wtorek, 30 grudnia 2014

Stanisław Barańczak - Wrzesień 1967

Eustachy Kossakowski, bez tytułu, 1958


I jakim prawem mieliśmy w sobie aż tyle
nieprzezorności, aby w bezsennym przedziale
spędzić noc, wysiąść, drżąc z zimna, i znaleźć
między dnem szarych chmur a warstwą rudych szpilek
śliski od mżawki, pusty po sezonie camping -
garść słupów do siatkówki i sklejkowych ruder,
zza których grzmiało morze; aby w przesiąkniętym
domku z dykty nie zwlekać już ani przez chwilę
dłużej i paść w ubraniach na nagi materac
i, niezdarnie zdzierając je z siebie, docierać
do nas, odnalezionych Bóg wie jakim cudem

i jakim trafem; aby wtedy nic nie poczuć,
chichotać z układanych wspólnie – senną głową
przy ciepłej piersi – głupstw: „Morze miarowo
szumi, Bo niemiarowo nie umi”, pod wieczór
czuć nadal w ciele słony, dziki, jednostajny
rytm fal, które zbijały z nóg spienionym światłem
zmieszanym z piaskiem, żwirem i wodorostami,
i ten rytm naśladować w śpieszniejszym narzeczu
dwojga ciał; aby wargi, błądzące powoli
plażą skóry, trafiały na kryształki soli
z morza? z potu? nie wiedząc jeszcze, jakim wiatrem

i jakim trwaniem będą zdmuchnięte, spłukane;
aby języki dwa bez skutku, ale czule
chciały się spleść, przytrzymać nawzajem, nie ulec
sygnałowi z latarni morskiej, gdy nad ranem
buczał przez mgłę, na znak, że wszystko ma swój brzeg,
i gdy do wnętrza domku przez koślawą ramę
okna sączył się z anten, kominów i drzew
świt ze swoim natrętnie milczącym pytaniem,
jakim właściwie cudem, jakim trafem, jakim
prawem wszystko ma odtąd pozostać tym samym
morzem, tym samym snem, tym samym słonym smakiem

sobota, 8 listopada 2014

Adam Mickiewicz - Do M...

Precz z moich oczu!... posłucham od razu,
Precz z mego serca!... i serce posłucha,
Precz z mej pamięci!... nie tego rozkazu
Moja i twoja pamięć nie posłucha.

Jak cień tym dłuższy, gdy padnie z daleka,
Tym szerzej koło żałobne roztoczy, -
Tak moja postać, im dalej ucieka,
Tym grubszym kirem twą pamięć pomroczy.

Na każdym miejscu i o każdej dobie,
Gdziem z tobą płakał, gdziem się z tobą bawił,
Wszędzie i zawsze będę ja przy tobie,
Bom wszędzie cząstkę mej duszy zostawił.

Czy zadumana w samotnej komorze
Do arfy zbliżysz nieumyślną rękę,
Przypomnisz sobie: właśnie o tej porze
Śpiewałam jemu tę samę piosenkę.

Czy grają w szachy, gdy pierwszymi ściegi
Śmiertelna złowi króla twego matnia,
Pomyślisz sobie: tak stały szeregi,
Gdy się skończyła nasza gra ostatnia.

Czy to na balu w chwilach odpoczynku
Siędziesz, nim muzyk tańce zapowiedział,
Obaczysz próżne miejsce przy kominku,
Pomyślisz sobie: on tam ze mną siedział.

Czy książkę weźmiesz, gdzie smutnym wyrokiem
Stargane ujrzysz kochanków nadzieje,
Złożywszy książkę z westchnieniem głębokiem,
Pomyślisz sobie: ach! to nasze dzieje...

A jeśli autor po zawiłej probie
Parę miłośną na ostatek złączył,
Zagasisz świecę i pomyślisz sobie:
Czemu nasz romans tak się nie zakończył?...

Wtem błyskawica nocna zamigoce:
Sucha w ogrodzie zaszeleszczy grusza
I puszczyk z jękiem w okno załopoce...
Pomyślisz sobie, że to moja dusza.

Tak w każdym miejscu i o każdej dobie,
Gdziem z tobą płakał, gdziem się z tobą bawił,
Wszędzie i zawsze będę ja przy tobie,
Bom wszędzie cząstkę mej duszy zostawił.

środa, 5 listopada 2014

Marcin Świetlicki - Casablanca

Katarzyna Górna, [z cyklu:] Happy birthday, 2004


Niekochany nie zdradza
Niekochany chodzi
dzwoniąc w kieszeni
niepotrzebnym kluczem.

Z bramy wychyla się staruszek
niepokojąco podobny do Bogarta.
Celuję prosto w twoje serce synu!”
Przecież wiesz, że to najmniej czuły we mnie punkt.”

W sąsiedniej bramie znaleziono
siedemdziesięcioletnią Merlin Monroe.
Potrafiła wykrztusić jedynie:
PU PU PI DU.

Jaka jest pańska narodowość?”
Jestem pijakiem.
Jestem nieślubnym dzieckiem
Bogarta i Merlin Monroe.
To ja
zabiłem Laurę Palmer.”
To wszystko na ten temat.


1992

Marcin Świetlicki - *** [Dlaczego twój niepokój...]

Grupa Twożywo, Jeder Mensch ist ein Pollen..., szablon, papier, 70 x 50 cm, 2005


Dlaczego twój niepokój tak obraca się
wokół wyrazów: więzienie, powstanie,
zachód, wschód, wolność, wyżywienie,
dostęp do tego-tamtego, więźniowie
polityczni?
To są małe wyrazy, to są wyrazy najmniejsze,
dlaczego właśnie o nie zawadza twój język?
Czy nie wiesz, że tym wszystkim rządzi szczupła dziwka,
ta którą kochasz, a raczej masz na nią ochotę,
która wybiera sobie tego, którego akurat
ty nienawidzisz, który się znęca nad nią i wbija w nią gwoździe,
przez nią siedzisz w więzieniu, przez nią jesteś głodny.

1981



Anna Achmatowa - *** [Porzucił mnie, gdy pełnia była...]

Agata Bogacka, Heart, 2006


Porzucił mnie, gdy pełnia była,
Mój druh kochany. Trudna rada.
Żartował: „Linoskoczko miła,
Jak zdołasz żyć do listopada?”

Odpowiedziałam mu jak bratu,
Bez scen zazdrości, bez maniery,
Lecz powetować mi tej straty
Nie mogą nowe płaszcze cztery.

Jakkolwiek śliski świat zabawy,
Straszniejsza moc tęsknoty wielkiej.
Jak mój parasol chiński krwawy.
Natarte kredą pantofelki!

Wesołość wkoło wywołuje
Orkiestra. Uśmiech krasi usta.
Lecz serce czuje, serce czuje,
Że piąta loża będzie pusta.

1911

tłum. Leonard Podhorski-Okołów

sobota, 1 listopada 2014

Tadeusz Różewicz - Poeta w czasie pisania

Benedykt Jerzy Dorys, Portret Tadeusza Różewicza, [za culture.pl]


Poeta w czasie pisania
to człowiek odwrócony
tyłem do świata
do nieporządku
rzeczywistości

Poeta w czasie pisania
jest bezbronny
łatwo go wtedy zaskoczyć
ośmieszyć przestraszyć

wynurzył się
wyszedł ze świata
zwirzęcego
na wędrownych piaskach
widać ślady jego ptasich
nóżek

z oddali dochodzą jeszcze
głosy słowa
ziarnisty śmiech
kobiet

ale nie wolno mu
spojrzeć
za siebie

wyrzucony na powierzchnię
pusty poniewiera się
po mieszkaniu

zakrywa twarz
na której maluje się
zadumienie
błąka uśmiech

jeszcze nie potrafi
odpowiadać
na najprostsze pytania

słyszał
oddech wieczności
przyśpieszony
nieregularny


listopad 1979

Maria Pawlikowska - Jasnorzewska - Miłość

Mela Muter, Portret Leopolda Staffa, 1903


Nie widziałam cię już od miesiąca.
I nic. Jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca,
lecz widać można żyć bez powietrza.
1926



wtorek, 28 października 2014

Konstanty Ildefons Gałczyński - Niobe (część III)




III
NEBORÓW.
DUŻY KONCERT SKRZYPCOWY



1


Jest lampa na łańcuchach, co dotknięta skrzypi:
kobieta z parą rogów i ogonem rybim,

2

zowią ją meluzyną, czasem bergamaską,
pod stropem nad cieniami jakby płynie płasko

3

i światłami przemawi jak słowami człowiek.
Właśniem pod taką lampą siedział w Nieborowie,

4

w twarz Niobe zapatrzony, Niobe z Nieborowa.
Iskry od meluzyny biegły wśród belkowań

5

i listopad nadchodził w zabłoconych butach
z liściem klonu we włosach,
z resztką słońca w sercu.

6

Już nad bramą wjazdową błysły dwie latarnie.
W mroku skrzypnęły graby. Wiatr, piejąc chóralnie

7

ostatnie siedem liści zerwał i zakręcił,
fronton pałacu trącił i dalej popędził,

8

bęben płasko rzeźbiony stłukwszy w tympanonie,
aż jęk poszedł w tympanon, w herby i chorągwie.

9

A jesień tego roku jak Śródziemne Morze
płynęła. Słońce grało na liniach płaskorzeźb,

10

w muszkietach, w arkabuzach nieciło iskierki,
i w liściach, które pędził wiatr jak fajerwerki


11

dalej, dalej i dalej, wiatr jak ból przwelekły.
A noce były zimne. I ptaki uciekły.

12

Tylko tam, kędy teraz tyle oczu sowich,
a gdzie w czerwcu w jaśminie grał na skrzypcach słowik,

13

został blask, nawet nocą, jakby złotym pyłem
przykurzony wiersz w złocie: Ja, słowik, tu byłem.

14

A w sypialni, co z klucza trudno się odmyka,
nad miejscem, kędy stała szklana harmonika,

15

był arras, na nim wyspa w barwach mokrej mięty,
na wyspie wiatr, co widać było z drzew przegiętych,

16

a jeśli do arrasy zbliżyła się świeca,
widziałeś w ciemnej głebi, jak dzik gonił strzelca,

17

jakoby w ilustracji do pożółkłych stronic
pieśni pana Szekspira „Wenus i Adonis”.

18

Zacząłem w Nieborowie po pokojach brodzić
i od Niobe odchodzić, i znów do niej schodzić,

19

powracać i uciekać przez korytarz przykry.
Meluzyna w twarz Niobe upuszczała iskry,

20

z choinki Beethovena cacka spadające,
które Chopin pozbierał i zamienił w słońce.

21

W arrasie wiatr dął ciągle. To cichł, to się zbliżał,
to biegł przez cały rejestr, do basu się zniżał,

22

lasy dalej odsuwał, szedł przodem w sopranie
(arras zdawał się tańczyć jak pająk na ścianie),


23

a wiatr w tryl strzelca plątał, dzikowi grał w nozdrza,
rdzwą jesień prowadził jak Bacchus swój orszak:

24

satyrów i Szopenów na triumf indyjski —
jak u ministra Goethego „Elegijach rzymskich”,

25

gdzie jest waz greckich opis, jakby grały smyczki,
nisko, wyżej Acheron, świeczki i duszyczki.


SPOTKANIE Z CHOPINEM
Dobry wieczór, monsieur Chopin.
Jak pan tutaj dostał się?
Ja przelotem z gwiazdki tej.
Być na ziemi to mi lżej:

Stary szpinet, stary dwór,
ja mam tutaj coś w cdur
(taką drobnostkę, proszę pana),
w starych nutach stary śpiew,
jesień, leci liście z drzew.

Pan odchodzi? Hm. To żal.
Matko Boska, w taką dal!
Rękawiczki. Merci bien.
Bon soir, monsieur Chopin.


KONCERTU SKRZYPCOWEGO CIĄG DALSZY


26
Księżyc w globusy patrzał w bibliotecznej salce
i po morzu Śródziemnym wodził srebrnym palcem,

27
w Sycylię się wpatrywał, wędrował nad Francją,
a potem wielkim łukiem znów biegł do Bizancjum

28
i monogramy swoje rysował na dzwonach,
w sercach Archangelusa i Eutyfrona,

29
którym kazała śpiewać muza Taliarcha.
Następnie po zegarach, lustrach, w zakamarkach,

30
chmurę z siebie strząsnąwszy przy pomocy wiatru,
okrążając fortepian i brąz kandelabrów,

31
krzywym strumieniem spływał, gdzie sala czerwona,
gdzie na innej tkaninie był ślub Posejdona

32
złotem tkany jak rym do rymu,
a Merkury prezenty przynosił z Olimpu.

33
Wtem gwiazdy podeszły i brząknęly w szyby:
Panna, Wodnik, Lew, Łucznik, Bliźnięta i Ryby,

34
gwiazdy, gwiazdy najdroższe, gwiazdy rozmaite,
te jeszcze nie odkryte i dawno odkryte:

35
Wóz Dawida i Lira, Pies, Wenus i Waga.
I nagle zgasły wszystkie. I księżyc też zagasł.

36
I meluzyna zgasła. Mrok drgnął niewyraźnie.
A wtedy Niobe twarz poczęła jaśnieć,

37
naprzód biało, potem srebrnie i niebiesko.
I wtedym twarz jej poznał. I krzyknął jak dziecko,

38
kiedy matkę lub wodę zobaczy przez klony …
jakoby piach wiślany i brzeg wytęskniony:

39
Niobe! Niobe! Latarko przez pagórki ciemne!
Niobe! Donie! Wisło! I Morze Śródziemne!

40
Jak żeglarz, w archipelag gdy wpłynie zawiły
i wiatr światło mu zgasi, i już nie ma siły,

41
a tu burza się sroży i skał różnych tyle,
z jednej strony Syreny, z drugiej strony Scylle,

42
i ostatni blask zamrze na archipelagu,
i ostatnie piosenka po ostatnim ptaku,

43
ciemne wały o burtę nie przestają walić
i światła nawet sercem nie można zapalić

44
noc dłuży się, strach rośnie i cel z oczu znika,
wokół ciemności kręte i ratunku znikąd,

45
a nagle gwiazda wzejdzie na niebios równinie
i żeglarz krzyknie: „Gwiazdo!”, i w gwiazdę popłynie

46
znowu wesół i pełen wesołej odwagi,
bo gwiazda łódź prowadzi przez archipelagi —

47
tak świeciła twarz Niobe. Jak ziemia ogromna.
Brzask już łamał się. Nucił. Promień strzelał w okna.

48
Kustosz rano zastał mnie jak nad matki grobem
z twarzą w dłoniach nad tym marmurem Niobe. Niobe!

***

co się łzą oświeciło,
to słońcem wschodzi.
Co się w ziemię wrzuciło,
to się urodzi;

co się w wiatr rozmotało,
to się zmota.
Za pagórkiem
cicha woda.




wtorek, 21 października 2014

Konstanty Ildefons Gałczyński - Moczmy nogi

Karol Hiller, okładka do Gabinetu nr 13 Edgara Wallace'a, r.?

Kiedy czytasz E. Wallace'a
o sekretach w Scotland Yard,
o tych duchach, safesach,
trupach w chlebie, szmuglu kart,
gdy napotkasz opis przykry -
włosy dęba, ciurkiem pot,
bo wciąż nie wiesz, kto to wykrył,
że ten kot to nie jest kot -

wtedy... nogi. Wymocz nogi.
Chlup, chlup, chlup - i nie ma trwogi.
Kiedy rozpacz cię ogarnie
przy obiedzie z pięciu łez,
kiedy włazisz na latarnię,
myśląc, że tam lepiej jest,
gdy nie możesz siedzieć w kinie
przy dziewczynie w wianku z róż,
wtedy weź w szarej godzinie
choć tę słodycz sobie stwórz:

wymocz nogi, własne nogi,
mój ubogi bracie drogi.
Gdy przypadkiem na wojence
utną tobie nogi dwie,
wtedy możesz moczyć ręce -
czemu nie? dlaczego nie?
Ja rozumiem, że to mało:
same ręce, chères mesdames.
Mnie to też zdenerwowało,
lecz na nerwy sposób mam:

Moczmy nogi! Moczmy nogi!
Polsko moja, moczmy nogi!

piątek, 10 października 2014

Władysław Broniewski - Przypływ

            
James McNeill Whistler, Nokturn szary i srebrny, 1875

              Mais si Parlez d'amour car tout le rest est crime
                                                                              Aragon
  

W morze spienione, w szumiące morze
gwiazdy spadały i nikły.
Oto ci serce miła otworzę - 
to przypływ, miła, to przypływ!

Nocy tej księżyc poszedł na przełaj
przez srebrne wody Śródziemnne,
fala do brzegu szła i ginęła,
jak giną słowa daremne,

fala ginęła, fala wracała,
jak miłość, której nie trzeba,
i obojętna gwiazda spadała
z obojętnego nieba. 

Miłość konała, jak na gruźlicę,
konają piękni i młodzi,
i w konającej patrzałem lice
z rozpaczą, że już odchodzi. 

Mówiłem sercu: "Milcz o miłości,
serce uparte i dumne" - 
a miłość rosła we mnie jak kościół,
dokąd wniesiono już trumnę. 

Słowa miłości, słowa rozpaczy
zdławiła noc głuchoniema.
Kochać - to znaczy dotknąć, zobaczyć,
a ciebie nie ma... nie ma...

Nocy tej przypływ bił o wybrzeże
zagniewanymi falami.
Byliśmy prości, byliśmy szczerzy,
byliśmy smutni, byliśmy sami. 

I słów nie było. I nie pojęta
tkliwość złączyła nam dłonie...
Ja nie pamiętam, nie chcę pamiętać, 
że miłość była w agonii!

Ach! ona świeci blaskiem wspaniałym
w gwiazd spadających hymnie!
Gwiazdy - to mało, morze - to mało,
jeżeli miłość jest przy mnie,

bo wtedy mogę ująć w ramiona
świat od miłości mej szerszy
falą zebraną, falą szaloną
nie napisanych wierszy...  

Miła, ja płaczę... Gwiezdny alkohol
ma posmak cierpki i przykry.
Fala powraca szemrząc ci: "Kocham".
To przypływ, miła, to przypływ.

Władysław Broniewski - Kalambury

Zbigniew Karpiński, Tadeusz Zieliński, biurowiec Metalexportu 1950-56, w czasie, kiedy rudził jeszcze Piękną.


Pękło serce upału
za Wolą i za Ochotą
rudą krwią obryzgało
Miedzianą, Żelazną i Złotą

Zapatrzony i niewidomy
we krwi, we krwi odnalazłem
obłoki, dymy i domy -
złote, miedziane, żelazne,

w czarnym wieczornym dymie
ulic kamienny krwotok
i obłoki ciężkie, olbrzymie
przeraźliwe krwawą martwotą!

"Nie ma ochoty i woli -
myślałem - serce pękło..."
I powoli szedłem, powoli
rudym wieczorem, Piękną...



poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Jan Brzechwa - Entliczek pentliczek

Efraim Seidenbeuthel, Widok z okna, ok. 1930


Entliczek-pentliczek, czerwony stoliczek,
A na tym stoliczku pleciony koszyczek,

W koszyczku jabłuszko, w jabłuszku robaczek,
A na tym robaczku zielony kubraczek.

Powiada robaczek: "I dziadek, i babka,
I ojciec, i matka jadali wciąż jabłka,

A ja już nie mogę! Już dosyć! Już basta!
Mam chęć na befsztyczek!" I poszedł do miasta.

Szedł tydzień, a jednak nie zmienił zamiaru,
Gdy znalazł się w mieście, poleciał do baru.

Są w barach - wiadomo - zwyczaje utarte:
Podchodzi doń kelner, podaje mu kartę,

A w karcie - okropność! - przyznacie to sami:
Jest zupa jabłkowa i knedle z jabłkami,

Duszone są jabłka, pieczone są jabłka
I z jabłek szarlotka, i komput, i babka!

No, widzisz, robaczku! I gdzie twój befsztyczek?
Entliczek-pentliczek, czerwony stoliczek.

środa, 16 lipca 2014

Paweł Gawlik - Na chwilę przed krzykiem

Łukasz Korolkiewicz, Bianka VIII




Nagły dźwięk. Chwilę później powtórzony. Dłuższa chwila ciszy
I znów. Słabszy, gdzieś niżej. Jakby z okolic
Pierwszego piętra. Lecz zaraz potężne dudnięcie
Tuż za uchem. Co przypomina pamiętliwe ucho?
Bębny, jakeśmy stali pod ratuszem w proteście przeciw oddaniu
Parku krasińskich w ręce chciwego dewelopera, w tym samym wąskim skladzie zimą
Walczyliśmy pod Sejmem o prawo do związków partnerskich
Dziewczyna, która zawiesiła na maszcie przy bramie Sejmu
Teczową flagę, i wscieklość policjantów, którzy nie byli dość zwinni
I nie mogli jej zerwać. Plyń, stary niedzwiedziu myśli
Skoroś obudzon. Dźwięk. Cisza. Dźwięk
Jak spadające z półek książki, które tyle znaczyły
W drodze, Koniec drogi i Twoja Pojedynczość
I wszystko, co trzeba zapomnieć, żeby być tu, gdzie się jest. Z tymi,
Którzy zostali. Gdy dni wolne od pracy
Przynależą snu. Znów dźwięk. Gdzieś na trzecim pietrze. I salwa śmiechu z podwórka
Ach! To chłopiec odbija piłkę o ścianę bloku
Mały skurczybyk, co to go nikt wychować nie umie
A matka zwłaszcza
Na rozumy się z piłką zamienił
I jeszcze nie da jej z tego pożytku wyciągnąć
Całe dnie siedzi pod klatką

Zaspiewajmy mu razem piosenkę:
Chlopczyku! Obyś w końcu trafil w dobre ręce
Na podwórku zawsze będziesz sam
Inne dzieci do Ciebie nie przyjdą
Ich rodzice brakiem netu nie krzywdzą
Rodzicielski sąd dla takich mam!




Ludomir Ślendziński, Gra w guziki (Ulicznicy), 1928

czwartek, 24 kwietnia 2014

Tadeusz Różewicz - Kto jest poetą

Tadeusz Różewicz, czerwiec 1979, za: ninateka.pl


poetą jest ten który pisze wiersze
i ten który wierszy nie pisze

poetą jest ten który zrzuca więzy
i ten który więzy sobie nakłada

poetą jest ten który wierzy
i ten który uwierzyć nie może

poetą jest ten który kłamał
i ten którego okłamano

poetą jest ten co ma usta
i ten który połyka prawdę

ten który upadał
i ten który się podnosi

poetą jest ten który odchodzi
i ten który odejść nie może

niedziela, 20 kwietnia 2014

Bruno Jasieński - O kiepskim czytelniku historia

Pierre Auguste Renoir, Claude Monet czytający gazetę, 1872, 46 × 60 cm


Nikt mi chyba nie powie wręcz, żem świętokradca,
ani mnie nie oczernią ludzie źli i czarni,
jeśli powiem, że każdy przyzwoity radca,
zamiast kupić gazetę – czyta ją w kawiarni,
Wszystkim tym radcom ode mnie, ich wnuka,
z bajki – nauka.

Żył niedawno we Lwowie pewien starszy hofrat,
który siadywał w „Romie” w cieniu twardych sof rad
i krytykując rządy albo ganiąc strejki,
jak prystało na radcę, mowcę i ciekawcę,
chcąc przeczytać gazetkę,
czekał swej kolejki
przy czarnej kawce.
A choć często się skarżył, że mu krzyże słabną
i z domu nie wychodził nigdy w słotną aurę,
posiadał młodą żonę,
piękną i powabną
panią Laurę,
która (że był zazdrosny i próbował strzec ją)
zdradzała go niekiedy z taktem i dyskrecją –
(fakt zarazem – jeśli chodzi o mężatki –
częsty i rzadki).
Mąż zaś za to co lata, choć był z kasą nagus,
wysyłał ją do Krynic, Karlsbadów i Raguz.
Raz właśnie, gdy jej w drodze zdarzył się ten kłopot,
wracała z Zopot.
Że zaś mąż jako radca przy kolei siedział,
zajmowała cały przedział.
Że jednak miała serce miękkie, jak prababki,
nie mogła w nim odmówić kawałka kanapki,
gdy ją o to poprosił piękny ułan,
wielki donżuan,
kondotier,
co chętnie lubił spijać sok z cudzych kopotier.
Ułan, chcąc złamać lody i położyć kres ans,
ku wdziękom pani Laury zrobił rekonesans,
na dobitek zaś złego niedyskretny gaz
wziął i zgasł...
Dość, że nim zdołali się spostrzec w sytuacji,
pociąg był już we Lwowie i stawał na stacji.
Ledwo zakryć zdążyli braki swych tualet,
bo wierny mąż (co łatwo było z oznak orzec)
po swoją damę,
jak walet,
przyszedł na dworzec.
I nie troszcząc się wcale o swych pojęć ciasność,
zabrał do domu swą własność
tak szybko,
że gdy zaszedł niespodziany kres ów
nocy, co mogła skończyć się znacznie bogaciej,
a okazała się chwilką,
spostrzegli, że nie znają nawet swych adresów
i wiedzą tylko,
że jej na imię Laura, a zaś jemu Maciej.
Mija dzień. Pani blednie, bo ułan-wirtuoz
zranił serce jej strzałą, jak żądłami stu os,
i po nocach ją trapią i nie dają spać jej
wspomnienia chwil rozkosznych i uroczy Maciej.
„Gdyby chociaż raz jeden móc go ujrzeć z bliska...”
jak w tym kończącym się śpiewie – –
cóż począć,
gdy nawet nie wie
nazwiska.
Wreszcie, gdy zda się, wszystkie już zawiodły mosty,
wpadł jej sposób bardzo prosty:
Nie rozmyślając wiele obyczajem dam,
pobiegła tam,
gdzie redakcja przyjmuje wpłaty prenumerat,
taki podając inserat:
„Porucznika Macieja, co gdym była senną,
zabrał mi rzecz bardzo cenną
na linii Zopoty – Lwów,
dziś znów,
jeśli pogodna nie zmieni się aura,
koło 5-tej u Welza oczekuje Laura”.
Ułan co dzień w południe, gdy na obiad biegł,
kupował „Wiek”,
że zaś rzekł sobie:
„kiedyś wszak to głupstwo palnę”,
czytywał „Matrymonialne”.
Idzie, czyta, podwyższył aż o cały ton się,
gdy wzrok mu się zatrzymał na dziwnym anonsie,
aż stanął i ręce zatarł,
bo był takich historii ogromny amator.
I dokładnie o 5-tej z pewną miną strzelca,
co idzie na tych łowach zbierać nowe laury,
popędził do pani Laury
do Welza.
O tym, jak ten niedługi czas spędzili razem,
opowiem za innym razem,
nie chcąc, czytelniku, to ci
rozbudzać twych grzesznych chuci,
zwłaszcza, że cię w tym względzie już nie uświadomię.

Tymczasem w „Romie”,
ani wiedząc, gdzie szukać ma swych rogów sprawcę,
wypaliwszy przy szachach papierosów setkę,
pan radca czekał wciąż na swą gazetkę
przy czarnej kawce.
Że radców było wielu, kawa ciekła strugą –
czekał godzinkę i drugą,
wreszcie mu jakiś miłosierny człek
podaje „Wiek”.
Już rozsiadł się wygodnie, już swój cwikier kładł,
gdy wtem podskoczył rad nierad,
gdy nagle wzrok jego padł
na ów inserat:
Tam do licha! – poruszył mózgiem ichtiozaura –
– Z Zopot do Lwowa... i Laura...
ani chybi, że to ona,
moja żona!
Nie zapłaciwszy kawy, chociaż dług – res sacra,
skacze natychmiast do fiakra
i pędzi do świątyni Różowego Cielca,
do Welza.
Lecz choć pędził i chcociaż cztery koła wóz ma,
że za długo w kawiarni czekał na swój dziennik,
gdy wpadł na miejsce, męczennik,
była już ósma
i dawno grzeszna para, zjadłszy jedno ciastko,
wyfrunęła gdzie indziej usłać sobie gniazdko.
Radca – do domu po trzy stopnie naraz –
nowy ambaras.
Żony nie ma.
Przyparta do ściany służąca
powiada drżąca,
mimo woli poszlaki potwierdzając ton tej:
„Wyszła o 5-tej”.
Radca nie biegał, nie gryzł, nie wściekał,
zaciął zęby,
siadł
i czekał.
O 9-tej wraca żona
rozmarzona.
Na to, co było dalej niech biały Amorek
zapuści parę swych różowych storek,
bo choć wielbię w małżeństwie wzniosłość jego misji,
niczego tak nie znoszę, jak małżeńskich scysji...
Dość, że jak każdy z łatwością odgadnie
i jak od wieków było już i będzie,
małżonka przekonała męża, że był w błędzie
tudzież, że z jego strony to bardzo nieładnie.
Aż ją biedak przepraszał za grzech swych przywidzeń
przez cały tydzień.

* * *

Morał z tej bajki na wierzch wypływa jak olej,
umieściłbym go w knajpach tam, gdzie wisi cennik:
miast w kawiarni za kawką czekać na swą kolej.
nie żałuj paru groszy i kup sobie dziennik.


środa, 16 kwietnia 2014

Antoni Słonimski - Ten jest z ojczyzny mojej

Ten, co o własnym kraju zapomina.
Na wieść, jak krwią opływa naród czeski,
Bratem się czuje Jugosłowianina,
Norwegiem, kiedy cierpi lud norweski,

Z matką żydowską nad pobite syny
Schyla się, ręce załamując żalem,
Gdy Moskal pada - czuje się Moskalem,
Z Ukraińcami płacze Ukrainy,

Ten, który wszystkim serce swe otwiera,
Francuzem jest, gdy Francja cierpi, Grekiem -
Gdy naród grecki z głodu obumiera,
ten jest z ojczyzny mojej. Jest człowiekiem

wtorek, 18 marca 2014

Adam Mickiewicz - Dziady. Część III. Ustęp. Pomnik Piotra I

Aleksander Benois, Miedziany jeździec, 1904


Z wieczora na dżdżu stali dwaj młodzieńce
Pod jednym płaszczem, wziąwszy się za ręce:
Jeden - ów pielgrzym, przybylec z zachodu,
Nieznana carskiej ofiara przemocy;
Drugi był wieszczem ruskiego narodu,
Sławny pieśniami na całej północy.
Znali się z sobą niedługo, lecz wiele -
I od dni kilku już są przyjaciele.
Ich dusze wyższe nad ziemne przeszkody,
Jako dwie Alpów spokrewnione skały:
Choć je na wieki rozerwał nurt wody,
Ledwo szum słyszą swej nieprzyjaciółki,
Chyląc ku sobie podniebne wierzchołki.
Pielgrzym coś dumał nad Piotra kolosem,
A wieszcz rosyjski tak rzekł cichym głosem:

"Pierwszemu z carów, co te zrobił cuda,
Druga carowa pamiętnik stawiała.
Już car odlany w kształcie wielkoluda
Siadł na brązowym grzbiecie bucefała
I miejsca czekał, gdzie by wjechał konno.
Lecz Piotr na własnej ziemi stać nie może,
W ojczyźnie jemu nie dosyć przestronne,
Po grunt dla niego posłano za morze.
Posłano wyrwać z finlandzkich nadbrzeży
Wzgórek granitu; ten na Pani słowo
Płynie po morzu i po lądzie bieży,
I w mieście pada na wznak przed carową.
Już wzgórek gotów; leci car miedziany,
Car knutowładny w todze Rzymianina,
Wskakuje rumak na granitu ściany,
Staje na brzegu i w górę się wspina.

Nie w tej postawie świeci w starym Rzymie
Kochanek ludów, ów Marek Aureli,
Który tym naprzód rozsławił swe imię,
Że wygnał szpiegów i donosicieli;
A kiedy zdzierców domowych poskromił,
Gdy nad brzegami Renu i Paktolu
Hordy najeźdźców barbarzyńskich zgromił,
Do spokojnego wraca Kapitolu.
Piękne, szlachetne, łagodne ma czoło,
Na czole błyszczy myśl o szczęściu państwa;
Rękę poważnie wzniósł, jak gdyby wkoło
Miał błogosławić tłum swego poddaństwa,
A drugą rękę opuścił na wodze,
Rumaka swego zapędy ukraca.
Zgadniesz, że mnogi lud tam stał na drodze
I krzyczał: "Cesarz, ojciec nasz powraca!"
Cesarz chciał z wolna jechać między tłokiem,
Wszystkich ojcowskiém udarować okiem.
Koń wzdyma grzywę, żarem z oczu świeci,
Lecz zna, że wiezie najmilszego z gości,
Że wiezie ojca milijonom dzieci,
I sam hamuje ogień swej żywości;
Dzieci przyjść blisko, ojca widzieć mogą,
Kori równym krokiem, równą stąpa drogą.
Zgadniesz, że dojdzie do nieśmiertelności!

Car Piotr wypuścił rumakowi wodze,
Widać, że leciał tratując po drodze,
Od razu wskoczył aż na sam brzeg skały.
Już koń szalony wzniósł w górę kopyta,
Car go nie trzyma, koń wędzidłem zgrzyta,
Zgadniesz, że spadnie i pryśnie w kawały.

Od wieku stoi, skacze, lecz nie spada,
Jako lecąca z granitów kaskada,
Gdy ścięta mrozem nad przepaścią zwiśnie -
Lecz skoro słońce swobody zabłyśnie
I wiatr zachodni ogrzeje te państwa,
I cóż się stanie z kaskadą tyraństwa?
Car Włodzimierz Władymirowicz Putin Ostatni



środa, 12 marca 2014

Zuzanna Ginczanka - Maj 1939



Raz wzbiera we mnie nadzieja,
raz jestem niespokojna.
Zbyt wiele rzeczy się dzieje –
coś przyjdzie: czy miłość lub wojna.

Są znaki, że przyjdzie wojna:
kometa, orędzia, mowy.
Są znaki, że przyjdzie miłość:
serce, zawroty głowy.

Kometa błysnęła nocna,
gazeta nadbiegła dzienna.
O wiosno, wiosno miłosna!
Nie, nie miłosna. Wojenna!

Pełnia nadeszła wiosenna
i snów ze sobą naniosła.
O wiosno, wiosno wojenna!
Nie, nie wojenna. Miłosna!

Czytam codziennie dodatki,
wnioski z dodatków snuję,
obrywam na kwiatach płatki:
kocha... lubi... szanuje...

Brzemienna! Wróżebna! Wiosno
inna od innych wiosen!
Cokolwiek byś przyniosła,
wszystko przyjmę i zniosę.

Na maju, rozstaju stoję
u dróg rozdrożnych i sprzecznych,
gdy obie te drogi twoje
wiodą do spraw ostatecznych.

Tęsknota nadciąga chmurą,
wieści przez radio płyną.
Czy pójdę, czy pójdę górą,
czy pójdę – doliną?