III
NEBORÓW.
DUŻY KONCERT SKRZYPCOWY
Jest lampa na łańcuchach, co dotknięta skrzypi:
kobieta z parą rogów i ogonem rybim,
zowią ją meluzyną, czasem bergamaską,
pod stropem nad cieniami jakby płynie płasko
i światłami przemawi jak słowami człowiek.
Właśniem pod taką lampą siedział w Nieborowie,
w twarz Niobe zapatrzony, Niobe z Nieborowa.
Iskry od meluzyny biegły wśród belkowań
i listopad nadchodził w zabłoconych butach
z liściem klonu we włosach,
z resztką słońca w sercu.
Już nad bramą wjazdową błysły dwie latarnie.
W mroku skrzypnęły graby. Wiatr, piejąc chóralnie
ostatnie siedem liści zerwał i zakręcił,
fronton pałacu trącił i dalej popędził,
bęben płasko rzeźbiony stłukwszy w tympanonie,
aż jęk poszedł w tympanon, w herby i chorągwie.
A jesień tego roku jak Śródziemne Morze
płynęła. Słońce grało na liniach płaskorzeźb,
w muszkietach, w arkabuzach nieciło iskierki,
i w liściach, które pędził wiatr jak fajerwerki
dalej, dalej i dalej, wiatr jak ból przwelekły.
A noce były zimne. I ptaki uciekły.
Tylko tam, kędy teraz tyle oczu sowich,
a gdzie w czerwcu w jaśminie grał na skrzypcach słowik,
został blask, nawet nocą, jakby złotym pyłem
przykurzony wiersz w złocie: Ja, słowik, tu byłem.
A w sypialni, co z klucza trudno się odmyka,
nad miejscem, kędy stała szklana harmonika,
był arras, na nim wyspa w barwach mokrej mięty,
na wyspie wiatr, co widać było z drzew przegiętych,
a jeśli do arrasy zbliżyła się świeca,
widziałeś w ciemnej głebi, jak dzik gonił strzelca,
jakoby w ilustracji do pożółkłych stronic
pieśni pana Szekspira „Wenus i Adonis”.
Zacząłem w Nieborowie po pokojach brodzić
i od Niobe odchodzić, i znów do niej schodzić,
powracać i uciekać przez korytarz przykry.
Meluzyna w twarz Niobe upuszczała iskry,
z choinki Beethovena cacka spadające,
które Chopin pozbierał i zamienił w słońce.
W arrasie wiatr dął ciągle. To cichł, to się zbliżał,
to biegł przez cały rejestr, do basu się zniżał,
lasy dalej odsuwał, szedł przodem w sopranie
(arras zdawał się tańczyć jak pająk na ścianie),
a wiatr w tryl strzelca plątał, dzikowi grał w nozdrza,
rdzwą jesień prowadził jak Bacchus swój orszak:
satyrów i Szopenów na triumf indyjski —
jak u ministra Goethego „Elegijach rzymskich”,
gdzie jest waz greckich opis, jakby grały smyczki,
nisko, wyżej Acheron, świeczki i duszyczki.
Dobry wieczór, monsieur Chopin.
Jak pan tutaj dostał się?
Ja przelotem z gwiazdki tej.
Być na ziemi to mi lżej:
Stary szpinet, stary dwór,
ja mam tutaj coś w cdur
(taką drobnostkę, proszę pana),
w starych nutach stary śpiew,
jesień, leci liście z drzew.
Pan odchodzi? Hm. To żal.
Matko Boska, w taką dal!
Rękawiczki. Merci bien.
Bon soir, monsieur Chopin.
KONCERTU SKRZYPCOWEGO CIĄG DALSZY
Księżyc w globusy patrzał w bibliotecznej salce
i po morzu Śródziemnym wodził srebrnym palcem,
w Sycylię się wpatrywał, wędrował nad Francją,
a potem wielkim łukiem znów biegł do Bizancjum
i monogramy swoje rysował na dzwonach,
w sercach Archangelusa i Eutyfrona,
którym kazała śpiewać muza Taliarcha.
Następnie po zegarach, lustrach, w zakamarkach,
chmurę z siebie strząsnąwszy przy pomocy wiatru,
okrążając fortepian i brąz kandelabrów,
krzywym strumieniem spływał, gdzie sala czerwona,
gdzie na innej tkaninie był ślub Posejdona
złotem tkany jak rym do rymu,
a Merkury prezenty przynosił z Olimpu.
Wtem gwiazdy podeszły i brząknęly w szyby:
Panna, Wodnik, Lew, Łucznik, Bliźnięta i Ryby,
gwiazdy, gwiazdy najdroższe, gwiazdy rozmaite,
te jeszcze nie odkryte i dawno odkryte:
Wóz Dawida i Lira, Pies, Wenus i Waga.
I nagle zgasły wszystkie. I księżyc też zagasł.
I meluzyna zgasła. Mrok drgnął niewyraźnie.
A wtedy Niobe twarz poczęła jaśnieć,
naprzód biało, potem srebrnie i niebiesko.
I wtedym twarz jej poznał. I krzyknął jak dziecko,
kiedy matkę lub wodę zobaczy przez klony …
jakoby piach wiślany i brzeg wytęskniony:
Niobe! Niobe! Latarko przez pagórki ciemne!
Niobe! Donie! Wisło! I Morze Śródziemne!
Jak żeglarz, w archipelag gdy wpłynie zawiły
i wiatr światło mu zgasi, i już nie ma siły,
a tu burza się sroży i skał różnych tyle,
z jednej strony Syreny, z drugiej strony Scylle,
i ostatni blask zamrze na archipelagu,
i ostatnie piosenka po ostatnim ptaku,
ciemne wały o burtę nie przestają walić
i światła nawet sercem nie można zapalić
noc dłuży się, strach rośnie i cel z oczu znika,
wokół ciemności kręte i ratunku znikąd,
a nagle gwiazda wzejdzie na niebios równinie
i żeglarz krzyknie: „Gwiazdo!”, i w gwiazdę popłynie
znowu wesół i pełen wesołej odwagi,
bo gwiazda łódź prowadzi przez archipelagi —
tak świeciła twarz Niobe. Jak ziemia ogromna.
Brzask już łamał się. Nucił. Promień strzelał w okna.
48
Kustosz rano zastał mnie jak nad matki grobem
z twarzą w dłoniach nad tym marmurem Niobe. Niobe!
co się łzą oświeciło,
to słońcem wschodzi.
Co się w ziemię wrzuciło,
to się urodzi;
co się w wiatr rozmotało,
to się zmota.
Za pagórkiem
cicha woda.