pamiętam tamten lipiec i podróż z Poretty
do Pistoi, i powrót w skwarne popołudnie
na kolację (nadmierne ilości melona
i cienkich plastrów szynki). Tamtego mężczyznę
w kościele San Paolo, co kłócił się z Bogiem,
a potem z Nim się godził. Tamte puste sale
muzeum Marniego, o którym wiedziałem
tyle, że Michał lubił jego krągłe rzeźby,
a tu całe muzeum. Dsalej baptysterium
jak biała głowa cukru, w środku tapiseria:
pięćset gatunków kwiatów, jednorożec, ptaki.
Lecz przede wszystkim powrót - wysokie wiadukty
w górach jak pajeczyny ponad przepaściami
głębokiej zieloności. Prześwietlone liście
- jak lipowe, lecz większe - bijące o ramy
pouchylanych okien.
------------------- Nagle po dwóch latach,
w przypadkowej podróży z Krakowa na północ
myślę: "Tyle mi dano. Starczy tamten lipiec,
i półtorej godziny podróży pociągiem
z Pistoi do Poretty. Jeśli ktoś mnie kiedyś
zapyta: "Czy jechałeś pociągiem z Pistoi
do Poretty?" nie będę musiał opowiadać
o wiaduktach i liściach, tapiserii, słońcu,
tylko powiem: "Jechałem". I będziemy obaj
jak dwoje małych dzieci wpatrzonych w ogromną
i połyskliwą kulę z polerowanego
srebra.
Pociąg Kraków-Warszawa, 2. VI. 1903
Tak naprawdę, to nie wiem, czy jest to dobry wiersz. Jest on i trochę pretensjonalny i trochę młodzieńczy (by nie napisać szczeniacki)... ale ma on pewien urok, zawierący się w obrazowości. Dehnel w sposób niezwykle sugestywny wymalował tę podróż pociągiem w gorące letnie popołudnie. A to, że mamy dziś grudzień i słońca ni liści nie uświadczysz nigdzie poza palmiarnią lub Tel Avivem, to ja w ten pociąg mogę wejść
OdpowiedzUsuń