Mela Muter, Kalwaria bretońska, 1906 |
Wtłoczeni w kąty wilgotne kościoła, Co dech ich studzi, w ław dębowych cieśni, K'pozłocie chóru obróciwszy czoła, Z dwudziestu gardeł zbożne ryczą pieśni. Zapachy wosku chłonąc jak woń chleba, Szczęśliwi, korni jak psy pod batogiem, Ubodzy w Panu, ci wybrańcy nieba Śmieszne Oremus składają przed Bogiem. Po sześciu znojnych dniach spocząć na gładkiej Ławie - dla kobiet jakaż to ponęta, Tam w dziwny kożuch zakutane matki Muszą płaczące tulić niemowlęta. Tam pierś ich brudna! Zup zjadaczki blade Patrzą tam z prośbą, której nie wypowie Oko, na chłystków złośliwą gromadę Z kapeluszami zmiętymi na głowie. W domu chłód, zimno i mąż pijanica... To nic... Chwileczkę!... Potem niech je zdepce Trud... Teraz wokół charkot, poszept, lica Starych babinek postrojonych w czepce; Epileptycy, tłum szaleńców wraży, Których się człowiek w drodze nierad czepi; Nosem łypiący zaduch brewiarzy, Przez psy w podwórza wprowadzani ślepi; Wszyscy, żebraczą ośliniając wiarę, Ślą nieustanne skargi Jezusowi, Którego okien malowidła stare Wskroś pożółciły. Próśb ich nie ułowi: Śni od wychudłych i opasłych z dala, Precz od łachmanów i od mięsa woni. A zaś wybrańsza płynie modłów fala, Mistyczność w ton się szczególny rozdzwoni, Gdy silny uśmiech i jedwabne szaty Z naw się wychylą, w których gaśnie słońce, Gdy u kropielnic szereg dam bogaty Całują chorzy w długich palców końce. tłum. J. Kasprowicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz