońca
kiedy nadleciały samoloty
upadłem

O przygniatający obrazie
mechanicznego nieba
wargą dotykałem ziemi

Miałem osiemnaście lat
kiedy zobaczyłem pierwszy raz
rozebraną Marię

Nie wypowiem nigdy
jej trwogi
ostatniego oddechu
wtłoczonego w płuca
i drżenia nie wypowiem
płaczu życia młodego
drżenia ciała dziewczęcego
gdy zbliżała się śmierć
nie miłość

Płonące powietrze zdarło z niej suknie
leżała na polu
naga
w dymie i krwi
moje opuszczone ręce
ręce które nie dotknęły
jej ciała żywego
moje podniesione oczy

Morderca unosił się
wysrebrzony już lśniący
jak igła szyjąca niebo
nierealny

Leżała rozebrana
przez powietrze ryczące i ogień

leżała pod skośnym
żółknącym słońcem
w środku dymiącego widnokręgu
w środku pierwszego dnia
wojny
nogi wyciągnięte
wzdłuż bruzd nieskończonych
jak martwe białe jagnięta.

        III
Ziemio
o jeden oddech lżejsza
martwa pusta.

        IV
Łzo osiemnastoletniego
pod niebem
na ziemi
łzo spadająca w ten dzień
przez wszystkie czasy
przez planety i gwiazdy
łzo drążąca niebo i ziemię
spadająca
na stolice kapitalistycznych krajów
na wieczne miasto Rzym
łzo lecąca
przez ciemność nocy
przez lazurowe wybrzeża
przez pomarańczowe gaje
łzo spadająca
na włosy zakochanych
kiedy łączą się ze sobą
jak wody nieznanych rzek

Morderca unosił się
wysrebrzony lśniący
bez imienia serca twarzy

Lecz ja rozpoznałem na zawsze
tych którzy go wysłali
aby zabił Marię.

1953

piątek, 2 września 2011

Julian Tuwim - Wspomnienie

Joachim Weingart, Mimozy


Mimozami jesień się zaczyna, 
złotawa, krucha i miła,
 
To ty, to ty jesteś ta dziewczyna,
 
która do mnie na ulicę wychodziła.
 
 
Od twoich listów pachniało w sieni,
 
gdym wracał zdyszany ze szkoły,
 
a po ulicach w lekkiej jesieni
 
fruwały za mną jasne anioły.
 
 
Mimozami zwiędłość przypomina
 
nieśmiertelnik żółty - październik.
 
To ty, to ty, moja jedyna,
 
przychodziłaś wieczorem do cukierni.
 
 
Z przemodlenia, z przeomdlenia senny,
 
w parku płakałem szeptanymi słowy.
 
Księżyc z chmurek prześwitywał jesienny,
 
od mimozy złotej majowy.
 
 
Ach czułymi, przemiłymi snami
 
zasypialem z nim gasnącym o poranku,
  
w snach dawnymi bawiąc się wiosnami, 
jak ta złotą, jak tą wonną wiązanką...