piątek, 22 października 2010

Stanisław Ignacy Witkiewicz - Do przyjaciół gówniarzy

Przeglądam w myśli wszystkich mych przyjaciół twarze
I myślę sobie, och, psiakrew! czyż wszyscy są gówniarze?
Ach, nie! Jest kilku wiernych, z tymi pojechałbym nawet do Kielc.
A reszta? Ach, reszta, to jest gówno, proszę pani, wprost na szmelc.
Pytacie mnie, czemu do Kielc, a nie do Afryki lub na Borneo?
O, tam łatwiej przyjacielem być wśród tropikalnych puszcz,
Niż gdy za ścianą woła ktoś: puszcz mnie pan, ach, puszcz,
A pluskwy, ach, nietropikalne, mnożą się jak w aparacie tym "Roneo".
O, tak w ohydnej wszawości małego miastka,
Gdy metafizyk głąb wypiera dowolna wprost namiastka,
Gdzie zamiast uczuć wszelkich są tylko jakieś marne substytuty,
A miłość dają tylko, ach, nieszczęsne prostetuty
(Bo krzywych zabrakło już),
A syf i tryper biegną w krok tuż, tuż,
Gdzie zwykła dorożkarska buda zastąpi wszelkie narkotyki świata,
I gdzie jedyne piękno jest: na zgniłych domkach jakaś, proszę pani
wieczorna, ta tak zwana, ach, poświata,
I to wszystko na tle zupełnej nędzy
W smrodzie u jakiejś gospodyni potwornej wprost jędzy,
W ciągłej niepogodzie, co lepsza jest od słońca,
Bo wtedy wszystko zda się bliskim już, ach, końca -
Tak sobie wyobrażam Kielce, symbol, jako szczyt ohydy,
Jak jakiś Paramount najgorszej małomiasteczkowej brzydy.
A może piękne to jest, ach, miasteczko, ach, i nawet miłe
I niełatwo jest w nim złapać nawet kiłę...
W każdym razie tam przyjacielem być i w tych warunkach
Trudniej jest niż w afrykańskich najpiekielniejszych wprost stosunkach.
Gdy człowiek gębą sra,
A tyłkiem podpatruje obroty gwiazd i mgławic dalekich spirale,
Gdy mu muzyczka skądsiś gra,
A on gdzieś przy powale wydusza miliony pluskwich gwiazd,
Gdy beznadziejność dusi jak ohyda iśmierdząca zmora,
Gdy człowiek sobie siebie widzi jak cuchnącego własnym sosem, ach,
potwora -
Może to wszystko przejdzie, ach, a może nie,
W każdym razie to jest wszystko bardzo fe.
A do tego napisane nie krwią, a gównem, bardzo źle.
Ja nie chcę tego, nie, nie, nie!

I nie chcę, potąd mam już ich,
Przyjaciół mych, gówniarzy tych.
Wolę bydło wprost, koty, nie mówiąc o psach,
Robaki, pluskwy, jakieś automaty,
Nawet takie, jak na stacjach, choć bez twarzy,
Co nie mają ni mamy ni taty,
Bo wiem, że kot nie kłamie miaucząc,
A pies swym szczekaniem,
Że krowa mi nie siknie witriolejem w pysk, tylko mlekiem,
Że pluskwa... ale szkoda gadać, proszę pani,
Że świat się roi od drani.
Że, gdy, na przykład, w automat włożę groszy pięć,
To wyjdzie mi na pewno czekoladka,
 A nie kłamliwa mowa, brechnia obłudna i już zbyt, wprost nader hadka
W swym śliskim kłamstwie,
W zaczajonej za nim złośliwości, chęci krzywdy
I zlekceważenia, ach, i zwykłym chamstwie.
Automat nie będzie obśliniać mnie i dusić aż do bólu rąk mych z czułości,
A potem za plecami, albo i przed, to wolę nawet już, robić małych
obrzydliwości,
W imię jakichś urojonych zalet i cnót
Czekając na swego wniebowzięcia już za życia cud -
Bo on jest taki dobry, ach, i doskonały,
Że nie wiadomo już, czy nawet on oddaje kały...
Może on nie sra i nie robi pipi,
Tak, ścierwo, doskonały jest,
Że w samo piękno zamienia się jego najpospolitszy gest:
Jakieś dłubnięcie w nosie,
Czy umazanie ręki w jakimś własnym sosie,
Co lepszy jest od majonezu,
Gdy organ, co go wydaje, piękniejszy od świątyni Diany jest z Efezu...

I tak nie znoszę w ogóle obłudnych gówniarzy,
Ale gdy mymi przyjaciółmi jeszcze śmieli być
I potem się zdemaskowali
- Tym gorzej, jeśli się w gówniarstwie swym tak długo dekowali -
To taki mnie porywa wstyd, że mi jest z tym wprost nie do twarzy!
Precz ode mnie, gatunku wraży!
Niech mi się nie śmie żaden z was nawet śnić,
Bo będę pluć jak Arab i bić!
Niech mi się o nim nigdy więcej najlżej nawet nie zamarzy,
Bo wszystkich razem w kupie
Zwalę czym popadło - dla ekonomii - po olbrzymiej wspólnej dupie.

1 komentarz:

  1. Do wielbicieli gówniarzy

    Kto się za tego typu poezyję nie obraża
    Niech się sam za gówniarza uważa.

    Przeglądam duchem wszystkich wielbicieli moich twarze
    I myślę sobie, o psiakrew!, czy wszyscy są gówniarze?
    A zwłaszcza kilku najbardziej wiernych!
    (tych gnatem zdzieliłbym po zadzie równo!)
    Takich urzeknie, proszę pani, najohydniejsze nawet gówno!
    Tacy powiedzą, że nawet szmira to jakieś wprost prawdziwe cacy,
    Byle by tylko podpisane było S i I Witkacy!,
    Ach, bo Witkiewicz tak dobry jest i doskonały,
    Że nie wiadomo już, czy nawet on oddawał kały!
    Może on nie srał i nie robił pipi,
    Taki On ach!, genialny jest!

    Ci wielbiciele pełni są bezkrytycznego, ach!, zachwytu,
    Bez względu na to, ach!, czy dzieło wyszło z głowy mej, czy też z odbytu,
    Czy w uniesieniu twórczym umysł mój klarowny był jak jakaś, proszę pani, wieczorna, ta tak zwana, ach!, poświata,
    Czy też mój mózg trawiły wszystkie narkotyki świata,
    Łącznie z odorem dorożkarskich bud i stęchłych bram,
    Które tak dobrze są mi znane, lecz nie z Kielc,
    bo muszę wyznać, ach! że nigdy nie bywałem tam.

    A prawdziwy przyjaciel powiedziałby, Ignacy, pewien utwór ci uwłacza,
    Ja dla twojego dobra takie gówno wrzucę tam gdzie jego miejsce, czyli wprost do sracza,
    To choć od dawna jestem, proszę pani, ten tak zwany zimny trup,
    Takiemu mógłbym nawet wskazać własny grób!

    Ale nie! Znalazł się wielbiciel , baran zatwardziały,
    Co pewien utwór mój, psiakrew! wyłuskał, fuj!, jak gniazdo pluskiew spod powały,
    I ścierwo mi się, proszę pani, wywróciło w grobie,
    Gdy ten wielbiciel gówniarz użył wiersza mego, o psiakrew!,
    By wyblwać z pyska swoje fobie,
    Fobie, którymi zionie jak ohyda i śmierdząca zmora,
    Że człowiek widzieć może go jedynie jako cuchnącego własnym sosem, ach, potwora,
    Więc zamiast śpiewać, ten wielbiciel witrolejem sika w pyski, gębą sra,
    Gdy mu muzyczka skądsiś gra.

    A przecież każdy by się poznał nawet na Borneo lub w Afryce czarnej,
    że w tekście tym są głównie jakieś substytuty marne,
    I tak ohydna wprost intencji małość, forma, ach, wulgarna,
    Gdzie metafizyk głąb wypiera, ach, namiastka wprost koszmarna,
    Że to nie przejdzie, w każdym razie to jest fe,
    A do tego napisane nie krwią, ale gównem, bardzo źle!
    Ja nawet nie chcę tego! ! Nie! Nie! Nie!

    Dlatego błagam wielbicieli moich, och!, psiakrew! gówniarzy,
    Niechaj zamilkną, ach!, ta szmira niech się ze mną nie kojarzy,
    A spośród tych gówniarzy wszystkich, panie Raj,
    Panu zabraniam wielbić siebie naj!,
    Bo niedługo, ach, zapomną wszyscy żem autorem "Matki" oraz "W małym dworku"
    I pamiętać będą tylko o tym grafomańskim, ach, potworku,
    I mnie tak sobie będą wyobrażać - symbol, jako szczyt ohydy,
    Jako jakiś Paramount najgorszej pseudo-literackiej brzydy.

    I nie chcę, potąd wielbicieli mam, co z tyłka sączy im się mowa w śliskim kłamstwie,
    W zaczajonej za nim złośliwości, chęci krzywdy
    I zlekceważenia, ach!, i zwykłym chamstwie.
    I tak nie znoszę w ogóle obłudnych gówniarzy,
    Ale gdy mymi wielbicielami śmieli być -
    Tym gorzej! Precz ode mnie, gatunku wraży!
    I niech mi się Raj nigdy więcej nie ukaże,
    (wolę z czartami w piekle po wsze czasy tkwić
    I w najpiekielniejszych wprost stosunkach z nimi być!),
    A wielbicieli mych gówniarzy wszystkich w kupie -
    zwalę gnatem dla ekonomii po olbrzymiej wspólnej dupie.

    Proszę mi wybaczyć, że nie składam
    własnoręcznego podpisu, ale,
    jak powszechnie wiadomo,
    jestem, o, psiakrew!, w fazie daleko posuniętej
    dematerializacji.
    Do pisania używam medium.

    OdpowiedzUsuń