Wyciągnąwszy różeczki i skrzydła poczwórne,
I żądełko krwi chciwe, latał ponad śpiącym
I "Krwi, krwi, krwi, krwi!" wołał głosem bzykającym.
"Drżyj, człowieku, wybiła ostatnia godzina,
Jestem Marat owadów, lotna gilotyna".
Az przebudził się człowiek, czatował po głosie
I za pierwszym ukłuciem pac, zabił na nosie.
Szedł z nieboszczykiem w okno, nie mógł znaleźć śladów
Tej lotnej gilotyny, Marata owadów,
Człowiek, gniotąc go w palcach: "Nie budź śpiących, bracie,
Atomie terroryzmu, owadów Maracie
Kiedyś tak małe licho, nie rób tyle krzyku,
A kiedy chcesz ukąsić, kąsajże bez bzyku.
Jeśli ci krwi potrzeba, gdzie chcesz nos mi wtykaj,
Tylko, kiedyś tak mały, kąsaj, a nie bzykaj".
Czyli wspomnienie z wakacji, gdzie owadzi ród, solidnie uprzykrzył mi życie, i uświadomił mnie, że raj jednak nie istnieje.
OdpowiedzUsuńHaniebny to był miesiąc dla mojego bloga, jeden post to sromota, ale obiecuję poprawę. Dopiero co kupiłem parę tomików, przejrzałem parę starych gazet i trochę odnalazłem. Sierpień będzie miesiącem nadrabiania strat lipcowych.
a.