Słyszysz?
Jest w tym słowie soczystość, jest cierpkawa słodycz rozgniecionej
miazgi owocu: sok, spływający i spijany chciwie spragnionymi usty.
Mięciutka,
okrągła, delikatnym puchem omszona, wabi mnie ta brzoskwinia, budzi
pożądanie, chcę ją wargami pieścić, miąć w palcach lekko, pieszczotliwie
gładzić i dmuchać w puszek aksamitny. Szkoda, że cała nie jest tak
dziewiczo bladoróżowa, jak w tym – patrz – miejscu… w brzoskwinię
ciepłą, dłońmi moimi utuloną, tak miękką już, że sok lada chwila puści,
wpijam się tym wszystkim, czym są usta… O, mięso kwietne! O, soku,
któryś krążył w drzewie, pędzony tajemniczą Mocą Życia! Soku, którym
nabrzmiał płód w cieple wiosny i słońca! Piję, piję, gniotę, wysysam!...
Czy całowałem usta twoje?
Pierwszy dzień lata, truskawki się kończą, skwar, brzoskwiń jeszcze nie ma... ale będą.
OdpowiedzUsuńPowinienem był, przepisać coś z Kwiatów Polskich, ale nie dziś. Za gorąco
CUDO! Owoce Tuwima... i tuberozy...
OdpowiedzUsuń