Jurek najkoszmarniejszy Kossak - Leda z łabędziem
Bajka współczesna
W historycznych Łazienkach, wypasiony bułką,
Biały łabądź po stawie pływał sobie w kółko.
Nie zadawał się z braćmi i unikał siostrzyc,
Bo mawiał, że mu skrzydła chcą koniecznie ostrzyc.
Są tacy, co to nie śpi, nie wypije, nie zje,
Tylko chodzi po nocy i pisze poezje.
Łabądź, chociaż nie pisał i nie władał wierszem,
Był jednakże poetą w znaczeniu najszerszem.
I kołysząc się z miną natchnionego barda,
Marzył o białej Ledzie, co biódr swych żar da.
Tęsknił, czekał jej, szukał w każdej czułej parce.
I tak mijały sierpnie, jesienie i marce.
Raz, gdy przeklinał los swój, próżnych cierpień sprawcę,
Ujrzał ją niespodzianie, na sąsiedniej ławce.
Choć strojna była w suknię, nie antycznie naga,
Łabądź odgadł od razu, że ten strój to blaga.
I nie bojąc się stróżów i ich ciężkich łopat,
Pobiegł do niej w zachwycie i do stóp jej opadł.
I rzekł: „O Ledo, nie wiesz, ile lat już więdnę,
W pożądaniu twych pieszczot, co mi są niezbędne.
Przed ikoną twych oczu, gdzie trzepoce rzęs knot,
Przychodzę ci się w ciszy wyspowiadać z tęsknot.
Pójdź i pożar niesyty mej miłości zagaś,
Pokaż, żeś stokroć bielsza niźli ja, gdy naga-ś.
Szat tych blichtru się pozbądź, jak najczystsza łza bądź…”
Tak mówił do swej Ledy zakochany łabądź.
Zaś Leda, gdy swój afekt wyspowiadał przed nią,
Zaskoczona tą sceną, trochę niepowszednią,
Odrzekła: „Zanim ogród ten zamykać zaczną,
Zważę pańską ofertę wcale niedwuznaczną.
Lecz pozwól, że zamiast stawiać ci pytania kręte,
Spytam: masz pan mieszkanie, dochody lub rentę?
Czy też w wirze miłości, co przemija wkrótce,
Proponujesz mi lokal w tej łabędziej budce?
Gdybyś był paradyzem, albo strusiem zgoła,
Mogłabym na kapelusz wziąć cię, lub na boa,
Ale bądź tutaj mądra i coś z tego nabądź,
Kiedy twoim kochankiem jest zwyczajny łabądź.
Cóż więc waćpan posiadasz, że potrącę w sedno,
By stworzyć życie damie, która jest wybredną,
Bowiem dopiero wówczas miłość w blaski skrzy je?”
Mówiono – bąknął łabądź – że mam piękną szyję…
„Szyję?... Tak… Oczywiście… Omal żem nie zgadła,
Ale czyż szyja może być podstawą stadła?
Znam wprawdzie baśń o damie (bajał jakiś wieszcz ot),
Co nad wszystkie przeniosła rozkosz pańskich pieszczot,
Że w miłości zaś nęci mnie przeważnie finisz,
Bardzo jestem ciekawa, jak to waćpan czynisz.
Zamiast przeto w Łazienkach wikt mieć mniej niż cienki,
Przyjdź pan dzisiaj wieczorem do mojej łazienki.
Mąż w drodze, sługi nie ma, ani ziębi dom ją,
Więc nikt nawet nie zgorszy się naszą sodomią.
Tam mi możesz dowody dać rzeczowe, zaliż
Takiś silny w miłości, jak się tutaj chwalisz”.
To rzekłszy, krokiem płynnym, co się oddać nie da,
Rzuciwszy mu swój adres, wyszła z parku Leda.
Zaś łabądź przygnębiony tym nieszczęściem świeżem
Długo brodził po parku z najeżonym pierzem,
A kiedy mu koledzy doradzali: Spać idź!
Rzekł sobie: „Raz znalazłszy, czyż mam znów ją stracić?!”
I w pogoni za ziemi najpiękniejszą z cór tą
Wyśliznął się o zmroku jakąś boczną furtą.
Lecz, że nigdy za parkan nie wychodził dalej,
Szybko zbłądził wśród ulic, zaułków i alej,
I miast mieszkania Ledy, z chodów, gdzie aż cuchnie,
Odwiedził jakąś obcą urzędniczą kuchnię.
Tam hałastra bachorów, widząc taki kąsek,
Ukręciła mu szyję, jak najprostszej z gąsek,
I z łabędzia o kształtach Wenus Kallypigos
Przez tydzień jedli rosół, potrawkę i bigos.
Na tym koniec. By zamknąć bieg tych zdarzeń mglistych,
Na zakończenie dodam jeszcze jeden dystych.
Jest pewien stary pewnik, czas by się już przyjął:
Jeśli chcesz posiąść damę – nie czyń tego szyją.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz