piątek, 29 marca 2013

Konstanty Ildefons Gałczyński - Wielkanoc Jana Sebastiana Bacha

Rogier van der Weyden, Zdjęcie z krzyża, 1435


Rodzina wyjechała do Hagen.
Sam zostałem w tym ogromnym domu.
Po galeriach krokami dudnię.


Bardzo śmieszą mnie te złocenia
i te pelikany rzeźbione jak od niechcenia,
i te chmury mknące na południe.

 

Ja bardzo lubię chmury. I światło pochmurne.
Jak fortece. Jak moje fugi poczwórne.

 

ż to za rozkosz błądzić przez pokoje
z Panią Muzyką we dwoje!
Jak las jesienny świece w lichtarzach czerwone.

 

A dzisiaj jest Wielkanoc. Dzwon rozmawia z dzwonem.
O, wesołe jest serce moje!

 

W starych szufladach są stare listy,
a w książkach zasuszone kwiaty,
jak to miło plądrować wśród starych papierów...
O, świąteczne godziny pełne złotych szmerów!
o, natchnienia jak kolumny złote! O, kantaty!

 

Ubrany w zielony aksamit
brodzę, błądzę tymi pokojami,
i po galeriach, i po schodach;

 

o, jeszcze tyle, tyle do wieczora godzin,
żeby mruczeć, żeby nucić, żeby chodzić,
żeby płynąć jak zaczarowana woda!

 

Ciemne jak noc portrety witają mnie w salach,
jeszcze bardziej ciemniejąc, kiedy się oddalam.

 

To śmieszne, że niektórzy nazwali mnie mistrzem,
mówiąc, że w mych kantatach zamknąłem niebiosa.
Szkoda, że tu nie wszyscy znacie mego kosa,
ach, jakże ten kos śpiewa, jakże ten ptak gwiżdże,
jemu wiele zawdzięczam. No i wielkim chmurom.
I wielkim rzekom. I piersiom twoim, Naturo.

 

Spójrzcie na te niebieskie hiacynty,
na te krzesła z czarnego drzewa,
na te wszystkie złocone sprzęty,
na tę klatkę z papugami, która śpiewa,
na te obłoki jak srebrne okręty,
które wiatr południowy podwiewa.
Tak. Spójrzcie. To jest moje mieszkanie.
Też wspomnienie po Janie Sebastianie.

 

Mówią, że jestem stary. Jak rzeka.
Że czas coraz bardziej z rąk mi ucieka.
To prawda, że mi wiele godzin przepadło.
Ale to nic. Do diabła! Ja gram na mocnych strunach
i są jeszcze kantaty moje, do pioruna!
Nie czas mnie, ale ja go wziąłem na kowadło.

 

Zaraz przyjdzie rodzina i zacznie się uczta.
Córy moje, nim siądą, przejrzą się do lustra.
I chmara gości ściągnie. I nastąpi taniec.
Podjedzą sobie setnie i podpiją dobrze.
I pasterz z gobelinu też huknie na kobzie.
A potem wieczór przyjdzie. I zniknę w altanie.

 

Bo lepsza od mych skrzypiec, gdym grywał w Weimarze,
niźli perły, o których. dla mej żony marzę,

 

niż sonaty mych synów, niż wszystkie marzenia,
taka chwila wielkiego, wielkiego wytchnienia,

 

właśnie teraz, gdy widzę przez altany szparę
rzecz niezwykłą, zawrotną, szaloną nadmiarem:
WIOSENNE GWIAŹDZISTE NIEBO.

czwartek, 21 marca 2013

Czesław Miłosz - O!

Zbigniew Pronaszko, Portret żony, 1935

O, szczęście! widzieć irys.

Kolor indygo jak kiedyś suknia Eli
i delikatny zapach, jak zapach jej skóry.

O, jaki bełkot żeby opisać irys,
który kwitł, kiedy nie było żadnej Eli
i żadnych naszych królestw
i żadnych krajów.

Wojciech Weiss, akt

Tadeusz Różewicz - Obraz

Kto go rozpozna

matka ojciec bracia
może ta druga kobieta
której twarz
w zamglonym lustrze
spływa jak deszcz

a ty
kiedy patrzysz na siebie
co widzisz

widzę człowieka stworzonego
na obraz i podobieństwo boga
który odszedł


Mela Muter, Portret Leopolda Staffa,

Tadeusz Różewicz - Witolda Wojtkiewicza sąd ostateczny

Witold Wojtkiewicz, Cyrk I, 1907

Konie na biegunach
Kwiaty śnięte
marionetki
klowni
umarłe lalki
w śmiertelnych koszulach
w białych czapkach
w kapturach

posypane popielcowym popiołem
cukrem-pudrem
jak torty
z cukierni ciast trujących powleczone
wesołym różowym lukrem

aktorzy larwy
emeryci
jak czarne splątane
nici
z osnowy wyprute
splątane niepotrzebne
czekają na śmietniku
kwietniku
na sąd ostateczny
Cyrk Wojtkiewicza

w szkiełku błyska
z martwych wstaje
anemiczne słońce
rozpływa się
w chmurek egzemie

chłopczyk gapowaty
gacek z dużymi uszami
trzyma w brudnych
łapkach papierową trąbkę
i anioł wielki
jak sen
w czerwonych sandałach
dmie w złotą trąbę

maski aktorzy
dziewczyny
embriony

na sąd

homunkulusy
donosiciele
stręczyciele
upiorki potworki
białe robaki
na sąd na sąd
pieski w kołderkach
impotenci
wspaniali schizofrenicy
białe frygidy

na sąd
na śmietnik na kwietnik
za mur za klomb
wzywa Was ciepły
głos papierowych trąb
tylko bóg
uchodzi
ociera się
srebrnym bokiem
o mur
broczy
zaciera mgłą
cyrk Wojtkiewicza


Witold Wojtkiewicz, Cyrk II, 1905-06


Tadeusz Różewicz - *** [Rawennę dziś widziałem]

Rawennę dziś widziałem
we śnie
w okrągłym niebie
białe baranki
na zielonej łące

światło płynęło
przeze mnie
złociste

lacrima Christi

Mauzoleum Galii Placydii, I poł. V w. n.e.




środa, 20 marca 2013

Wysten Hugh Auden – Musée des Beaux-Arts

Pieter Breugel, Upadek Ikara, 1558

About suffering they were never wrong,
The Old Masters: how well they understood
Its human position: how it takes place
While someone else is eating or opening a window or just walking dully along;
How, when the aged are reverently, passionatly waiting
For the miraculous birth, ther always must be
Children who did not specially want it to happen, skating
On a pond at the edge of the wood:
They never forgot
That even the dreadfil martydom must run its course
Anyhow in the corner, some untidy spot
Where the dogs go on with their doggy life and torturer's horse
Scratches its innocent behind on a tree.
In Breugel's Icarus for instances: how everything turns away
Quite leisurely from the disaster; the ploughman may
Have heard the splash, the forsaken cry,
But for him it was not an important failure; the sun shone
As it had to on the white legs disappearing into the green
Water; and the expensive delicate ship must have seen
Something amazing, a boy falling out of the sky,
How somewhere to get to and sailed calmly on.


Co do cierpienia, ci Starzy Mistrzowie
Nie mylili się nigdy. Jak dobrze poznali
Jego miejsce w życiu człowieka: to, że się zdarza,
Gdy ktoś inny je lub otwiera okno, lub idzie przed siebie ospale;
To, że kiedy starsi czekają w żarliwej obawie
Na cudowne narodziny, zawsze muszą być
Dzieci, które nie chcą, by się wydarzyło, i jeżdżą na łyżwach
Gdzieś pod lasem, na stawie.
Nie zapomnieli nigdy,
Że nawet przerażające męczeństwo, by się spełnić, musi
Mieć kąt jakikolwiek, zaśmieconą dziurę,
Gdzie psy wiodą psie życie i koń kata
Ociera o drzewo swą niewinną skórę.
Na przykład w Ikarze Breugla: jak wszystko spokojnie
Odwraca się od nieszczęścia; może tylko rolnik
Usłyszał plusk i krzyk zapomniany,
Lecz dla niego nie był to wypadek ważny; słońce
Oświetlało, jak oświetlać winno, białe nogi znikające
W zielonej wodzie; a delikatny i kosztowny okręt, z którego na pewno widziano
Rzecz zdumiewającą, chłopca lecącego z nieba,
Musiał żaglować dalej i płynął, gdzie trzeba.

tłum. Jarosław Marek Rymkiewicz
Pieter Breugel, Droga na kalwarię, 1564