Tu gdzie szarą wiklinę iskrami
stroi słońce, zaś wiatr ptakami;
tu gdzie Wisła jak synogarlica
grucha falą płynąc do księżyca;
tu gdzie z dębu jemioła migotliwa
silnie złoci się, gdy dnia przybywa,
tu mój dom, w nim kos mój gwiżdże, drze się,
jakby nadal był w wesołym lesie;
tu mój czas jak syren włos schwytany,
tu te lampy razem z instrumentami,
tu łzy moje i architektura,
cień od łez i promień z mrocznej szpary;
tutaj wszystkie moje gałęzie i konary,
pośród których odpoczywam jak chmura.
A ty jesteś dezerter.
A ty jesteś zdrajca.
Okiem zdrajcy patrzysz na Rawennę,
na mozaik kamyczki promienne,
potem piórem, ręką dezertera
chciałbyś myślom swym kształt nadać trwały -
ale oto litery powstały
i splunęły ci w pysk. Wierszyk umiera.
A tyś myślał, że ci będzie lepiej,
a tyś myślał, że lutnia to sklepik,
z którym można koczować przez bruki -
byle tylko chleb i piżama -
tak, mój panie, nowojorski kramarz
rozumuje na temat sztuki.
Uch, przebolałem ja tę sprawę,
jakby mnie batem bili,
klnę się na matkę i Warszawę,
że to mnie jeszcze boli;
a ja sądziłem: minie, przejdzie,
że jakoś ból wypielę -
a ty mi ciągle z dna pamięci
wypływasz jak topielec -
topielca wiatr i strach przegania,
topielec spływa w nocy
z martwą maszyną do pisania,
zdziwiony, że nie tworzy.
Nie tak, bratku, zrobił Kochanowski:
on też jeździł, ale tutaj trwał -
i wyciągnął swoje gałęzie
aż po flagę czerwoną dni naszych -
i pozłocił swe liściaste zgłoski
wielkim światłem Południa i Wschodu;
nie zamienił Polski na walizkę -
i dlatego świeci tak jak laur,
tak jak Morze Śródziemne, wstążka
modra w złotych włosach kontynentu.
Lasy moje olsztyńskie,
jeziora mazurskie,
sianokosy i śniegi, co je dzik zakrwawią,
dziękuję warn za wszystko i pięknie pozdrawiam.
Od Węgorzowa po Wiartel,
od Ełku do Ostródy
witam sikorki w brzasku, na sosnach dzięcioły
i w lutym, choć mróz trzaska, kwitnące jemioły.
Pokłon wam biję, chmurki,
i wam, chyże pagórki,
żeście mi ułożyły rękę do pisania
i strunę odnalazłem, co srebrnie podzwania.
Bo to jest właśnie ona,
to jest ta srebrna struna,
podług niej zdania stroję, by gwarzyły razem,
by z robotnikiem zrosły się i z krajobrazem.
A ty jesteś dezerter.
A ty jesteś zdrajca,
mrok -
pleśń -
strach -
Architektur świetliste drżenia
jak w myśl i światło rozrosła złota gałązka,
róże z Pestum - które znam tylko ze słyszenia
(opowiadała mi o nich Anna Żeromska);
i ten gwarny blask oklep na chmurze,
i ten laur, co go zefir rusza -
i Rawenna, i znowu róże
(takie same jak za Owidiusza);
stroi słońce, zaś wiatr ptakami;
tu gdzie Wisła jak synogarlica
grucha falą płynąc do księżyca;
tu gdzie z dębu jemioła migotliwa
silnie złoci się, gdy dnia przybywa,
tu mój dom, w nim kos mój gwiżdże, drze się,
jakby nadal był w wesołym lesie;
tu mój czas jak syren włos schwytany,
tu te lampy razem z instrumentami,
tu łzy moje i architektura,
cień od łez i promień z mrocznej szpary;
tutaj wszystkie moje gałęzie i konary,
pośród których odpoczywam jak chmura.
A ty jesteś dezerter.
A ty jesteś zdrajca.
Okiem zdrajcy patrzysz na Rawennę,
na mozaik kamyczki promienne,
potem piórem, ręką dezertera
chciałbyś myślom swym kształt nadać trwały -
ale oto litery powstały
i splunęły ci w pysk. Wierszyk umiera.
A tyś myślał, że ci będzie lepiej,
a tyś myślał, że lutnia to sklepik,
z którym można koczować przez bruki -
byle tylko chleb i piżama -
tak, mój panie, nowojorski kramarz
rozumuje na temat sztuki.
Uch, przebolałem ja tę sprawę,
jakby mnie batem bili,
klnę się na matkę i Warszawę,
że to mnie jeszcze boli;
a ja sądziłem: minie, przejdzie,
że jakoś ból wypielę -
a ty mi ciągle z dna pamięci
wypływasz jak topielec -
topielca wiatr i strach przegania,
topielec spływa w nocy
z martwą maszyną do pisania,
zdziwiony, że nie tworzy.
Nie tak, bratku, zrobił Kochanowski:
on też jeździł, ale tutaj trwał -
i wyciągnął swoje gałęzie
aż po flagę czerwoną dni naszych -
i pozłocił swe liściaste zgłoski
wielkim światłem Południa i Wschodu;
nie zamienił Polski na walizkę -
i dlatego świeci tak jak laur,
tak jak Morze Śródziemne, wstążka
modra w złotych włosach kontynentu.
Lasy moje olsztyńskie,
jeziora mazurskie,
sianokosy i śniegi, co je dzik zakrwawią,
dziękuję warn za wszystko i pięknie pozdrawiam.
Od Węgorzowa po Wiartel,
od Ełku do Ostródy
witam sikorki w brzasku, na sosnach dzięcioły
i w lutym, choć mróz trzaska, kwitnące jemioły.
Pokłon wam biję, chmurki,
i wam, chyże pagórki,
żeście mi ułożyły rękę do pisania
i strunę odnalazłem, co srebrnie podzwania.
Bo to jest właśnie ona,
to jest ta srebrna struna,
podług niej zdania stroję, by gwarzyły razem,
by z robotnikiem zrosły się i z krajobrazem.
A ty jesteś dezerter.
A ty jesteś zdrajca,
mrok -
pleśń -
strach -
Architektur świetliste drżenia
jak w myśl i światło rozrosła złota gałązka,
róże z Pestum - które znam tylko ze słyszenia
(opowiadała mi o nich Anna Żeromska);
i ten gwarny blask oklep na chmurze,
i ten laur, co go zefir rusza -
i Rawenna, i znowu róże
(takie same jak za Owidiusza);
i fontanny rzymskie, i ich woda,
Palermo i Taormina:
cały ten kram chętnie oddam
za jeden liść polskiego dzikiego wina.
Trzeba tylko schylić się, liść podjąć,
ziemię i horyzont, razem! w górę!
aż ten ostry żwir stęknie melodią,
w dali wiatr zaćwierka mazurkiem,
aż pieśń buchnie ze zbóż i maszyny,
aż tu błysną one Taorminy
jakby dęby złote, gadające
ciągle jedno słowo: słońce! słońce!
aż się w tobie spotkają na wieki:
twoja pieśń i robotnik, jak dwie rzeki.
Oto nasza
myśl szopenowska -
oto nasza
warta stalinowska.
Truman światła
nie zgasi nam;
warta!
warta!
warta
dniem i nocą:
u Notre-Dame
i u koncertów Bacha.
Jak pancernik płynę.
Pójdę! Dojdę!
Ze mną Schiller
z odą 'An die Freude".
Szerzej okna!
Świat otwieraj!
Wierszu mój, ognia!
W pysk dezertera!
Flagę do góry!
Pracę! Pieśni!
W słońce, o którym
Michelangelo nie śnił.
Dla waszych dzieci,
dla naszej ziemi,
ludzie prości,
skarbów strzeżemy.
Czas roziskrzymy.
Pięść zaciśniemy.
Strzeżemy.
I ustrzeżemy.
Palermo i Taormina:
cały ten kram chętnie oddam
za jeden liść polskiego dzikiego wina.
Trzeba tylko schylić się, liść podjąć,
ziemię i horyzont, razem! w górę!
aż ten ostry żwir stęknie melodią,
w dali wiatr zaćwierka mazurkiem,
aż pieśń buchnie ze zbóż i maszyny,
aż tu błysną one Taorminy
jakby dęby złote, gadające
ciągle jedno słowo: słońce! słońce!
aż się w tobie spotkają na wieki:
twoja pieśń i robotnik, jak dwie rzeki.
Oto nasza
myśl szopenowska -
oto nasza
warta stalinowska.
Truman światła
nie zgasi nam;
warta!
warta!
warta
dniem i nocą:
u Notre-Dame
i u koncertów Bacha.
Jak pancernik płynę.
Pójdę! Dojdę!
Ze mną Schiller
z odą 'An die Freude".
Szerzej okna!
Świat otwieraj!
Wierszu mój, ognia!
W pysk dezertera!
Flagę do góry!
Pracę! Pieśni!
W słońce, o którym
Michelangelo nie śnił.
Dla waszych dzieci,
dla naszej ziemi,
ludzie prości,
skarbów strzeżemy.
Czas roziskrzymy.
Pięść zaciśniemy.
Strzeżemy.
I ustrzeżemy.
z dziejów żółci i piekiełka polskiego tj. diss w poezji polskiej odc. 1
OdpowiedzUsuń