czwartek, 20 grudnia 2012

Czesław Miłosz - Koniec świata

Claude Monet, Maki w pobliżu Argenteuil, 1873, 50 x 70 cm


W dzień końca świata
Pszczoła krąży nad kwiatem nasturcji,
Rybak naprawia błyszczącą sieć.
Skaczą w morzu wesołe delfiny,
Młode wróble czepiają się rynny
I wąż ma złotą skórę, jak powinien mieć.
W dzień końca świata
Kobiety idą polem pod parasolkami,
Pijak zasypia na brzegu trawnika,
Nawołują na ulicy sprzedawcy warzywa
I łódka z żółtym żaglem do wyspy podpływa,
Dźwięk skrzypiec w powietrzu trwa
I noc gwiaździstą odmyka.
A którzy czekali błyskawic i gromów,
Są zawiedzeni.
A którzy czekali znaków i archanielskich trąb,
Nie wierzą, że staje się już.
Dopóki słońce i księżyc są w górze,
Dopóki trzmiel nawiedza różę,
Dopóki dzieci różowe się rodzą,
Nikt nie wierzy, że staje się już.
Tylko siwy staruszek, który byłby prorokiem,
Ale nie jest prorokiem, bo ma inne zajęcie,
Powiada przewiązując pomidory:
Innego końca świata nie będzie,
Innego końca świata nie będzie.

środa, 19 grudnia 2012

ks. Janusz Stanisław Pasierb - Stare kobiety w kościele

Aleksander Gierymski, Wnętrze kościoła św. Marka w Wenecji, 1899

Stare kobiety lubią być w kościele

Są najwierniejszą publicznością Pana Boga
Nie od święta ale na co dzień
Stare panny i samotne wdowy
Przychodzą rano w południe wieczorem
Klęczą ślęczą w półmroku cierpliwe
Tyle się naczekały w życiu
Na życie na koniec którejś wojny na szczęście
Na dzieci ze szkoły na męża z pracy albo z knajpy
One wiedzą że miłość to czekanie
One czuwają panny wierne…

Leopold Staff - Zima

Ferdynand Ruszczyc, Bajka zimowa, 1904

Całunem śniegu przysypany, biały
Park w szarą ciszę pogrążył się cały
I z jakichś głuchych tęsknot się spowiada.
Drzew nagich długa ciemna kolumnada
Wije się sennie i w dali gdzieś ginie,
Wije się cicho po białej równinie
I biegną ławki aleją szeregiem,
Samotne, puste, ubielone śniegiem.

Nic nie zostało z naszej złotej wiosny,
Gdy nas upajał pierwszy szał miłosny,
Gdyśmy uściskiem zaręczeni, sami
Mówili z sobą jeno całunkami
I razem duszę mieli tylko jedną,
I w jasne szczęścia lecieli bezedno,
A ponad nami lipa rozgwarzona
Błogosławiące wznosiła ramiona.

Tu była szczęścia świątynia. Pamiętasz?
A dzisiaj tu mój cichy, biały cmentarz...
Pod miękkim śniegiem, jak zwarzone róże
Lub jak jaskółki, co zamarzły w chmurze,
Śpią pocałunki nasze mrozem ścięte,
A w nagich drzewach sny nasze, zaklęte
W szare pnie, drzemią wśród cichej żałoby...
Choć nie ma krzyżów, wszędzie białe groby.

Gdyby pył śniegu gdzieś z gałęzi szczytnej
Stoczył się i dźwięk srebrny, nieuchwytny
Budząc potrącił drugi w swej pogoni,
Wnet park stustrunną gędźbą się rozdzwoni,
Szeptem słów, miękkim pocałunków echem,
I ty przybiegniesz, i z srebrzystym śmiechem
Ramiona białe rzucisz mi na szyję...
Zagwarzą drzewa, park cały ożyje...

Lecz wkoło cisza taka jak w kaplicy,
Gdzie leży zmarły w mroku tajemnicy,
Gdzie mówić głośno nie wolno przy trumnie...
Strach mi, że gdy wstecz spojrzę, na całunie
Śnieżnym zobaczę twoje białe zwłoki,
A w bladej twarzy cień smutku głęboki,
Z tą łzą rozstania skrzepłą, skamieniałą...
Nie śmiem wstecz patrzeć!... tak cicho... tak biało...

wtorek, 18 grudnia 2012

Sergiusz Jesienin - Śnieżysta równina

Archip Kuindżi, Zima

Śnieżysta równina, biały krąg księżyca,
Całunem przykryta nasza okolica,
I zawodzą w lasach brzozy w bieli całe.
Kto zginął tu? Umarł? Nie ja sam skonałem?

niedziela, 9 grudnia 2012

Marcin Świetlicki - Karol Kot

Leon Wyczółkowski, Wawel, 1910

Śnieg w kościołach, śnieg w bramach, śnieg pod Kopcem Kościuszki.

Mam cień - widziałem - obejrzałem się.
Mam cień siny na śniegu.
Mam płaszcz, za duży, ciemniejszy od spodni
i mam w płaszczu narzędzie.

Nie, nie zasłaniaj. Nie zasłonisz. Zostaw.
No, jeszcze bardziej odkryj.
Lubię jak krwawisz. Bo stare kobiety
nie. Plecy. Dzwonek. Dzwonki
w kościołach, w bramach, pod Kopcem Kościuszki.

Guzik z orzełkiem. Trener
sekcji strzeleckiej stwierdził, że nie mogę
reprezentować. Wziąłem duży rozmach
i ściąłem jednocześnie: chłopca, śnieg, powietrze,
swój kręgosłup, łodygę, śnieg pada, maszeruję przez sen,

mnożę się.

piątek, 30 listopada 2012

Leopold Staff - List

Mela Muter, Portret Leopolda Staffa, 1903 [w tle topielica sekwańska, która tu jest autoportretem Muterowej]


Pytasz mnie, jak się czuję. Tak, jak czuć się może
Człowiek dość pełnoletni w końcu listopada,
Gdy w niebie zmierzch pochmurny i błoto na dworze,
A za oknem bez przerwy deszcz ze śniegiem pada.

Lecz zbyt o dnia i roku nie troszcząc się porę,
Bo po słocie pogoda idzie wieczną zmianą,
Więc też o wschodzie słońca wiersz piszę wieczorem,
A nokturny w słoneczne grywam tylko rano.

I jestem zawsze ufny i pełen pewności
Czekając niezachwianie tej chwili jedynej,
Gdy ujrzę, że na świecie są same radości,
I zegar na raz wszystkie wskazuje godziny.

czwartek, 29 listopada 2012

Marcin Świetlicki - Le gusta este jardin?

Wojciech Weiss, Melancholik, 1894


Po zdjęciu czarnych okularów
ten świat przerażający jest tym bardziej.
Prawdziwy jest. Właściwe barwy
wpełzają we właściwe miejsca.
Wąż ślizga się po wszystkim, co napotka. Właśnie
nas dotknął.

Śnieg spadnie i zakryje wszystko.
Na razie jednak widać miasto – czarną
kość rozjaśnianą niekiedy światłami
maleńkich samochodów,
usiadłem wysoko
i patrzę. Wieczór. Już zamknięte
wszystkie wesołe miasteczka.

Wieczór. Mężczyźni wracają z łupami.
Żarliwi księża zdolni do zbawiaenia
jedynie siebie samych. Szedł pies
z nami i śmierdział. Moje dokumenty
uległy rozkładowi. Wszystko co kochałem
uległo rozkładowi. Jestem zdrów i cały.

Niczego o mnie nie ma w Konstytucji.

1986

Marcin Świetlicki - Doprawdy

Stanisław Eleszkiewicz, Mężczyzna przy stole, 1943
Jestem
wyrafinowanym kloszardem,
doprawdy.
Piję drinki,
na które ty
sobie nie pozwolisz, bowiem
zbierasz pieniądze
na zagraniczne
luksusowe wakacje.

Pająk przeszedł
po mojej strunie,
motyl
usiadł na mojej kanapce.

Jestem wyrafinowanym kloszardem,
doprawdy.

Marcin Świetlicki - Apokryf

Maleńki Jezus był nieznośnym dzieckiem.
Od razu było widać, że nie całkiem jest stąd.
Stada staruszek rozprawiały o nim,
wykonując ówczesne zabobonne znaki.

To dziecko miało nienormalną pamięć,
pamiętało dokładnie cały gwiezdny porządek
i stosowało go na swój
męczący i niezrozumiały sposób.

Wpadał z patykiem w dłoni między rówieśników
organizując rewolucje
albo zamieniał złośliwe staruszki
w ptaki i mchy.

Rodzice często brali go na stronę
i przyglądali mu się z niepokojem,
wówczas podnosił ostrzegawczo palec
i speszeni wracali do swych obowiązków.

Teraz wisi na ścianach pomiędzy kwiatami
i ponad tapczanami licealistek,
został wchłonięty przez te same staruszki
i mężczyźni w sukienkach używają go.

Ale to, jak się zdaje, zbyt go nie obchodzi.
On siedzi na krawędzi, stuka patykiem o patyk.
Gwiazda spada, następna
wznosi się.
Hieronimus Bosch, Dzieciątko Jezus z chodzikiem, olej na desce, ok 1480

niedziela, 18 listopada 2012

Tomasz Titkow - Nagape

Tymon Niesiołowski, Czytająca, 1950
 
bo na początku
to chyba jednak
chodzi o to
że chcesz zobaczyć
jak ona wygląda 
na golasa

zobaczyć
i nie przepuścić 
wytarzać się w niej 
użyć

a agape?

agape przychodzi później
gdy ona je kanapki z serem i majonezem
które jej zrobiłeś
i jakiś okruch przykleja się
do jej spoconej skóry nad ustami

i chcesz jej powiedzieć
o piękności moja 
ale nie mówisz i słusznie
bo to trochę za mało
i milczysz z pokorą


tak
agape przychodzi później
chyba że kto gapa
albo niemota
i na niego bęc

Tomasz Titkow - Dlaczego kochamy kobiety

1. są miękkie
2. pachną
3. wstydzą się
4. popiskują*

* po naciśnięciu
 
Tymon Niesiołowski, Akt, ok 1919
 

środa, 31 października 2012

Julian Tuwim - Karta z dziejów ludzkości

Agata Bogacka, Nawiedzenie, 2006

Spotkali się w święto o piątej przed kinem

Miejscowa idiotka z tutejszym kretynem. 

Tutejsza idiotko! - rzekł kretyn miejscowy -
Czy pragniesz pójść ze mną na film przebojowy? 

Miejscowa kretynka odrzekła - Z ochotą,
Albowiem cię kocham, tutejszy idioto.

Więc kretyn miejscowy uśmiechnął się słodko
I poszedł do kina z tutejsza idiotką.

Na miłym macaniu spłynęła godzinka
I była szczęśliwa miejscowa kretynka.

Aż wreszcie szepnęła: - kretynie tutejszy!
Ten film, mam wrażenie, jest coraz nudniejszy.

Więc poszli na sznycel, na melbę, na winko,
Miejscowy idiota z tutejszą kretynką.

Następnie się zwarli w uścisku zmysłowym
Tutejsza idiotka z kretynem miejscowym.

W ten sposób dorobią się córki lub syna:
Idioty, idiotki, kretynki, kretyna.

By znowu się mogli spotykać przed kinem
Tutejsza idiotka z miejscowym kretynem.


wtorek, 23 października 2012

Maria Pawlikowska - Jasnorzewska - Prawo nienarodzonych

I żeby było jasne, embrion to embrion, nie człowiek! Głos ma tylko w poezji
Genialnemu przyjacielowi kobiet i dzieci
 Boyowi-Żeleńskiemu - ofiarowuję.
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska



Posłuchajcie nas i was, nieurodzonych
Dotąd cichych, dotąd bez obrony -
Chcemy bowiem przemówić nareszcie!

Nasze prawo - być dzieckiem miłości,
Powitanym jak najmilszy z gości.
Bez zapału ku nam się nie spieszcie!

Nasze prawo - to biała kołyska,
Pierś łabędzie poznana w uściskach,
Pod firanem zniesionym batystem.

Nasze prawo - krew pełna ekstazy
Pięknych dziewcząt i mężczyzn bez skazy,
I kość cienka, i źrenice czyste!

Nasze prawo - to godność człowieka!
Niech nam czoło potem nie ocieka,
Niech was w kabłąk nie zgina robota.

Nasze prawo - to radość istnienia,
A nie martwa cierpliwość kamienia,
A nie wieczna za śmiercią tęsknota!

- Ktoś nas budzi niespokojną nocą-
Z chmur wyciąga, wolno wiedzieć po co?-
Macie dla nas coś nad sen lepszego?

Nasze prawo - pozostać w przestrzeni
W odległości od świateł i cieni.
Mamy cierpieć? dla kogo? dla czego?

Nie wciągajcie nas, smutni, za sobą
W wasze życie osnute żałobą,
W przeraźliwą kronikę dzienników.

My nie chcemy ponurych suteren,
Przekleństwa ojca, wzniesionej siekiery.
Kołysanki z rzężenia i krzyku!

My nie chcemy pragnienia i głodu,
Chcemy pięknych, kwitnących ogrodów,
W pełnym słońcu chcemy przeżyć młodość.

Niech nas matki z bezmyślnego tłumu,
W imię Ducha Świętego rozumu,
Na stracenie bezmyślnie nie wiodą!

Więc nie straszcie nas życia rarogiem,
Bykiem strachu, godzącym nas rogiem,
Kwaśną nędzą o krótkim oddechu.

Cień latarni, posąg na przecznicy
Prostytutki ubiór bladolicy
Niech nas w ciężkim nie urodzi grzechu!

Najpierw dary zgromadźcie bogate,
Piękność, zdrowie, rozum i dostatek,
Potem słońcem ogrzejcie sypialnię.

Potem progi zamiećcie na czysto,
Zanim bytu wielką rzeczywistość
Zaprosicie - już nieodwołalnie.

Kiedy życie poczujemy bliskiem,
Drżąc, czekamy, więzieni łożyskiem,
Czy nam piekło, czy niebo się ziści?

Monstrualne pochyliwszy czoło,
Wzdęte myślą ciężką, niewesołą,
Jak ślimaki zwijamy się cisi.

Patrząc na bok oczami bez powiek,
Przeczuwamy, co świat nam opowie,
Gdy z czułego wyjdziemy ukrycia?

Chcemy prawa dla nieurodzonych!
Od suteren po zamki i trony
Niech nas broni przeciw grozie życia!

Chcemy prawa, chcemy adwokatów!
I postrachu dla tych dwojga katów,
Którzy w koło chcą nas zapleść krwawe.

Toż i tym, co się srebrzą od trądu,
Wolno rodzić nas, rodzić bez sądu,
Na pociechę, na straszną zabawę!

sobota, 13 października 2012

Tadeusz Różewicz - Uczeń czarnoksiężnika

Zuzanna Ziółkowska, Skrawki, akryl na płótnie, 185 x 135 cm

Po co otwarłem oczy
Zalewa mnie świat kształtów i barw
fala za falą
kształt za kształtem
barwa za barwą
wydany na łup
jadowitych zieleni
zimnych błękitów
intensywnych żółtych słońc
jaskrawych czerwonych homarów
jestem nienasycony.

Po co otwarłem uszy
napełniły mnie harmonie żywe
echa głosów umarłych
nawet łza tnie za zgrzytem twarz
jak diament szkło
i cisza naciągnięta jak skóra
na bębnach wojennych grzmi
nieszczęsny słyszę jak trawa rośnie.

Po co rozwiązałem język
utraciłem milczenie złote
gaduła nie powiem nic nowego
pod słońcem.
Otwarty na wskroś
nie znam zaklęcia
nie zamknę się
w sobie sam.

piątek, 12 października 2012

Konstanty Ildefons Gałczyński - Na śmierć motyla przejechanego przez samochód ciężarowy

Niepoważny stosunek do życia
figla ci w końcu wypłatał
nadmiar kolorów, brak idei
zawsze się kończą wstydem
i są wekslem bez pokrycia
mój ty Niprzypiąłniprzyłatał!

wtorek, 2 października 2012

Konstanty Ildefons Gałczyński - Na pewnego Polaka

- Patrz, Kościuszko, na nas z nieba! -
raz Polak skandował
i popatrzył nań Kościuszko,
i się zwymiotował.

1934

Marek Raczkowski królem Polski
 

Konstanty Ildefons Gałczyński - Komuniści z Rotondy

Diego Rivera, Portret Ilij Erenburga, 1915


Uczcie się, chłopcy, dziewczęta:
Sic ad pecuniam itur:
Już każdy z nich ma posadkę
i co dzień nowy garnitur.

Miłe to są stworzonka
Artyści proletariaccy,
kiedy do ust podnoszą
kremowe ciasteczka z tacy.

W redakcjach wielkich dzienników
piszą swe sprytne słówka,
a w domu Lenina portrecik
i "Międzynarodówka".

Co za ukłony wersalskie,
co za kunsztowny dialog!
kalemburze sieją socjalne
i jeden drugiego chwalą.

Zęby straszliwe i złote
pokazują zgniłemu światu -
niewymowne bo są cierpienia
naszego proletariatu!

Pod starość pełną dolarów
zostaną ministrami,
pić będą słodki kefir,
a żuć przestaną dynamit.

O, słońce, słońce sierpniowe,
o, wino słońca dostałe,
o, komuniści łagodni,
staruszki zdziecinniałe!

Władysław Broniewski - Nocny gość

Jurry Zieliński, Iam
  

                                                                                 Pamięci Sergiusza Jesienina

Dlaczego pukasz do okien
nocą, gdy spać nie mogę?
Dlaczego ciężkim, powolnym krokiem
budzisz skrzypiącą podłogę?
A potem stajesz koło mnie,
a potem siadasz przy mnie -
oczy masz białe, ślepe i ogromne,
ręce masz zimne.
Pokazujesz mi plamę wilgotną,
ten ciemny ślad na koszuli,
i każesz mi ręką dotknąć,
i każesz do ust przytulić...
I znowu, i znowu, i znowu
stąpasz przez puste mieszkanie,
szalone, czerwone słowa
krwią wypisujesz na ścianie.
Ach, w oczach mi coraz ciemniej,
ach, coraz boleśniej w piersi -
odejdź, odejdź ode mnie,
nie pisz na ścianie tych wierszy!
Ja je znam, ja je dobrze pamiętam,
jak dziecię umarłe, pieszczę
wiersze okrutne, wiersze przeklęte,
słowa trumienne, złowieszcze.
Nie umiałeś ich zgubić, zapomnieć,
poszukać jaśniejszych, milszych -
a teraz nocą przychodzisz do mnie
i patrzysz na mnie, i milczysz...
A kiedy odejdziesz nad ranem,
oczy bezsenne będą bardzo boleć,
wtedy zobaczę zdjęty sznur od firanek
i otwartą brzytwę na stole.


niedziela, 23 września 2012

Sergiusz Jesienin - Odpowiedź

Eugeniusz Zak, Syn marnotrawny, 1913



Staruszko miła,
Czuję twoją troskę
I miłość twoją,
I twą pamięć tkliwą.
Lecz nie rozumiesz,
Kochana ni troszkę,
Co robię
I co przejmuje mnie żywo.

Dziś u was zima.
W noc pełną księżyca
Wiem - i ty myślisz,
Mateńko samotna,
Że ktoś czeremchę
Jakby rozkołysał
I osypuje
Śniegiem koło okna.

Jak usnąć
W taką zawieruchę miła?!
Rura żałobną
Huczy kanonadą.
Chcesz kłaść się do snu -
Pościel się zmieniła
W wąziutką trumnę
I - ciebie w grób kładą.

Jak tysiąc diaczków
Przez nos śpiewających
Drań-wicher ostro
I płaczliwie dmucha.
Śnieg jak kopiejki
Układa się lśniący.
I nie ma żony za grobem
Ni druha.

Najbardziej lubię wiosnę.
Kiedy fale
Niepowstrzymanym
Naprzód rwą potokiem,
Gdy każda szczapa
Ma przed sobą dale
Jak okręt -
Ludzkim nieobjęte okiem.

Lecz wiosnę,
Którą kocham najgoręcej,
Ja rewolucją wielką
Nazywam!
O nią się martwię
I dla niej się dręczę,
Jej tylko czekam,
Ją jedną przyzywam.

Lecz tego draństwa -
Tej zimnej planety -
I Słońce-Lenin
Nie wzruszy tymczasem!
Oto dlaczego
Z mą duszą poety
Piję i hulam,
Gorszę ludzi czasem.

Lecz przyjdzie pora,
Ukochana mamo,
Nadejdzie chwila
I przeminą burze!
Zawsze gotowi,
Tkwimy nie na darmo:
Jeden - przy dziale,
A drugi - przy piórze.

Nie myśl o rublach!
To troska jałowa.
Że też los podły
Odmienił cię, mamo!
Jam nie jest osioł
Ani koń czy krowa,
Żeby ze stójla
Mnie wyprowadzano.

Gdy czas nadejdzie,
By ruszyć po globie,
To sam wyruszę
Beztrosko, pogodnie.
Wracając kupię
Ciepłą chustkę tobie,
A ojcu właśnie
Nowiuteńkie spodnie.

Lecz zamieć dmie,
Jak tysiąc śpiewających
Diaczków, drań-wicher
Tak płaczliwie dmucha.
Śnieg jak kopiejki
Układa się lśniący.
I nie ma żony za grobem
Ni druha.

Tyfilis, Jesień 1924

[tłum. Lepold Lewin]

Henryk Rodakowski, Portret matki, 1853

Sergiusz Jesienin - List od matki [tłum. Leopold Lewin]

Aleksander Rodczenko, Portet matki, 1924


 O czym tu pisać
Na ziemskim padole?
Co tu przemyśleć
Jeszcze do ostatka?
Przede mną leży
Na posępnym stole
List, który do mnie
Napisała matka.

Pisze mi: „Przyjedź
Do nas na ostatki,
Przyjedź, mój drogi,
Jeśli tylko możesz.
Dla ojca spodnie,
A chustkę dla matki
Przywieź, bo bieda
I pusto w komorze.

To wielka szkoda,
Żeś zmarnował życie,
Żeś zbratał się
Ze sławą złą i płochą.
Chodziłbyś lepiej
Codziennie o świcie
Od dziecka w pole za sochą.

Jam stara,
Już niepotrzebna nikomu,
Lecz gdybyś z nami
Czas przebywał cały,
Synową
Miałabym nareszcie w domu,
Wnuczka by
Ręce moje piastowały.


Dzieci po świcie rozsiałeś,
Jedyny,
Żonę innemu odstąpiłeś,
Synku, I bez kotwicy,
Przyjaciół, rodziny
Skoczyłeś głową w dół
W odmęty szynku.

Miły, kochany,
Co się z tobą dzieje?
Byłeś tak dobry,
Posłuszny, zgodliwy.
Sąsiedzi naszą sycili nadzieję:
Jaki ten stary
Jesienin szczęśliwy!

Lecz nie spełniło się
Nasze marzenie,
A więc na duszy
Wciąż smutniej, boleśniej.
Twój stary ojciec
Próżne miał życzenie,
Byś więcej brał
Pieniędzy za swe pieśni.

Choć to nieważne,
Bo i tak właściwie
Grosza do domu
Nie poślesz, niestety.
Stąd gorzkie żale,
Choć się już nie dziwię,
Bo wiem:
Pieniądze nie lgną do poety.

To wielka szkoda,
Żeś zmarnował życie,
Żeś zbratał się
Ze sławą złą i płochą.
Chodziłbyś lepiej
Codziennie o świcie
Od dziecka w pole za sochą.

Nic, tylko smutek,
Ni konia, ni żony,
Lecz gdybyś
Nie zbłąkał się na świecie,
Miałabym wszystko,
Ty taki uczony,
Zostałbyś pierwszym
W wiejskim komitecie.

Życie płonęłoby
Niezachmurzone,
Niepotrzebnego
Nie znałbyś zmęczenia.
Ja nauczyłabym
Prząść
Twoją żonę,
A ty byś
Naszą starość opromieniał.
.  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .
Miętoszę list.
Niepokój mąci w głowie.
Czyż nie ma wyjścia?
Myśl próżno się biedzi.

Lecz to, co myślę,
Później wam opowiem.
Opowiem
W mojej odpowiedzi.

Tyfilis – Jesień 1924
tłum. Leopold Lewin

Kuźma Pietrov Wodkin, Portret matki, 1909

czwartek, 20 września 2012

Andrzej Waligórski - Ballada o straszliwej rzezi

Kneź Dreptak rozgiął kraty,
przeciął mieczem firanki,
wszedł oknem do komnaty,
zastał żonę z kochankiem.
Zakrzyknął: - Wielkie nieba! -
potrząsł gachem jak listkiem
i uciął mu co trzeba,
a głowę przede wszystkim.
Hej, uciął mu ją, jejku, jej,
głowę przede wszystkim...
Tu spojrzeniem okrutnym
swą małżonkę obrzucił,
wrzasnął: - Tobie też utnę!
I rzeczywiście uciął.
Lecz nadal czując dreszcze
mordercze, wciąż się pieklił,
mruczał: - Kogo by jeszcze?
Przeto wszyscy uciekli.
O jejku, jejku, jej,
przeto wszyscy uciekli...
Podstoli wlazł pod stolik,
pod konia wlazł koniuszy,
a wojski alkoholik
do wojska pędem ruszył.
Hetman schował się w muszli
udając, że jest rybką,
lecz daleko nie uszli,
bo kneź ich dognał szybko.
Hej, dognał ci ich, jejku, jej,
kneź dognał ich szybko...
Warknął: - Co, macie stracha?
Czknął, poprawił pluderki,
i jak mieczem zamacha -
to dosłownie w plasterki.
Stanął, odpoczął chwilę,
pot z czoła otarł czapką,
spojrzy, a tu krwi tyle,
że mógłby krytą żabką.
O, jejku, jejku, jej,
że mógłby krytą żabką...
Tu kończy się ballada,
wszystko już w pień wycięte...
Przepraszam, lecz wypada
dodać jeszcze pointę.
Nie! Pointy nie będzie
i żądać jej na próżno,
bo w morderczym zapędzie
kneź pointę też urżnął.
Hej, urżnął ci ją, jejku jej!
Znaczy się, pointę też urżnął...

środa, 12 września 2012

Tadeusz Różewicz - Jajko Kolumba

Jerzy Nowosielski, Porwanie Europy



Mieczysław stoi przy kuchence

Tadziu! Kiedy gotuję jajko
 
nic do mnie nie mów
 
bo...
 
no! bo... znów zapomniałem
 
ile minut już się gotuje
 
Leniwe rozmówki o gotowaniu jajek, także o tym, że
 
w nowoczesnych gospodarstwach domowych
 
w Niemczech

mają różne maszyny zegary
 
to wszystko dzwoni daje sygnały alarmuje!
 
mają takie zmyślne maszynki
 
w których gotuje się całe jajko



Walerian Borowczyk, Stół w hotelu robotniczym [z cyklu Nowa Huta], 1954

wtorek, 11 września 2012

Konstanty Ildefons Gałczyński - Pieśń o żołnierzach z Westerpltte

Wiktor Dyndo, bez tytułu, ol. płótno, 2010




Kiedy się wypełniły dni
i przyszło zginąć latem,
prosto do nieba czwórkami szli
żołnierze z Westarplatte.

(A lato było piękne tego roku).

I tak śpiewali: Ach, to nic,
że tak bolay rany,
bo jakże słodko teraz iść
na te niebiańskie polany.

(A na ziemi tego roku było tyle wrzosu na bukiety.)

W Gdańsku staliśmy tak jak mur,
gwiżdżąc na szwabską armatę,
teraz wznosimy się wśród chmur,
żołnierze z Westerplatte.

I śpiew słyszano taki: -- By
słoneczny czas wyzyskać,
będziemy grzać się w ciepłe dni
na rajskich wrzosowiskach.

Lecz gdy wiatr zimny będzie dął
i smutek krążył światem,
w środek Warszawy spłyniemy w dół,
żołnierze z Westerplatte.


Wiktor Dyndo, bez komentarza 11 09 2001, ol. płótno 2010

wtorek, 4 września 2012

Antoni Słonimski - Drzewa

Wiedziałem zawsze - piękne są drzewa
W Fontainebleau,
Zwłaszcza pod wieczór, gdy złoto nieba
Biorą za tło.

A przecież teraz wspominać muszę
Niemal co dzień
Polnej topoli, wierzby czy gruszy
Przydrożny pień.

Uczył mnie tego, trafiał wierszami
W serce do dna,
Ten co się teraz modli za nami
Z Place de L'Alma.

Wiedziałem zawsze - piękne są drzewa
W Fontainebleau,
Gdy je okryje letnia ulewa
Srebrzystą mgłą.

Lecz nie wiedziałem co najważniejsze
Ach uczeń zły! -
Francuskie drzewa, choć najpiękniejsze,
To drzewa z mgły.

A nam potrzebny las, który śpiewa,
Szumiący bór,
Konar prawdziwy twardego drzewa
I mocny sznur.


Leon Wyczółkowski, Dęby Rogalińskie, 1919, litografia

Antoni Słonimski - Sąd

Wiejska biedota bezrolna,
Co śpi pod polną mogiłą,
Ci, co walczyli za wolność,
Której w ojczyźnie nie było.

Z Bema, z Grochowa i z Wolskiej
Bracia, co padli krwią zlani,
Ci, co walczyli za Polskę,
Choć Polska nie była dla nich,

Nie usną snem sprawiedliwych
Ukołysani legendą
I z mogił powstaną - żywi,
I oni sądzić nas będą.

Francisco Goya, Rozstrzelanie powstańców madryckich

poniedziałek, 3 września 2012

Jaś Kapela -

Franciszek Józef za młodu, ewidentnie przystojnieszy od Jasia Kapeli...
może stąd ten resentyment


Gdybym był Habsburgiem,
kazałbym wszystkim jeść kremówki i uprawiać jogging.
Potrafiłbym się bawić bez udziału alkoholu
i narkotyków. Nie paliłbym nawet trawy,
chyba, że taką na łące.
A potem bym patrzył
jak zwierzyna spierdala.
Naturalna adrenalina
buzowałaby w mym ciele,
gdy z fotela w stylu trzecie rokoko
spoglądałbym na moje włości.
Włości jak włości,
pełno ich wszędzie.
Miną całe wieki,
gdy zainstalują na nich stałe łącze,
a światłowodami popłynie darmowe porno.
Tymczasem jestem Habsburgiem
i mam darmowe porno
bez internetu.
Możecie mi zazdrości,
pozdrawiam.

Gdybym nie był Habsburgiem,
w chwilach wolnych od pańszczyzny
i wypruwania sobie żył
w celu zdobycia kapusty
dla żony i ósemki dzieci
(utrudniony dostęp do antykoncepcji),
ostrzyłbym swoją kosę
i patrzył jak refleksy zachodzącego słońca
migoczą na klindze.

Nie jestem jednym ani drugim,
więc wchodzę na facebooka,
znajduję grupę „Uczcijmy rabację!”
i klikam „like it”.

czwartek, 23 sierpnia 2012

Bolesław Leśmian - Wieczór

Słońce, zachodząc, wlecze po łące
Wielki cień chmury, ciągnąc go na wzgórza
Zetknięte z niebem, co życie, gasnące
Pod barw przymusem - w głąb marzeń przedłuża,
Aby dowiedzieć poprzez dale puste
Jedyną wokół purpurową chustę
Dziewczyny, która swych dłoni oplotem
Kolana zgodnie wgarnęła pod brodę
I, coraz bardziej pod niebios namiotem
Samotniejąca w tę dal i pogodę,
Od dawna ruchu i snu nie odmienia,
Chłonąc czar drętwy samego patrzenia
We wszystko na raz, w nic zasię z osobna.
W pobok, zaledwo do siebie podobna,
Wyolbrzynmiona wobec próżni świata,
Krowa się w świetle różowi łaciata,
Co jednym rogiem pół słońca odkrawa,
A drugim wadzi o daleką gruszę...
Sennych owadów nieprzytomna wrzawa
Umacnia pustkę i podsyca głuszę,
Wspartą na stogach powiązanych w drągi.
Kolejne idą nad polem przeciągi
Tchu ziół dalekich, zaprawnego potem
Zoranej ziemi, co - tknięta wron lotem -
Paruje ciężko i chłodnieje zwolna.
Na widnokresie jakaś mgła dowolna,
Cień, nie mający przyczyn wśród przestworu,
Rośnie, by zwiększyć potęgę wieczoru,
I wśród rosnących z nim razem bezmiarów
Dziwnie brzmią dźwięki śwerszczących komarów.



Józef Chełmoński, Wschód księżyca, 1888

środa, 8 sierpnia 2012

Tadeusz Borowski - Labirynt

Świat jak lbirynt splątany potwornie
gmatwa się w linie, te tłoczą się w węzeł,
który powoli, lekko a wytwornie
ściska mi szyję, że zduszony rzężę.

Nade mną gałąź nieba najczarniejsza
sprężyną włókien jedwabny sznur spręża.
Wiszę na wichrze i barwny jak gejsza
tańczę i dziwem - tłum patrzy - zwyciężam.





Lucio Fontana


Marcin Świetlicki - Pogo


Spałem źle. Ona spała źle. Pełne porozumienie.
Spało nam się źle. W tym kraju..
..w którym wciąż więcej, więcej palantów nosi przy sobie broń.
Zażartowałem sobie, że są to dla nich namiastki penisów..
..choć chodzi o coś groźniejszego.

Źle spałem! Spałem źle. W tym kraju..
..w którym wzorcem mężczyzny jest ksiądz albo handlarz.
Spałem źle. W tym kraju..
. .w którym znów ojczyznę a nie wiosnę zobaczą.
Jak ci się nie podoba - to wypierdalaj! Źle spałem.

Chociaż się zdarzają jakieś jaśniejsze momenty..
na przykład.. czarne oliwki, wino Sophia-Riesling..
Dwudziesty drugi grudnia 91' oraz efekty owej rewolucji seksualnej,
z których skorzystałem wyjątkowo skwapliwie.
Ponadto Ty jesteś a Ciebie nikt mi nie zabroni.

Źle spałem! Spałem źle..i przyśniła mi się idea.
Przyśnił mi się działacz.
Przyśniły mi się obowiązki i konieczność skruchy.

Kolaboruję z pismem katolickim nie mając nawet kościelnego ślubu.
Nawet nie będąc bierzmowany. Jakaż perwersja!

Zawsze zdradzam. W tym szczególnie pozostaję sobie wierny.
I przelatuję przez te muzea, biblioteki, banki..
..a one ścian już niemal nie mają.
Nie warto się skupiać na tych obcych detalach.

Mam w sobie gorący detal i teraz Cię muszę znaleźć.
Przejdziemy przez siebie w lepsze, gorące kraje.
Bo istnieją. Skoro Ty zaistniałaś, ja już istnieję...

...

I co? I pożar. To bardzo powoli się zaczynało.
Najpierw mnóstwo blasków, zapachów, drobnych świateł.
Teraz płonie. Poważnie.
Ogień stawia swoje stopy ostrożnie.

Ja to sobie tańczę..
..siedząc przed lustrem, nieruchomy, z zamkniętymi oczami.
Tańczę to sobie, ja to sobie tańczę.
Wyjąc bezgłośnie, postępując tuż za ogniem, powoli..
..powoli, powoli..



wtorek, 7 sierpnia 2012

Konstanty Ildefons Gałczyński - Oda do radości [tłum. z F. Shillera]



O Radości, iskro bogów,
kwiecie elizejskich pól
święta, na twym świętym progu
Staje nasz natchniony chór.

Jasność twoja wszystko zaćmi,
złączy co rozdzielił los.
Wszyscy ludzie będą braćmi
tam, gdzie twój przemówi głos.

Kto przyjaciel, ten niech zaraz
stanie tutaj pośród nas,
i kto wielką miłość znalazł,
ten niech z nami dzieli czas.

Z nami ten, kto chocby jedną
duszę rozpłomienić mógł.
Ale kto miłości nie zna,
niech nie wchodzi tu na próg.

Patrz, patrz: wielkie słońce światem
biegnie sypiąc złote skry,
jak zwycięzca, jak bohater -
Biegnij, bracie, tak i ty.

Radość tryska z piersi ziemi,
Radość pije cały świat.
Dziś wchodzimy, wstępujemy
Na radości złoty ślad.

Ona w sercu, w zbożu, w śpiewie,
ona w splocie ludzkich rąk,
z niej najlichszy robak czerpie,
z niej - najwyższy niebios krąg.

Bracie, miłość niezmierzona
mieszka pod namiotem gwiazd,
całą ludzkość weź w ramiona
I ucałuj jeszcze raz.

Wstańcie ludzie, wstańcie wszędzie,
ja nowinę niosę wam:
na gwiaździstym firmamencie
miłość, miłość mieszka tam.

Janina Konarska, Tenis, 1932


piątek, 18 maja 2012

Julian Tuwim - Bal w Operze

Tadeusz Tołwiński, Gmach Muzeum Narodowego w Warszawie, 1927-1938



I
Dzisiaj wielki bal w Operze.

Sam Potężny Archikrator
Dał najwyższy protektorat,
Wszelka dziwka majtki pierze
I na kredyt kiecki bierze,

Na ulicach ścisk i zator,
Ustawili się żołnierze,
Blyszczą kaski kirasjerskie,
Błyszczą buty oficerskie,

Konie pienią się i rżą,
Ryczą auta, tłumy prą,
W kordegardzie wojska mrowie,

Wszędzie ostre pogotowie,
Niecierpliwe wina wrą,
U fryzjerów ludzie mdleją,
Czekający za koleją,
Dziwkom łydki słodko drżą.


Na afiszu - Archikrator,
Więc na schodach marmurowych

Leży chodnik purpurowy,
Ustawiono oleandry,

Ochrypł szef-organizator,
Wyfraczony krępy mandryl,
Klamki, zamki lśnią na glanc,
W blasku las ułańskich lanc,
Szef policji pierś wysadza
I spod marsa sypiąc skry,
Prężnym krokiem się przechadza...

Co za gracja! Co za władza!
Co za pompa! Jezu Chry...!

Zajeżdżają futra, fraki,
Lśniące laki, szapoklaki,
Uwijają się tajniaki
W paltocikach Burberry.


Szofer szofra macią ruga,
Na tajniaka tajniak mruga...
No jadź, jadź! bedziesz tu stać?
Caf się, frrruwa twoja mać!
Zajeżdżają gronostaje


I brajtszwance,
Barbarossy, oyenstierny
I braganze,

Zajeżdżają Buicki, Royce'y
I Hispany,

Wielkie wstęgi, śnieżne gorsy,
Szambelany,

I buldogi pełnomocne
I terriery
I burbony i szynszyle
I ordery
I sobole i gr and-diuki
I goeringi,
Akselbanty i lampasy
I wikingi,

Admirały, generały,
Bojarowie,

Bambirały, grubasowie,
Am!
Ba!
Sado!
Rowie !
Raz !
Dwa !
Hurra, panowie!
Hurra, panowie!
Hurra, panowie!

W szatni tłok,
W lustrach - setki,

Potrzaskują
Damskie torebki,

Każda poprawia, każda zerka -
I boty! numerek! bez numerka!
I jeszcze pudrem
I jeszcze usta
I lustra lustrem
I znów do lustra

I już - do loży - która? druga...
Na tajniaka tajniak mruga,
Na lewo, na prawo, na le, na pra,

A w środku już orkiestra gra,
Orkiestra gra! Orkiestra gra!

Ostro gra orkiestra-kiestra,
Z czterech rogów, czterech estrad

Pryska extra bluzgi grzmiące,
Miedzią pluska i mosiądzem
I bac! w blask, w oklaski, brawo,

W- drgawki metalową lawą
I jazz w blask grzmiąc furioso -
I nagle duszną tuberozą
W krew, w nozdrza placadiutanta
(Tempo: szampan, szatan, szantan)

I już - wziąć, i już - udami
I już - da mi! da mi! da mi!
I chuć - w skok, i wzrok - kastetem

I pod żyrandol piruetem -
solo! solo! małpa! nie po...!

buch magnezja foto ślepo
uda uda da mi da mi
gene orde dzwoni rami

zęby śmiechem do maestra
i gra orkiestra, gra orkiestra!...


II

Ze swych wież astronomowie,
Zapatrzeni w gwiezdne mrowie,
W teleskopach cud ujrzeli:

Małpy biegły przez firmament !
W zodiakalnej karuzeli

Apokaliptyczny zamęt.
Na przystankach dawnych zwierząt
Siadło szpetnych małp dwanaście
I zaczęły małpi nierząd
W planetarne siać przepaście.
Obręcz niebios w pęd szalony
Złe puściły małpiszony,
Skaczą, kręcą się, iskają,
Jak za kratą swojej klatki,
I czerwone pulchne zadki

Ziemi, krążąc, wystawiają.
Nie ma już niebieskich znaków!
Małpa toczy się w zodiaku!
I wisząca ciężką zmorą
Nad tą groźną nocą gwiezdną,
Każe tańczyć gwiazdozbiorom,

Gdy małpiarzy diabli biorą,
Diabli biorą, diabli wezmą!


III
A na scenie Satanella
Chwyta gwiazdy w tamburino,
Tarantella, tarantella

Meteorów serpentyną,
Satanella - młynek rtęci,
Satanellę niebo kręci
Mgławicową pienną plamą,
Satanella - blasku smuga

I oblana srebrną lamą
Bystrych bioder centryfuga!
...Z satyrycznym erotyzmem
Na tajniaka tajniak mruga.

Satanellę księżyc porwał,
Wzniósł ze sceny w niebo sine
I nad placem teatralnym

Znowu zawisł tamburinem.
A tu dalej wrą w zabawie,
I na scenie, rosnąc w blaski,
Wybuchają białe pawie
Ogniomiotem zórz bengalskich,

Rozigraną wbiega sforą
Tłum różowych świń z maciorą
I kaczuczą i macziczą
I jak zarzynane kwiczą
Aż tancerzy diabli biorą
diabli biorą
diabli biorą!
Potem księżyc nad Taiti
I gitary na Haiti,
Potem śpiewa Włoch Tęsknotti
Zakochane totti-frotti,
Potem duo Pitt and Kitty,

Klowny się po pyskach piorą
I śpiewają:
I am Pitty I am Pitt
I love you Kitty,

Aż tancerzy diabli biorą
diabli biorą
diabli biorą!
"Patrz go, jak wariata struga",
Na tajniaka tajniak mruga.

Brzuchem do czarnego gacha
Babilońska trzęsie swacha,
Chrzęszcząc w drgawkach, z małpim krzykiem,
Bananowym nabiodrnikiem,

Centaur wlazł na Centaurzycę,
Dęba stanął koń w muzyce
I oderżał arię końską,
Mierząc w swachę babilońską,
A w basenie pełnym syren

Kozłonogi pływa Sylen.
Brawo ! brawo ! brawo! brawo!

Jazz - zamiecią, dym - kurzawą,
Sześć tysięcy w jedno ciało
Zrosło się i oszalało!
Hucznie, tłusto, płciowo, krwawo,
Brawo! brawo! brawo! brawo!

Płciowo, hucznie, tłusto, biało,
Mało! mało! mało! mało!
I po piętrach, i przez schody
Opętanym korowodem,
Piekłem, żarem, pląsem, tanem,
Gąsienicą - Lewiatanem,
Pterofiksem, Kikimorą,
Archimałpą, Zadozmorą,
Szampankanem, Pankankanem

Grzmocą w tempie obłąkanem,
Tak że wszystkich diabli biorą
diabli biorą
diabli biorą!


IV
Przy bufecie - żłopanim,
Parskanim, mlaskanim,

Burbon z młodym Rastakowskim
Serpentynę flaków wcina,
Na talerzu Donny Diany

Ryczy wół zamordowany,
Dżawachadze, prync gruziński,
Rwie zębami tyłek świński,
Szach Kaukazu, po butelce
Rumu cum spiritu wini,

Przez pomyłkę tknął widelcem
W cyc grafini Macabrini,

Rozdzierane kaczki wrzeszczą,
Tłuszczem ciekną, w zębach trzeszczą,
A najgorzej przy kawiorze:

Tam - na zabój, tam - na noże,
A jak złapią - szczerzą zęby
I smarują głodne gęby
Czarną mazią jesiotrową,
A bieługi białe kłęby

Żrą od razu na surowo,
Bo to dobrze, bo to zdrowo!

("Bycza, bracie, rzecz - bieługa!"
Na tajniaka tajniak mruga.)
Ćwierciomirski z Podhajdańca
Sarni udziec wziął do tańca,
Esterhazy, w sztok zalany,

Zrobił z wędlin przekładańca
I na wszystkie strony pchany
Klaps go w talerz Donny Diany,
W ostry sos - więc ryk pijany,

Śmiech prezesów i Burbonów - -
A nad wszystkim - pułk garsonów
Fruwa zmotoryzowany.

W okolicznych hotelikach
Całą noc robota dzika,
Seksualny kontredansik:
Na momencik, na kwadransik,
Na portiera tajniak mruga:

Portier - owszem, portier - sługa,
Ta w woalu, tamta w szalu,
Na kwadransik, prosto z balu,
Na momencik, ot przelotem,
Szybko - i na bal z powrotem:

Rotmistrz Rzewski z miss Lenorą,
Oxenstierna z panią Fiorą,
Borys Silber z księżną Korą
Na kwadransik, szofer! wio!

Potem znów ich diabli biorą
diabli biorą
diabli biorą,
W wir tej nocy diabli biorą,
Roztańczeni diabli bio - - -!
Rąbią w ziemię Buicki, Royce'y,
Akselbanty, śnieżne gorsy
I buldogi i terriery
I szynszyle i ordery,

Generały i wikingi,
Admirały i goeringi,
Bambirały, bojarowie,
Deterdingi -
Am!
Ba!
Sado!
Rowie!
Raz ! ,
Dwa !
Hurra, panowie!
Brawo, panowie!

Mało, panowie !
...Raz... Dwa... Druga, panowie...


V
Na ratuszu bije druga,
Na tajniaka tajniak mruga,
Na widowni i w sznurowni

I pod dachem i w kotłowni
I pod sceną i w bufecie,
Na galerii i w klozecie,
W kancelarii i w malarni,
W garderobach i w palarni

I w dyżurce u strażaka
Mruga tajniak na tajniaka...


Poziewując, siedzą w szatni
Czterej z gliny, dwaj prywatni,

Poziewują, pogadują,
Przechadzają się, pogwizdują,
Pogwizdują, przechadzają się,
Swym kamaszkom przyglądają się.
Słowikowski z trzeciej śledczej
Mówi, że mu w żółtych letczej,
Czarne palą jak cholery,
A najgorzej - to lakiery.
Macukiewicz z jedenastki
Patrzy w szpice, widzi gwiazdki:

Dobra pasta, połysk śliczny,
Całkowicie elekstryczny.
Szulc z ósemki ma giemzowe:
"Powiedz, Czesiek, nie jak nowe?

Drugi rok na codzień noszę
A raz fleki dałem - proszę!",
Wańczak z piątki, zwany Blindzia,
Chwali pastę marki "India",
Popatruje, pogwizduje:
Udibidibindia, udibindia.
Kruman (karniak) nosi nowe
Stebnowane, orzechowe.

Ziewa - "daj płaskiego, Blindzia..."
Udibidibindia udibindia.


VI

Już z ratusza bije trzecia,
Senne pola dreszcz obleciał,
Dzień się rodzi.
Brzask przez szarość się przeciera,
Owoc słońca krwi nabiera,
Zaszeptały wiewem brzozy,
W zagajniku ptaszek gwizdnął
Do stolicy jadą wozy
Z zielenizną.

Jadą wozy, poskrzypują,
Ludzie drzemią, poziewują,
Brzozy błyszczą białą korą,
Wiatr przez owies przeszeleścił,
Jadą wozy wczesną porą
Do przedmieści.


Trąbi auto ciężarowe,
Wozy mija

I na długo kurz różowy
Z szosy wzbija.

Chłopki suche i dostojne

Idą szosą.
Idą boso i na sprzedaj
Masło niosą.


Zapiał kogut, za nim drugi,
Potem trzeci,

Na pastwiska bydło gnają
Małe dzieci.
Przetrąbiło drugie auto
Ciężarowe,
Chłop prowadzi kulejącą
Krowę.


Skrzypią wozy, przewalają się
Z boku na bok,

Ludzie w chatach przewracają się
Z boku na bok.


Chrapie w rowie, twarzą w trawę,
Ktoś pijany,
Na pastwisku podryguje
Koń spętany.


Na kościele niebijące
Wiszą dzwony.
Suche pęki ziół pod krzyżem
Ogrodzonym.


Jakiś duży wyszedł w gaciach
Przed zagrodę,
Mruży oczy i tarmosi
Ostrą brodę.


A tam dalej stoi szkoła
Murowana,

W szkole mapa, bardzo pięknie
Malowana.


Na ćwiczenia idą żołnierze
Z karabinami...

"...że na tobie giną, że na tobie giną
chłopcy malowani"...


Skrzypią wozy, przewalają się,
Pozgrzytują...
"...W mieście tera rymbarbarum
Duża kupujom".


Skubią trawę białe kozy
Wymioniaste.

W sinym dymie, w złotym pyle
Dzień nad miastem.


Owoc pękł - i mokrym świtem
Oróżowił miejską ziemię,
Zawieszony pod sufitem
W żyrandolu tajniak drzemie.


VII
Przez ul. Zdobywców,
Przez Annasza, Kaifasza;

Przez Siwą, przez św. Tekli
I Proroka Ezdrasza.


Przez Krymską, Kociołebśką,
Przez Gnomów i przez Dziewic,

Przez Mysią, Addis-Abebską
I Łukasza z Błażewic,


Przez Czterdziestego Kwietnia,
Przez Bulwary Misyjne -

Jadą za miasto wozy
Asenizacyjne.

Z facjatki budy drewnianej
Tłusta panna wygląda:
Która godzina, g....arzu? -

Piąta, k...o, piąta...

I przez puste ulice

Jadą dalej i dalej,
Panna przed siebie patrzy
I papierosa pali.

Widzi dom czerwony,
Nowo zbudowany,

Ludzie już mieszkają
W nieotynkowanym.


W jednym oknie gąsiory
Z wiśniakiem i jagodnikiem,
Za oknem wietrzyk igra
Różowym balonikiem.


Na żelaznym balkonie
Łbem na dół wisi zając,

Łąkę przewróconą
Jeszcze oglądając.


Pan w spodniach, ale boso,

Na drugi balkon wyszedł,
Ziewa, patrzy na niebo,
Szelki mu z tyłu wiszą.


Chaplin, z dykty wycięty,
Krzywo stoi przed kinem.

Przejechał na rowerze
Policjant z karabinem.


Na potłuczonej szybie
Sklepu z konfekcją "Lolo"
Widać kawałek gazety:
Litery IDEOLO...


Widać blachę z napisem:
Golenie 20 gr.

Strzyżenie 40 gr.
Manikir 60 gr.


Przeleciała taksówka,
Podskakując w pędzie,
Jedzie gruby z wędką,
Ryby łowić będzie.


Z piwnicy wędliniarza
Gorąca para wali,
Panna patrzy przed siebie
I papierosa pali.


VIII

Nocą - tylko w kasach kolejowych
Beznamiętnie
Ciurkające,
Zaspane,

A w szulerniach gejzerem gorączkowym,
A w burdelach - nieodżałowane,
Na dancingach - syczące szampanem,
Wytrysnęły z brzaskiem dnia - kipiące,
Zapienione, robaczywe pieniądze.
Z portmonetek, szuflad, kieszeni
Do kieszeni, szuflad, portmonetek,

Za chleb, za tramwaj, za gazetę,
Za lekarstwo, za szpinak, za siennik,
Do kas i z kas,
Za wóz i przewóz,
Do miasteczka z miasteczka,
Do województw z województw,
Za mleko, za gaz,

Za zwierzęta, za las,
Do banków, straganów, sklepików i kas
I z kas, i z banków, straganów, sklepików,

Do kelnerów, lekarzy, oficerów, rzeźników
I znów do lekarzy, rzeźników, kelnerów,
Od zdunów, monterów, do stolarzy, szoferów,

Za kurs, za stół za golenie, za drut,
Za sól, za ząb, za cegłę, za but,
Od ślusarza do księdza, od księdza do szklarza,
Od szklarza do szewca i znów do ślusarza
I znów
I znów
I jeszcze raz.

Za bilet, za nóż, za wodę, za gaz,
Za armatę, musztardę, podkowę, protekcję,
Za ślub, za grób, za schab, za lekcję,
Za klej, za klamkę, za klops, za kliszę,
Za papier, na którym te wiersze piszę,
Za pióro, atrament, za czcionki, za druk,

Za bombę, za śledzia, za radio, za bruk,
I poecie - za dar, za nazwisko, za czas,
I wszystkim za wszystko, z kieszeni do kas
I z kas do kieszeni, na wszystkie strony,

Rozdrobnione na grosze, spęczniałe w miliony,
Labiryntem i mrowiem, kołowrotem splątanym,
Chaosem kierunków i linii pijanych,

Buchające i schnące, znikające, rosnące
Zakrążyły diabelsko robaczywe pieniądze.


Adiutanci poczynań i działań, i dziejów,
Atakują Verdun, atakują Pociejów,
Płyną na Celebes transatlantykiem
I płyną rynsztokiem ulicy Dzikiej.
Bułka - grosz,
Wojna - miliard:
Cyk !
Buch!
Zgierz:
Asyria.

"Silni jednością,
Silni wolą
Czuj Duch":
IDE
OLO.

Wije się złoty Lewiatan zły,
W srebrne szczury, wijąc się, zmienia,
Drobnieje w bilon pcheł i wszy,
I znowu w szczury zrastają się pchły,
Grosze i wszy srebrzeją w kieszeniach
I znów wypełzają szczurami szaremi,

Za nami, przed nami, biegają po ziemi,
I jak papier wyschnięty, szeleszczą, szurają
I znów się w złotego potwora zlewają,
Co płodzi się, ciekąc przez sioła i miasta,
Rozłazi się w pędzie, rozpada i zrasta,
I krąży, miliardząc, od biesa do czorta,
Od czorta do diabła, rozpłodem łapczywym,
I ciągnie, i wre trędowata eskorta,
Skacze i plącze się konwój parszywy.


IX
Jadą ze wsi wozy
Aprowizacyjne,

Jadą na wieś wozy Asenizacyjne.
Przy rogatce się minęły
Pod szlabanem,

Jak kareta ślubna z karawanem.
Przyjechała na targ zielenizna,
Przyjechał nawóz na pole,
I zaczęła nowy dzień ojczyzna,

Żeby pełnić posłannictwo dziejowe
I odegrać historyczną
Rolę.


X
Rozmyślając głęboko nad rolą
Dziennikarze szybko pisali:
ideolo - ideolo - ideolo -
A tancerzy w hucznej sali
Jeszcze ciągle diabli brali


diabli brali
diabli brali.

A już ludzie pracy wstali:
W rzeźniach bydło zabijali,
Karabiny nabijali,
Interesy ubijali,

Wrogom zęby wybijali,
Wrogom czaszki rozbijali

I do krzyża przybijali,
Na stalowy pal wbijali
I do grosza grosz zbijali
I banknoty odbijali:
Odbijali, odbijali:

Precz z niedolą! Precz z niewolą!
Nad poziomy! w lot i w polot!
Czas uderzyć w czynów stal!
Ideolo - ideolo -

Udał się ten piękny bal!
Ideolo - ideolo -

Czynem! duchem! wiarą! wolą!
Hej do walki! zniszczyć nędzę!
Kupą, kupą ku potędze!
Czynu! czynu! nic po słowie!
Ducha! ducha! więc po głowie
I kolbami, i salwami
Ka
Ra
Bino
Wymi !
Raz!
Dwa!
Hurra, panowie!
Ducha, panowie !
Czynu, panowie!
Raz! Dwa! Solo! Solo!

Z panną Tiutką graf Ramolo!
Hop! siup! W dziejowej skali,
- ali, - ali, - ali, - ali,

i zecerzy w całym państwie
Czcionki gigant układali:
IDEOLO, IDEOLO
Ideolo ideali
Lari fari lafirindia
Udibidibindia, udibindia!

Da mi! da mi! z Olą Tolo
Barszczyk piją, wódę golą,
A maszyna wali, wali:
IDEOLO, IDEOLO
Malo malo solo solo
malo solo malo brawo!

Kawa z rumem, koniak z kawą,
Piękny Dusio z panią Violą
Pod schodami się certolą
I wesoło na bulwarze
Pokrzykują gazeciarze:
"Wielki bal z dziejową rolą!
"Dzisiaj strrraszne ideolo!

"Kurr Stołeczny Fioletowy!
"Kurr dzisiejszy; Kurr dziejowy!
"Ideolu za dziesięć groo!...
"Bal w Operze ! Katastroooo!
"Kurr Poranny z opisami!"
Kurrdesz grzmi nad kurdeszami!


XI

Płynie na czcionki drukarska farba:
IDE
OLO
"Ile rebarbar?"
Karna
Kadra
Ducha
Czynu
"Proszę za dziesięć groszy kminu"
Miecz

Krzyż
Duch
Dziejów
"Proszę za dziesięć groszy kleju"
Ducha
Dziejów
Karne
Kadry
"Proszę za dziesięć groszy musztardy"
Czerep rubaszny
Paw narodów
"Proszę za dziesięć groszy lodów"
Jeden
Tylko
Jeden
Cud -

- "Ober, jeszcze butelkę na lód!"
I bac! bac!

I plac opustoszał,
I do bramy wloką truposza.
I bac, bac ! zza rogu, z sieni,

I w bruk, w bruk tętniącemi
Kopytami bac po głowie
Ka
Wa
Le
Ryjskiemi !
Raz!
Dwa !
Hurra, panowie!

Mało, panowie!
Brawo, panowie!
I bac, bac!

Słońce na ziemi!
Człowiek na ziemi!
I krew na ziemi!
I bac jazz!
I gra orkiestra
Z czterech rogów
Z czterech estrad
Z czterech rogów
IDE
OLO
A tancerzy diabli biorą!


Bo patrzcie! patrzcie, jaka sensacja!
Brawo dyrekcja! Co za atrakcja!

Gąsienicą hipopotamową,
Glistą, na miarę przedpotopową,
Na salę wpełza tłusty Jaszczur,
Czołg złotociekły, forsiasty praszczur:
Szczurząc i wsząc, i pchląc wspaniale;
Książę Karnawał wjeżdża na salę!
Tajniaki z tyłu, tajniaki na przedzie,
Mlaskiem, człapem, wijąc się, jedzie,
Pełznie smoczysko - a na nim okrakiem
Goła, w pończochach, w cylinderku na bakier,
Z paznokciami purpurowymi,
Z wymionami malowanymi,
Z szmaragdowym monoklem w oku,

Z neonową reklamą w kroku,
Skrzecząc szlagiera:
"Komu dziś dać?
Komu dziś dać?
Komu dziś dać!"

Wierzga na gęstym pieniężnym potoku
Promieniejąca K.... Mać!

I nagle - kotłującym ściskiem
Rzuciła się sala z piskiem, wizgiem!
Pianą zieloną pryska z pyska,
Kopie, szarpie, krzesłami ciska,
Tratuje, gryzie wściekłymi kłami,
Nożami błyska, tłucze pałkami,
Na zakrwawionym śliskim parkiecie
Tarza się, tapla się, dusi i gniecie,
Mordem i smrodem pozycje zdobywa

I z cielska potwora łapami wyrywa
Złotą juchą ociekające
Wrące szczurami i wszami pieniądze
I żre, i chłepce wydarte kawały;
Aż ryczy ze śmiechu
Odwłok Wspaniały,
Kipiący bezmiarem metalu,
I dalej się wije i tłuszczem obrasta
I nonszalancko ogonem chlasta

Największa atrakcja Balu!
I przyśpiewuje "Komu dziś dać?
Komu dziś dać?
Komu dziś dać?''

Promieniejąca K.... - Mać
K.... - Mieć
K.... - Brać !
"Jak bal, to bal! Maestro, wal!
Grubasku, teraz solo!
O, IDEOL! O, IDEAL!

Takie małe, małe, słodkie IDEOLO!"
I gdy w strop szampitrem strzelił
Metaliczny tusz kąpieli,
Ani się nie obejrzeli,
Ani zdążył z żyrandziaka
Mrugnąć tajniak na tajniaka -

Jak błyskawicowym zdjęciem,
Foto-ciosem, blasku cięciem
Wszystkich wszyscy diabli wzięli
diabli wzięli
diabli wzięli
Aż ze śmiechu małpy spadły
Z zodiakalnej karuzeli.

1936